Przyjeżdżają do nas po winorośl różni ludzie. Wychodzę przed dom, a oni mówią, że chcą z szefem rozmawiać To niesamowite. Kwitnie winorośl i w tym samym momencie pobudza się wino w piwnicy – opowiada Kinga Kowalewska-Koziarska, winiarka, właścicielka winnicy Kinga, prezeska Stowarzyszenia Winnic Lubuskich. Fenomen kwitnienia wina w ciągu wielu lat życia z winoroślą widziała tylko dwa razy. I nie wie, czy wino pozwoli jej jeszcze kiedyś uczestniczyć w tym zjawisku, o którym wcześniej myślała, że to tylko mit. Kinga: – Bo wino to tajemnica. Winogrona kręcą Z dzieciństwa pamięta płacz mamy, po tym jak ktoś z rodziny podczas nieobecności rodziców w domu nie przypilnował winorośli. Rodzice Kingi pojechali na wesele, przyszły przymrozki, w namiocie na czas nie włączono ogrzewania i wszystko zmarzło. Kiedy dorastała w winnicy, mama pokazywała jej, jak winorośl się poci i jak płacze. Kinga: – Kiedy roślina rośnie, tworzy dużo pędów, na gałązkach pojawiają się woskowe kuleczki. Wino poci się z wysiłku. Po ścięciu rusza mu krążenie, puszcza soki – widać łzy. Gdy Kinga chodziła do liceum, pomagała rodzicom w czasie święta winobrania. – Poszła fama, że polskie winogrona są kwaśne i ludzie nie chcieli ich kupować. Moi koledzy zorganizowali wtedy happening: „Nie dziękuję, póki nie spróbuję!” – opowiada. Chodzili po deptaku w Zielonej Górze z kartonami z takim napisem i zachęcali ludzi do kupowania. Wiedzieli, że winogrona Kowalewskich są słodkie, bo przyjeżdżali do nich popatrzeć, jak wygląda życie w winnicy. Tak jak Kingę – winogrona ich kręciły. Po maturze Kinga zaczęła studia plastyczne w Poznaniu. Pracowała w tym czasie jako grafik w agencji reklamowej, kierowała działem ogrodniczym w supermarkecie, a potem wyjechała do Rosji projektować ogrody rosyjskim oligarchom pod Uralem. Do winorośli cały czas ją jednak ciągnęło. Zachwyca się: – To niesamowicie plastyczna roślina. Liście ciągle zmieniają kolor – są czerwone, zielone, złote – i strukturę: koronkowe, karbowane, gładkie. Po powrocie z Rosji w 2006 r. Kinga przyjechała do domu. Do winnicy. I już w niej została. Ocalała tylko „Aurora” W Starej Wsi pod Nową Solą nad Odrą, gdzie mają winnicę Kowalewscy i Koziarscy, przed wojną były dwie restauracje, hotel, kino, kręgielnia i dom publiczny. Po Odrze pływały statki wycieczkowe. Wzdłuż rzeki alejami wśród drzew chodzili spacerowicze. Wszystko kręciło się wokół Odry. Była tam przystań i o Starej Wsi mówiło się, że to wieś przewoźników i rybaków. Dziś w tej poniemieckiej miejscowości (na terenie zagrożonym powodzią) nie ma nawet kiosku. Kowalewscy, dla których wszystko kręci się wokół winogron, mieszkają przy samej Odrze, jakieś 50 m od rzeki. Wszystkiego o winorośli – eksperymentów z odmianami, cięcia – uczyli się sami, w 1985 r., kiedy zakładali winnicę, nikt w Polsce się na tym nie znał. Dziś mają 1,5 ha wina moszczowego i sześć namiotów deserowego. W 1997 r. Starą Wieś zalało. Dom Kowalewskich (z 1927 r., z czerwonej cegły, z białymi okiennicami, obrośnięty dzikim winem), który stoi dokładnie na środku biegu Odry, poza zalaną piwnicą w zasadzie nie ucierpiał, ale z ich winnicy ocalał jeden krzew. – Na naszych oczach wino się broniło. Zrzucało grona, potem liście i to wszystko stało w wodzie. Z ośmiu namiotów z winoroślą nie zostało prawie nic. Oprócz najbardziej zaniedbanej „Aurory”, drobny owoc, krzew na wino – opowiadają Halina i Wojciech Kowalewscy. Tata Kingi uznał, że to znak, żeby zostali przy winogronach. To znaczy zaczęli wszystko od początku. – Wzięliśmy kredyt, zastawiliśmy dom i pojechałem do Mołdawii po sadzonki. Ludzie w Starej Wsi powiedzieli, że zwariowałem – wspomina Kowalewski. Nie dość, że nigdy nie był z powodu wina krezusem i mieszka na terenie zagrożonym – uparł się na wino… – Postanowiłem znów zmierzyć się z krzewem. Na efekty trzeba było poczekać około trzech lat, ale udało się. Sadzonki się przyjęły. Winnica znowu zakwitła. Winna niepewność – Kupujesz krzak winorośli na wino i nikt ci nie powie, czy on u ciebie będzie rósł. Czekasz na efekt trzy lata. Trzeciej zimy parę tysięcy krzewów szlag trafia. Kupujesz następne sadzonki, ale nie wiesz, czy – jeśli nawet którejś zimy nie zmarznie – przyjmą się –
Tagi:
Anna Kamińska









