W wiosce trumien

W wiosce trumien

Dzieci z mieszkającego w Laosie plemienia Katu zaczynają palić już jako kilkulatki Korespondencja z Laosu Jasnozielone krzewy kawy i herbaty giną w gęstym czerwonym pyle wznoszonym przez naszego pickupa. Wszędzie go pełno, wciska się do oczu, drapie w gardle. Razem z Pierre’em, współtowarzyszem naszej podróży, bezskutecznie staramy się uszczelnić plandekę samochodu. Jedziemy jednym z odgałęzień drogi numer 20 na Płaskowyżu Bolevan w południowym Laosie. Jest środek pory suchej. Nic dziwnego, że ziemia wokół jest wyschnięta na pieprz. Wszystko zawdzięczamy panu Wongowi – obrotnemu właścicielowi pensjonatu w mieście Pakxe. Bez problemu znaleźliśmy z nim wspólny język. Za Gomułki studiował mechanikę na Politechnice Warszawskiej, w wolnych chwilach śpiewając w kapeli rock’n’rollowej. – Sabajdii! Sabajdii! – z toku myśli wyrywają nas okrzyki brudnych i obdartych dzieci. – Sabajdii! (czyli cześć) – odpowiadamy zgodnym chórem. – Wysiadka! Jesteśmy w wiosce trumien – oznajmia Lan, nasz przewodnik. Otrząsamy się z czerwonego pyłu. Gramoląc się z paki, chwytamy za butelki z wodą i aparaty fotograficzne. Plecaki lepiej zostawić w kabinie kierowcy. Gromadka czarnowłosych dzieciaków osacza nas natychmiast. – Pen! Sweet! Pen! – wyciągają rączki, domagając się słodyczy.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2006, 23/2006

Kategorie: Świat