Bogusław Linda Nie czuję się dobrze w kraju rządzonym głupio przez głupich polityków – Nadal pan uważa, że Polska jest małym, prowincjonalnym krajem, w którym nie ma rynku filmowego z prawdziwego zdarzenia? – Jesteśmy prowincjonalnym krajem w tym sensie, że 90% produkcji to sitcomy, a reszta to dopiero jakieś filmy. Choć sytuacja niewątpliwie się polepszyła, bo powstał Polski Instytut Sztuki Filmowej, a więc pojawiły się jakieś pieniądze. Ale to wciąż za mało, by mówić o kinie. – To jakaś polska specyfika? Mam wrażenie, że sitcomy to jednak nie nasza specjalność. – W tej dyscyplinie chyba przebiliśmy nawet Brazylię. Ilość sitcomów, jakie produkujemy, jest w tej chwili szokująca, a jednocześnie zapomnieliśmy, jak się robi filmy. Dopóki producentom nie będzie się opłacało robić filmów fabularnych, bo związane jest to z ryzykiem finansowym, a sitcom przecież zawsze się sprzeda, dopóty polskie kino będzie stanowić mizerną niszę naszego rynku. – To tylko kwestia rynku? – Nie tylko. Za tą sytuacją kryje się również marny stan rzemiosła filmowego. Jest coraz mniej oświetlaczy, którzy umieją pracować; mniej operatorów, którzy potrafią się posługiwać prawdziwą kamerą na taśmę światłoczułą; mniej reżyserów, którzy potrafią montować filmy, a nie przegadane seriale telewizyjne; a wreszcie mniej aktorów, którzy potrafią grać w filmie, a więcej takich, którzy potrafią mówić w telewizji. – Wychodzi więc na to, że mamy do czynienia z kompletną klapą. Żadnego światełka w tunelu pan nie widzi? – Chciałbym, żebyśmy wrócili do normalności, być może powstanie wspomnianego PISF rozpocznie ten proces i znów będziemy mogli konkurować z krajami skandynawskimi, Francją, Anglią, Czechami czy Węgrami, jeśli chodzi o kino. W pewnym momencie musi nastąpić znużenie tą telewizyjną papką, ale kiedy to nastąpi, naprawdę nie wiem. Pewnie wtedy, kiedy pojawią się pieniądze na prawdziwe kino. A być może kino w ogóle się już nie odnowi, wejdzie internet, nowe technologie, nad którymi jeszcze do końca nie panujemy. – Pan pewnie lepiej wspomina lata 90., kiedy kino otworzyło się na nowe nurty, a pan stał się prawdziwą gwiazdą. – Wtedy robiło się około 30 filmów rocznie, co i tak wydawało nam się małą produkcją. Jeszcze lepiej wspominam lata 70., kiedy powstawało 80 filmów rocznie. Wydaje mi się, że wówczas również lepiej istnieliśmy na świecie niż teraz. – W latach 70. mieliśmy kino moralnego niepokoju, potem pojawiało się coraz więcej wątków politycznych, następnie, dekadę temu, zachłysnęliśmy się kinem amerykańskim, choć akurat „Psy” Władysława Pasikowskiego z pana pamiętnym udziałem były czymś więcej. Czy dziś ta resztka kina, jaka jeszcze jest, łapie nasze czasy, radzi sobie ze współczesnością? – Jeśli mówimy o gatunkach, to muszę powiedzieć, że w ogóle przekleństwem polskiego kina, bez względu na jego sytuację rynkową, są nieustanne próby łapania czasów. My ciągle chcemy łapać czasy, a nie ludzi. Bez przerwy opowiadamy o Polaku jako patriocie, obywatelu, społeczeństwie żyjącym w biedzie, rzucamy to na tło polityczne, ale nie ma w tym konkretnego człowieka, który żyje w tym kraju. Nie ma uczuć, emocji. – „Jasne błękitne okna”, pański najnowszy film, który wchodzi na ekrany w styczniu 2007 r., jest ucieczką w stronę człowieka… – Nie ma w tym filmie, gdy wracam do lat 80., ani kartek na benzynę czy mięso, ani, kiedy akcja przenosi się do współczesności, mowy o ogólnych wartościach społecznych czy politycznych. Są po prostu dwie biedne dziewczyny, które usiłują sobie dać radę w życiu. – Taka historia może się zdarzyć wszędzie. – Nigdy tak naprawdę nie interesował mnie kontekst społeczny, mimo że byłem bohaterem kina moralnego niepokoju. Zawsze uważałem to za duży błąd, choć w głębokiej komunie miało to swój sens, bo można było przekazywać w ten sposób prawdę o zniewoleniu zewnętrznym i wewnętrznym człowieka. – Źle się pan czuł w kostiumie bohatera „Przypadku” Krzysztofa Kieślowskiego? Przecież to był film również o człowieku, o jego najgłębszych rozterkach. – Wtedy był to jedyny kostium, który można było godnie przyjąć. Ale oczywiście źle się czułem w kostiumie inżyniera czy lekarza żyjącego w bloku na Ursynowie, jeżdżącego małym fiatem, bo każdy źle się czuł w takim kostiumie. Tym bardziej jeśli
Share this:
- Click to share on Facebook (Opens in new window) Facebook
- Click to share on X (Opens in new window) X
- Click to share on X (Opens in new window) X
- Click to share on Telegram (Opens in new window) Telegram
- Click to share on WhatsApp (Opens in new window) WhatsApp
- Click to email a link to a friend (Opens in new window) Email
- Click to print (Opens in new window) Print
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety