Polskie poczucie humoru jest ponure, zaprawione niechęcią do świata zastanego mówi Andrzej Czeczot – Pana ostatnie dzieło, film „Eden”, mimo że ciekawy, zabawny, inteligentny, nie stał się przebojem polskich kin. Przeciwnie, frekwencję miał słabą. Wie pan dlaczego? Czy przygoda z „Edenem” czegoś pana nauczyła? – Wiedziałem, że ten film nie dostanie Oscara, natomiast nie zawiodłem się na publiczności amerykańskiej, tak jak kanadyjskiej i czeskiej. Zawiodłem się jedynie na widowni polskiej. To było dość gorzkie rozczarowanie. Polska szczyci się, że jest mądrzejsza od Ameryki, ma więcej studentów, inteligenckich elit itp. To wszystko są bzdury. Może film okazał się zbyt trudny w odbiorze, a może słaba frekwencja wynika po prostu z tego, że firma producencka nie miała pieniędzy na promocję. Według zachodnich standardów, na promocję powinno iść tyle samo pieniędzy, ile na film, producenci powinni zadbać o gadżety, płyty i recenzje. – Recenzje film miał znakomite, także w prasie opiniotwórczej. – Tak, recenzje były rzeczywiście znakomite. Może zatem gazety, w których się ukazały, wcale nie są opiniotwórcze. – Zdawało się, że Polacy polubili filmy animowane. W ostatnich latach stały się bardzo popularne, np. „Shrek”, „Mrówka Z”. – To są filmy amerykańskie, a w Polsce jest snobizm na Amerykę. Po drugie, tamte filmy są dla dzieci, a ja zrobiłem film dla dorosłych. – A może część widzów zbojkotowała film, ponieważ publikuje pan w tygodniku „NIE”? Kiedy zaczął pan tam drukować, wywołał pan szok. – Tylko w środowisku hurrapatriotycznym. Obraziło się na mnie wielu tzw. przyjaciół. Ale to minęło. Wszyscy czytają „NIE”, nawet już się przyznają do tego. Teraz Urban jest uwielbiany także przez prawicę. – Kiedy rozpoczął pan współpracę z „NIE”, zaczęto wypominać, że był pan w partii. Prasa prawicowa nie zostawiła na panu suchej nitki, uznała pana za „zdrajcę wspólnej sprawy”. – To taki durny polski zwyczaj – wypominać partię. Byłem przecież w „Solidarności”, siedziałem w więzieniu, miałem proces polityczny sterowany przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Ja narażałem własny tyłek, w odróżnieniu do wielu tchórzliwych gnojków, którzy potem, gdy już zmienił się ustrój, najwięcej szczekali, bo niczym to już nie groziło. Była kiedyś taka opinia, że najgroźniejsi są ci z partii, generałowie, potem zwykli członkowie partii, za to najwspanialsi są bezpartyjni, którzy w nic się nie angażują. – Tak jak pan teraz? – Tak! Jestem bezpartyjny, choć sympatyzuję z lewicą. Ale… – …nie w polskim wydaniu? – Skąd pani wie? – Większość ludzi, z którymi rozmawiam, zastrzega: jestem lewicowcem, ale nie w polskim rozumieniu lewicy. Najczęściej we francuskim. – Ja francuską demokrację mam głęboko gdzieś. Jestem bardziej ideowo związany z amerykańskimi demokratami, z amerykańskim liberalizmem. Ale liberalizm w amerykańskim wydaniu to całkiem co innego niż w wydaniu francuskim. – Albo w polskim. – W Polsce w ogóle nie ma żadnego liberalizmu, jest tylko bigos, pomieszanie z poplątaniem. Tu są chore układy. – A jednak wrócił pan tu na stałe. – Mam mieszkanie w Łodzi, bo tam robiłem film, ale nawet tam się nie zameldowałem. Mam obywatelstwo amerykańskie i dom na Florydzie. Mieszkam jedną nogą w Stanach, drugą w Polsce. Tam mam fajne kontakty zawodowe i nie zamierzam zrywać z Ameryką. Co nie przeszkadza, że chciałbym się zakotwiczyć w Polsce, kupić dom gdzieś pod Warszawą, na wsi. Zacząłem się już rozglądać. – Ma pan poczucie sukcesu? – Oczywiście, że tak. Sukcesem okazała się moja wędrówka do Stanów. Zaczynałem tam od zera, a udało mi się przebić do czołowych czasopism – współpracowałem z „New Yorkerem” i „New York Timesem”, zarabiam również jako malarz, dwie wystawy sprzedałem na pniu. Lubię Amerykę, a Polska jest dla mnie wspaniałym uzupełnieniem. – Wyemigrował pan do Stanów Zjednoczonych w wieku 49 lat. To późny wiek jak na debiut w Ameryce. W Polsce był pan znany, tkwił pan w środku wydarzeń. Nie bał się pan tak późno zaczynać od nowa? – Pewnie, że się bałem wyjechać, ale jeszcze bardziej bałem się zostać. Nie wyjechałbym, gdyby nie stan wojenny. Przecież ja zostałem internowany. Sekretarze z komitetu wojewódzkiego mieli na mnie oko, bo z nich czasem szydziłem. W nocy 13 grudnia włamano się do mnie,
Tagi:
Ewa Likowska









