Wszyscy naśladują wszystkich

Wszyscy naśladują wszystkich

Wrodzone lenistwo uchroniło mnie przed robieniem byle czego Jerzy Kawalerowicz, reżyser – Kończy pan 85 lat, ale nie jest pan jeszcze emerytem… – Artysta na emeryturze? Nigdy nie wyobrażałem sobie, że mogę być emerytem. Przypuszczam, że mój rówieśnik Kuba Morgenstern albo cztery lata młodszy Andrzej Wajda również sobie tego nie wyobrażają… Wie pan, kino to jest niesamowity narkotyk. Totalny, dogłębny. Najpierw studiowałem rysunek i malarstwo, ale od momentu, gdy 60 lat temu stanąłem za kamerą, niemal wszystko w moim życiu zostało podporządkowane filmowi. Większość moich myśli i działań, miłości, przyjaźni, znajomości i podróży była z nim związana. Tego nie da się już zmienić. – Tadeusz Konwicki stwierdził kiedyś, że ma pan kamerę pod czaszką. – Może i miałem… Jeszcze kilkanaście lat temu obserwowałem świat, ludzi i rozmaite sytuacje niemal wyłącznie pod kątem tego, czy to nada się do filmu. – A teraz? – Ostatnio nie staję już za kamerą. Formalnie kieruję jeszcze studiem filmowym Kadr. – Robi pan to już ponad pół wieku. – Wolałbym o tym nie myśleć. Jednak nie ma co ukrywać – muszę. Coraz częściej i intensywniej zajmuje mnie kwestia upływu czasu. I nie potrafię dotrzeć do istoty tego zjawiska. Kiedy analizuję doświadczenia własnego życia, to dochodzę do wniosku, że wszystko zmienia się zbyt szybko. Przecież dobrze pamiętam, jak się żyło bez elektryczności, bez radia, bez telewizora, bez samochodów, a tempo życia wyznaczała co najwyżej szybkość biegnącego konia. A teraz oplątuje mnie sieć – świat komputerów, internetu, telefonów komórkowych. Na moich oczach niemal wszystko wywróciło się do góry nogami: państwa, granice, ustroje, sojusze, a przede wszystkim wartości, nawet te, które wydawały się niepodważalne. Jedyne, co okazało się na przestrzeni mojego życia trwałe, to twórczość. Ona zmienia się wolniej niż życie. – Czyżby czuł się pan zagubiony w dzisiejszym świecie? – Próbuję się jakoś odnaleźć w tym zawirowaniu, ale to trudne. Odnoszę wrażenie, że my, Polacy, wciąż nie wyzwoliliśmy się ze skutków zaborów i wojen, że ślad tamtych ciężkich doświadczeń objawia się w dzisiaj demonstrowanych kompleksach i frustracjach. Jednakże martyrologia nie jest żadną receptą na szacunek i sukces we współczesnym świecie. Potrzeba nam zobiektywizowanego spojrzenia na to, co przeżyliśmy i czego w różnych dziedzinach dokonaliśmy w XX w. Denerwująca i obezwładniająca jest ta nieustanna doraźność i chwiejność sądów i ocen. Żeby zachować psychiczną równowagę, trzeba się od nich dystansować. Mnie, na szczęście, pomagają w tym koty. – Koty? – Jak najbardziej. Od 15 lat codziennie mi towarzyszą, a ja wykształciłem w sobie coś w rodzaju uwielbienia dla nich. Zacząłem przejmować się ich losem, może nawet bardziej niż losem ludzkim. Do niedawna w naszym mieszkaniu były cztery, a od kiedy odeszła Tamara, są już tylko trzy koty: Stepka, Babulina i Misiek. Mamy z żoną trochę kłopotów z ich powodu; z wielu wyjazdów trzeba było rezygnować, ale w sumie dobrze jest z nimi. Są mi potrzebne. Każdy to temat na osobną opowieść. Np. Stepkę sprowadziliśmy z żoną z planu filmowego, z Astrachania. Żeby można było ją przemycić przez granicę, kierownictwo produkcji filmu „Za co?” wystawiło mi dokument, że jest to… aktorka filmowa. I ta aktorka została wwieziona do Polski w kieszeni kurtki. Okazała się wdzięczną i bardzo mądrą kotką. To ta, co siedzi tu obok nas na kanapie… Lubi przebywać w towarzystwie ciekawych ludzi. Kiedy natomiast goście są nudni lub gdy zjawia się u nas weterynarz, to ona demonstracyjnie wychodzi. Koty doskonale wyczuwają ludzkie charaktery i zamiary. Poza tym – nie wiem, czy pan wie – są bardzo muzykalne. No, może nie wszystkie. Nasze dwa, Stepka i Babulina (bo blisko 20-letni Misiek jest głuchy jak pień), w każdą niedzielę wieczorem z uwagą słuchają radiowych koncertów chopinowskich. – A pan? – Jestem melomanem. Muzyka zawsze szalenie inspirowała moją twórczość. – To ciekawe, bo muzyki w pańskich filmach nie ma zbyt wiele. – Celowo używałem muzyki bardzo oszczędnie, ponieważ uważam, że jest ona konkurencją dla obrazu, a nie chciałem, żeby z nim konkurowała. Zresztą rolę muzyki może doskonale wypełniać w filmie coś innego – np. głos ludzki, śpiew

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2007, 2007

Kategorie: Wywiady