Warszawa z ruin powstała – rozmowa z dr Jarosławem Trybusiem

Warszawa z ruin powstała – rozmowa z dr Jarosławem Trybusiem

Bez dekretu Bieruta odbudowa stolicy w takim kształcie byłaby niemożliwa Dr Jarosław Trybuś – zastępca dyrektora Muzeum Historycznego m.st. Warszawy, autor głośnych książek o architekturze warszawskiej: „Przewodnika po warszawskich blokowiskach” i „Warszawy niezaistniałej”. Idąc na spotkanie z panem, natknąłem się na tablicę informującą, że w 1980 r. warszawska Starówka została wpisana na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. W archiwum m.st. Warszawy przechowywane jest archiwum Biura Odbudowy Stolicy wpisane na tę samą listę w 2011 r. Odbudowa Warszawy została uznana za wielkie światowe dokonanie, za to tzw. dekret Bieruta jest potępiany. Czy możliwa byłaby odbudowa Warszawy – w tym kształcie i w tym tempie – bez komunalizacji gruntów? – Odpowiedź jest krótka i konkretna: nie. Nie byłoby takiej możliwości. Idea nacjonalizacji gruntów warszawskich pojawiła się już w okresie okupacji w środowiskach architektów i urbanistów pracujących nad koncepcjami powojennej odbudowy. Już w 1941 r. Komisja Rzeczoznawców Urbanistycznych utworzona w 1939 r., by koordynować pracę poszczególnych działających w podziemiu architektów i urbanistów (należeli do niej m.in. Tadeusz Tołwiński, Jan Chmielewski, Bohdan Pniewski i Jan Zachwatowicz), jasno i dobitnie stwierdziła: „Śródmieście pozostanie obszarem mieszanym. Właścicieli nieruchomości należy »łagodnie« wywłaszczyć, tzn. dać odszkodowanie w postaci papierów wartościowych o »opóźnionym« działaniu. Podwórza bloków śródmiejskich należy uporządkować i zazielenić”. Na podobnych założeniach opierały się także działania Pracowni Architektoniczno-Urbanistycznej kierowanej przez małżeństwo wybitnych architektów, Helenę i Szymona Syrkusów. Dekret Bieruta był m.in. konsekwencją dość powszechnego wśród specjalistów przekonania, że nie da się zrobić z Warszawy wygodnego i nowoczesnego miasta bez przejęcia kontroli nad gruntami prywatnymi. Przed wojną grubo ponad 90% gruntów warszawskich znajdowało się w rękach kilkudziesięciu tysięcy właścicieli. – To właśnie powodowało, że ambitne projekty przebudowy miasta pozostawały na papierze, a wszelkie regulacje urbanistyczne były obciążone ogromnymi kosztami i niesłychanie skomplikowanymi procedurami formalnoprawnymi. Przez wiele lat próbowano połączyć dzielnice północne z południowymi przedłużeniem Marszałkowskiej między Królewską a placem Żelaznej Bramy. To był problem kolejnych administracji warszawskich. Ostatecznie tę sprawę rozwiązały dopiero okupacyjne władze niemieckie. Choć przed wojną po Warszawie jeździło zaledwie kilka tysięcy samochodów, tworzyły się korki, bo układ komunikacyjny był niedrożny. Po wojnie, aby możliwe stało się całościowe spojrzenie na tę sprawę i przebicie nowych, szerokich arterii, należało przejąć grunty. W II RP nie udało się zrealizować żadnej wielkiej wizji urbanistycznej, np. budowy dzielnicy wystawowej w rejonie obecnego Stadionu Dziesięciolecia. Własność prywatna hamowała rozwój miasta. To nie był Paryż Północy Warszawa dusiła się. Do 1915 r. miała status twierdzy – oplatały ją ciasnym gorsetem rosyjskie fortyfikacje. Mimo rozluźnienia tego gorsetu w okresie międzywojennym sytuacja w dzielnicach śródmiejskich nie poprawiła się. – Za gigantycznym przyrostem mieszkańców nie nadążał rozwój infrastruktury. Warszawa – jak podawał „Mały Rocznik Statystyczny 1939” – była najbardziej zagęszczonym miastem w Europie. Także w obu Amerykach i Afryce nie miała pod tym względem równych. Większość warszawiaków tłoczyła się w niewielkich, jedno-, najwyżej dwuizbowych lokalach, niemających często ubikacji ani łazienki. To był efekt bumu budowlanego na kamienice czynszowe w końcu XIX i na początku XX w. Ówcześni inwestorzy stawiali je z myślą nie o przyszłych lokatorach, lecz o osiągnięciu szybkiego i wysokiego zysku. Jakość tej substancji mieszkaniowej była fatalna. Dzisiejsze popularyzowanie określenia „metropolia belle époque”, twierdzenie, że Warszawa przełomu XIX i XX w. stała się metropolią w europejskim stylu, jest głęboko nieprawdziwe. Niektórzy wciąż nazywają Warszawę Paryżem Północy. – To bardzo pięknie brzmiące określenie, ale mające odniesienie jedynie do kilku przedwojennych ulic. A zrealizowana niedawno trójwymiarowa animacja „Warszawa 1935” pokazująca zachwycającą metropolię? – Ten film jest dzieckiem sentymentów, które nie mają odzwierciedlenia w prawdzie historycznej. Obraz przedwojennej Warszawy został w znacznej mierze zmitologizowany. Małe, kulturalne mieszkanie Od narodzin II RP próbowano budować inaczej – w 1921 r. powołano do życia Warszawską Spółdzielnię Mieszkaniową realizującą ideę osiedla społecznego. – W zacofanej architektonicznie i urbanistycznie stolicy znaleźli się wykształceni w różnych ośrodkach europejskich, zorientowani w najnowszych trendach światowych architekci i urbaniści. Spotkali się na Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 04/2014, 2014

Kategorie: Wywiady