52/2003

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Nauka

Rewolucja w skali mini

Nanotechnologia to superkomputery i roboty wielkości pyłku kurzu lub wirusa „Dzięki nanotechnologii już za kilka dziesięcioleci zbudujemy komputery pasujące na czubek igły i całe flotylle robotów medycznych mniejszych niż komórka organizmu. Zlikwidują one nowotwory, infekcje, skrzepy w naczyniach krwionośnych, a nawet proces starzenia. Obecne czasy wydadzą się wtedy ludziom ciemnym średniowieczem”, twierdzi Ralph Merkle, futurolog z instytutu Foresigh w Palo Alto i założyciel firmy nanotechnologicznej Zyvex. Premier Wielkiej Brytanii, Tony Blair, w przemówieniu do członków Royal Society, skupiającego czołowych naukowców kraju, zapowiadał, że nanomaszyny rozprawią się z bakteriami i pasożytami, zwalczą malarię, gruźlicę i mikroby odporne na antybiotyki. 3 grudnia br. prezydent USA, George W. Bush, podpisał ustawę, zgodnie z którą Stany Zjednoczone zainwestują w badania nanotechnologiczne 3,7 mld dol. w ciągu najbliższych czterech lat. Unia Europejska wydaje na ten cel 700 mln euro rocznie. Na całym świecie tajemnice nanotechnologii poznaje milion naukowców i inżynierów w 500 firmach specjalistycznych, na 270 wyższych uczelniach i w ponad 30 ośrodkach badawczych. Eksperci są bowiem zgodni, że nanotechnologia stanie się kluczową gałęzią gospodarki i postępu technicznego XXI w. Usunie ona w cień inżynierię genetyczną i nowe

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Odtajniony „Dziennik” ambasadora

Przekazane Stalinowi notatki Iwana Majskiego to dla historyków prawdziwy rarytas „Na jednego rubla ambicji nie przypada ani gram amunicji”, tak politykę rządu polskiego oceniał 10 marca 1943 r. ambasador radziecki w Wielkiej Brytanii, Iwan Majski, w rozmowie z brytyjskim ministrem spraw zagranicznych, Anthonym Edenem. Jego misja, rozpoczęta 27 października (listy uwierzytelniające złożył 8 listopada) 1932 r., zbliżała się właśnie ku końcowi. Spuścizna Jako ambasador w Wielkiej Brytanii pozostawił po sobie ogrom dokumentacji źródłowej, z której miłośnicy historii i zawodowi badacze tamtych czasów znają tylko niewielką część; większość spoczywa nadal w moskiewskich archiwach. Szczególne zainteresowanie badaczy wywołał obszerny memoriał Majskiego ze stycznia 1944 r., ujawniony w Moskwie 50 lat później, który w opracowaniu i tłumaczeniu własnym ogłosił prof. Andrzej Werblan na łamach kwartalnika Instytutu Historii PAN „Dzieje Najnowsze” (nr XXX-1997, 2). W połowie lat 60. w Moskwie wydano trzytomowe „Wspomnienia” Majskiego, opublikowane następnie w wielu krajach, w tym także w Polsce. Ale najcenniejszy dokument osobisty nadal spoczywał w archiwum i był niedostępny aż do lat 90. Mam na myśli dziennik, czyli „Dziennik Iwana Michajłowicza Majskiego” (pod takim tytułem znajduje się w jednym z najważniejszych archiwów moskiewskich). To imponujące – nie tylko pod względem objętości

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Sztuki grane latami

„Skrzypek na dachu”, „Metro”, „Mayday” – nawet zespoły grające te sztuki kilka lat nie potrafią wyjaśnić tajemnicy sukcesu Seksu, prochów i rock and rolla nigdy dosyć. Przynajmniej tak głosuje nogami od ponad sześciu i pół roku publiczność łódzkiego Teatru im. S. Jaracza. Bilety na monodram Erica Bogosiana w wykonaniu Bronisława Wrocławskiego znikają jak kamfora, ale choć „Seks, prochy i rock&roll” to najdłużej grana na tej scenie sztuka, nie należy jeszcze do krajowej czołówki. Większość polskich teatrów może się pochwalić przynajmniej jednym przedstawieniem, którego publiczność od lat nie pozwala zdjąć z afisza. Nie tylko musical Krystyna Janda już od 13 lat wychodzi na scenę warszawskiego Teatru Powszechnego jako Shirley Valentine w monodramie pod tym samym tytułem, o zwierzeniach czterdziestoletniej gospodyni domowej wyzwalającej się spod tyranii męża. W kilku miastach w Polsce triumfy święcą farsy Raya Cooneya „Mayday” i „Okno na parlament”. W Teatrze Polskim we Wrocławiu pierwsza z nich miała premierę w 1992 r., a druga dwa lata później. Drugi tytuł utrzymuje się ponad osiem lat w repertuarze Teatru Rozrywki w Chorzowie. A grany od ośmiu sezonów w krakowskim Teatrze Bagatela „Mayday” w styczniu widzowie zobaczą po raz siedemsetny. – Właściwie każdy aktor z naszego zespołu zastanawia

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Pytanie Tygodnia

Co sprawiło, że rok 2003 jest wart zapamiętania?

Jolanta Szymanek-Deresz, minister, szef Kancelarii Prezydenta RP Choć trudny, a nawet bardzo trudny, był pełen niezwykle ważnych wydarzeń, które umocniły Polskę na arenie międzynarodowej. Bo niełatwo przecież podjąć decyzję o naszym udziale w wojnie w Iraku (jak dziś na szczęście się okazuje, była słuszna). Z pełną determinacją walczyliśmy o należne nam miejsce w Unii Europejskiej. Osiągamy nareszcie pewien postęp w rozwoju gospodarczym kraju. Zaczęliśmy skutecznie, acz nazbyt powoli, zwalczać patologie społeczne, różnego rodzaju afery korupcyjne. Mieliśmy też kilka cieszących serce wydarzeń. Oto najbardziej popularną w Polsce osobowością została Jolanta Kwaśniewska, sprawili nam wiele radości Adam Małysz i Robert Korzeniowski oraz Roman Polański (trzy Oscary). Prof. Zbigniew Religa, senator, lekarz, laureat Busoli „Przeglądu” Referendum akcesyjne. Nie ma nic ważniejszego w tym roku. Mimo trudności, a nawet niebezpieczeństw jestem za budową wielkiej i wspaniałej Europy. Kocham tę wizję. Prof. Franciszek Ziejka, rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego Najważniejszym wydarzeniem było wygrane referendum europejskie, fakt o wręcz epokowym i historycznym znaczeniu. To nie tylko wejście w struktury europejskie i nasz wkład w jedność bez wojen bez konfliktów, ale budowaną na zasadzie współpracy, lecz także istotna zmiana jakościowa. Realizacja marzeń wielu pokoleń i nawiązanie

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Reportaż

Wygnani znad Soły

Górale wysiedleni przez hitlerowców z Żywieckiego do dziś nie otrzymali żadnej rekompensaty W czasie okupacji Józef Macikowski, skromny pracownik poczty, jako jeden z nielicznych w Żywcu dysponował aparatem fotograficznym i wiele dni spędził na strychach domów w okolicach dworca, robiąc zdjęcia. Macikowski fotografował tłumy przerażonych góralskich rodzin z tobołkami, agresywnych i butnych hitlerowskich żołnierzy oraz niemieckich osadników witanych girlandami kwiatów. Przy dworcu kolejowym zawsze było pełno hitlerowców. Przed głównym wejściem, nad którym pochylały się dwie „wrony” ze swastykami, tkwiły patrole Wehrmachtu, zaś na peronach uzbrojeni wartownicy. Po aneksji Polski Żywiecczyzna stała się granicznym, najdalej na południowy wschód wysuniętym powiatem III Rzeszy. Działała tu silna partyzantka i ludzie w większości odmawiali podpisania volkslisty. Tuż po wojnie pocztowiec wysłał klisze do Ministerstwa Sprawiedliwości. Jego dokumentację zdjęciową potraktowano jako pomocniczy materiał dowodowy w procesach przeciwko zbrodniarzom wojennym. Nie zapomnieć! Pół wieku później klisze jeszcze raz wyciągnięto z archiwum. Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN w Katowicach zaczęła śledztwo w sprawie okupacyjnej hekatomby, która dotknęła górali żyjących nad górną Sołą. Polskie ofiary deportacji nie uzyskały do dziś żadnej rekompensaty: ani prawnej, ani moralnej, ani finansowej. Pretensje

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Obserwacje

Rok 2003 w krzywym zwierciadle

Najbardziej niesamowite, makabryczne, niewiarygodne, zaskakujące i głupie wydarzenia minionych 12 miesięcy Pechowiec roku 36-letni John Carl Marquez z Oklahoma City, który w lipcu został aresztowany pod zarzutem pobicia żony, za co groziła mu kara do roku więzienia. Poirytowany awanturnik opluł jednak policjanta. Sędzia April Sellers White uznała to za „umieszczenie płynu cielesnego na funkcjonariuszu rządowym”, co niesie zagrożenie życia, gdyż w ślinie mogą się znajdować śmiertelne zarazki. Marquez dostał dożywocie. Rozwodnik roku 53-letni Puiu C. z rumuńskiego miasta Turnu Severin, który w czerwcu po czwartym rozwodzie postanowił zastąpić żonę nadmuchiwaną lalką do uprawiania seksu. Puiu jest tak zadowolony ze swojej partnerki, którą nazwał Caty, że do obiadu sadza ją przy stole. Dziennikarzom wyznał: „Do tej pory nie mogłem wytrzymać z jedną babą dłużej niż pięć lat. Ale Caty nigdy nie mówi mi, co mam robić. Kiedy umrę, niech włożą mi ją do trumny”. Odkrycie roku Dokonali go we wrześniu naukowcy z University of British Columbia w Vancouverze, pracujący pod kierunkiem Bena Wilsona. Badali oni tajemnicze odgłosy dochodzące w ciemności z morskich wód. Wyniki swych dogłębnych dociekań opublikowali w listopadzie na łamach magazynu „New Scientist”. Okazało się, że osobliwe dźwięki wydają „puszczające wiatry z odbytnicy” śledzie. Nie możemy też

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Polskie Hollywood w Chicago

Korespondencja z Chicago O tym, że Polacy w Chicago już kilka razy podejmowali próby nakręcenia filmu fabularnego, wiadomo nie od dziś. Jak dotąd nikomu to się nie udało. Pomysły rodziły się i umierały. Tak było do chwili, gdy dwa lata temu szef jednej z polonijnych firm budowlanych, Bogdan Dola, emigrant z podlaskich Moniek, wypożyczył kasetę z filmem Janusza Zaorskiego „Szczęśliwego Nowego Jorku” o beznadziejnej egzystencji polskich imigrantów w USA, wzorowanym na prozie Edwarda Redlińskiego. – Oglądałem go wraz z żoną – opowiada Bogdan Dola. – W połowie byłem już tak zirytowany spojrzeniem Polaków na życie polonusów, że wyłączyłem wideo i pojechałem kupić urządzenia, dzięki którym mógłbym nakręcić swój własny film. Dola jest energiczny, ale jednocześnie rozważny. O takich jak on mówi się, że to ludzie z wizją. Nie potrzebuje miesięcy czy lat, by urzeczywistniać swoje projekty. Ludzi traktuje poważnie i chce, by jego również tak traktowano. Szanuje pieniądze. I może właśnie te cechy stanowią o jego sukcesie. Bo trzeba powiedzieć, że Bogdan Dola to człowiek sukcesu. Spora firma budowlana, którą prowadzi od lat, świadczy o tym najlepiej. Półtora roku temu odwiedziłem go po raz pierwszy w jego filmowym królestwie, przy 6750 W. Belmont Avenue w Chicago. Do celów filmowych zaadaptował znajdujący

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Artystka w zamrażarce

Mówiono mi, że moich piosenek trzeba słuchać uważnie, a podobno ludzie dzisiaj nie mają na to czasu Edyta Geppert – W niedawno wydanym albumie znajduje się zaskakująca piosenka „To się nie sprzeda, pani Geppert”. To żart, kpina czy ironiczna relacja ze spotkania z wydawcą? – Oczywiście, że to żart, ale, tak jak większość tekstów moich piosenek, bierze się z życia. Kiedy stawiałam pierwsze kroki w zawodzie często słyszałam, że dobrze śpiewam, ale jestem „nie na te czasy”. Mój sposób bycia i moje piosenki są staroświeckie. Tej „staroświecczyzny”, po pewnym czasie, sprzedano prawie milion egzemplarzy. W roku 1996, będąc po swoim trzecim opolskim grand prix u szczytu powodzenia, miałam nieszczęście podpisać kontrakt z wielką firmą fonograficzną. Zgłaszałam różne propozycje repertuarowe. W odpowiedzi nierzadko słyszałam: „Nie, to się nie sprzeda pani Edyto”. Kiedyś bardzo mnie to denerwowało, dziś już tylko śmieszy. Doszliśmy do wniosku z Piotrem (Loretzem – mężem i menedżerem, przyp. red.), że warto piosenkę na ten temat włączyć do repertuaru. – Patrząc na listę pani złotych płyt i nagród, można by sądzić, że wszystko się sprzeda, co pani zaśpiewa. – Też tak mi się wydaje, ale rzeczywistość jest taka, że w wielu, nawet dużych miastach w Polsce, nie można zobaczyć w witrynach sklepowych ani jednej mojej płyty. W mediach pojawiam

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Wywiady

Ludzkie rykowisko

Człowiek nie jest monogamiczny w tym stopniu, w jakim chciałaby tego nasza kultura Dr Bogusław Pawłowski z Katedry Antropologii Uniwersytetu Wrocławskiego zajmuje się antropologią fizyczną – dziedziną opisującą zachowania człowieka z perspektywy biologii. Jest członkiem Polskiego Towarzystwa Antropologicznego, a także opiekunem Międzywydziałowego Koła Naukowego Etologii Naczelnych. – Szukanie partnera często nazywa się szukaniem drugiej połówki pomarańczy. A jak to wygląda oczami antropologa biologicznego? – Niewątpliwie obie płcie są w stosunku do siebie komplementarne, jak Ying i Yang: mają w życiu do spełnienia inne funkcje biologiczne i inne funkcje w społeczeństwie – począwszy od zbieracko-łowieckich, aż po uprzemysłowione – choć tutaj coraz bardziej zacierają się te funkcje. Co ciekawe, społeczeństwa tradycyjne świetnie o tym wiedzą: kobiety z mężczyznami nie spędzają wiele czasu. Problem powstaje, gdy zaczynają ze sobą spędzać zbyt wiele czasu, tak jak to jest u nas. W społeczeństwach tradycyjnych płcie nie rywalizują ze sobą, co ma coraz częściej miejsce w naszej kulturze. Występuje tam ewidentny podział ról; można nawet powiedzieć: każda z płci robi to, co lubi. Są to różne połówki, ale nie w sensie dopasowania partnerstwa. U nas mówiąc o tej pomarańczy, myśli się o monogamii: każdy ma swoją połówkę, z którą jak się połączy, to już na zawsze.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Znaki firmowe socjaldemokracji

Gdy konkurują ze sobą dwie ważne wartości – wolność i sprawiedliwość – liberał wybierze wolność, a socjaldemokrata sprawiedliwość Zacznijmy od przykładów. Z wiarą, że władza jest po to, by zmieniać świat na lepszy. By służyć ludziom. By w praktykę realnej polityki wpleść wartości opisujące wielkie ludzkie tęsknoty za dobrze urządzonym państwem i przyjaznym człowiekowi społeczeństwem. Przykład pierwszy W listopadzie mijającego 2003 r. zakończyła się szczęśliwie droga przez ciernie 30 tys. organizacji pozarządowych, które w społeczeństwie okresu smuty, jeśli idzie o altruistyczne zachowania obywatelskie, w państwie będącym ofiarą permanentnie trwającego podboju dokonywanego nie tylko przez watahy polityków, ale też przez wielkie masy swoich obywateli, próbują tworzyć ponadplemienne, ponadkorporacyjne instytucje integrujące. Organizują posiłek dla bezdomnych i biednych, kupują mieszkania wychowankom domów dziecka, wystawiają w osiedlowych teatrzykach sztuki dla dzieci i dorosłych, opracowują standardy prawne do walki przeciw korupcji, odbudowują więzi rodzinne w blokowiskach, pomagają w hospicjach dożyć ostatnich dni umierającym. Czynią to, co dodaje wartości naszemu życiu, czego państwo nie za bardzo chce robić i nie za bardzo robić potrafi. Nie dla zysku, ale dla przyjemności służby czemuś rzeczywiście cennemu. Idzie o mały fragmencik noweli do ustawy o podatku dochodowym od osób prawnych. Ten akurat, który wprowadzając

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.