38/2009

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Nauka

Nowoczesna wizyta

U lekarza na ekranie Dotychczasowe oprogramowanie funkcjonujące w jednostkach służby zdrowia najczęściej było wyprodukowane przy użyciu technologii powoli odchodzących do lamusa. Nowe sposoby komunikacji z Narodowym Funduszem Zdrowia, wykorzystywanie coraz większej liczby urządzeń medycznych połączonych z komputerem, stosowanie podpisu elektronicznego czy możliwość korzystania z oprogramowania jako rozproszonej usługi sieciowej – wszystko to rodzi zapotrzebowanie na aplikacje dostosowane do nowych wymagań technologicznych oraz funkcjonalnych. Odpowiedzią na te oczekiwania jest projekt inwestycyjny o nazwie iMed, który od 2008 r. realizuje się w firmie ABG SA. Jego celem jest wyprodukowanie nowego systemu medycznego dla szpitali oraz innych jednostek służby zdrowia. Funkcjonalność i możliwości techniczne nowego systemu będą przewyższać systemy obecnie oferowane przez tę firmę. Z wykorzystywanych nowinek technicznych można wymienić m.in. obsługę paneli dotykowych czy zastosowanie kwalifikowanego podpisu elektronicznego wraz z usługami znakowania czasem. Trafiony – obsłużony Nowe oprogramowanie usprawnia działanie jednostki służby zdrowia, co ma bezpośredni wpływ na obsługę pacjenta. Pacjent zyska nowe możliwości rejestracji, np. drogą elektroniczną z wykorzystaniem przeglądarki www. Dzięki temu nie będzie konieczna osobista wizyta w przychodni, aby dokonać rejestracji do lekarza wraz z wyznaczeniem godziny wizyty. To jednak tylko część korzyści, jakie będzie mógł dostrzec

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Samobójstwa we France Télécom

Zestresowani pracownicy francuskich koncernów wybierają ostateczne wyjście 51-letni mieszkaniec Marsylii zostawił pożegnalny list, w którym skarżył się na „zarządzanie terrorem” w swojej firmie. „Popełniam samobójstwo z powodu mojej pracy we France Télécom. To jedyny powód”, napisał. Zaraz potem położył kres swemu życiu. W wielonarodowym koncernie France Télécom kręci się spirala samobójstw, jak to określają związkowcy. Od lutego 2008 r. 23 pracowników firmy zginęło z własnej ręki, co najmniej 13 podjęło próby samobójcze. Nazwiska tragicznie zmarłych nie zostały podane do wiadomości, znane są jednak szczegóły wielu dramatów. 14 września menedżer FT, pracujący w dziale obsługi klienta w mieście Metz, został znaleziony nieprzytomny w miejscu pracy. Najwidoczniej usiłował się otruć, zażywając dużą dawkę barbituranów. Lekarzom udało się go uratować. Wszelka pomoc medyczna okazała się jednak nieskuteczna w przypadku 31-letniej kobiety, która 11 września wyskoczyła z okna swego biura, znajdującego się na czwartym piętrze budynku France Télécom w Paryżu. Pracownica telefonii komórkowej Orange, należącej do koncernu FT, miała w ramach restrukturyzacji dostać nowego szefa. Nie potrafiła się z tym pogodzić. Dwa dni wcześniej 49-letni technik, zatrudniony przez France Télécom w Troyes, postanowił rozstać się ze światem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jerzy Domański

Ciemna strona piłkarskiego księżyca

Mieliśmy trafić na jasną stronę księżyca, a wracamy do grzesznej przeszłości. A wszystko za sprawą Leo Beenhakkera, który miał dokonać cudu, na który czekała piłkarska Polska, i poprowadzić naszych orłów do boju o medale. Trafił do reprezentacji w dobrym dla siebie momencie, gdy kibice umęczeni siermiężną polską szkołą trenerską czekali na śmiały ruch PZPN i zatrudnienie szkoleniowca z najwyższej półki. Wiarę w słuszność takiego działania potwierdzały sukcesy siatkarzy, którzy trenerów reprezentacji szukali i znaleźli wśród najlepszych na świecie. A że i dla PZPN reprezentacja jest najważniejsza, to ten bogaty związek nie musi oszczędzać na trenerze, którego sukcesy mogą przecież z nawiązką zwrócić poniesione wydatki. Nie brakuje też sponsorów, którzy chcąc się ogrzać w blasku jednej z najpopularniejszych postaci w Polsce, chętnie pokryją część jego zarobków. Gdy trzy lata temu takie myślenie zwyciężyło i zdecydowano się zatrudnić Beenhakkera, to przez dwa lata mieliśmy triumfalny marsz jego reprezentacji aż do finałów mistrzostw Europy, na które pojechaliśmy po raz pierwszy w historii. Niestety, tam ta drużyna napędzana talentami oratorskimi trenera, bo przecież nie talentem i wyszkoleniem technicznym, rozsypała się. A jak jeszcze zabrakło ambicji, to okazało się, że jest po ptokach. I po tych nieszczęsnych finałach Beenhakker powinien podziękować za pracę, bo jest za mądry, by nie widzieć, że z tego zespołu nic

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Książki

Wehrmacht jak SS

Wehrmacht we wrześniu 1939 roku przeprowadzał masowe, a nie sporadyczne egzekucje polskich jeńców wojennych W aktach śledztw prowadzonych w Polsce i Niemczech znajdują się liczne wzmianki o rozstrzeliwaniach polskich jeńców wojennych. 10 września 1939 roku na dziedzińcu kościoła w Piasecznie od strzału w głowę zginęła połowa z 30 polskich żołnierzy. Ofiary zostały przywiezione na miejsce pojazdami Wehrmachtu, a proboszcz, który przyglądał się egzekucji z okien plebanii, rozpoznał w sprawcach niemieckich żołnierzy. 20 września w Majdanie Wielkim w akcie zemsty za śmierć żołnierza Wehrmachtu zostało rozstrzelanych ponad 40 polskich żołnierzy. Świadkowie opowiadają również o paleniu całych grup jeńców w stodołach i innych budynkach – na przykład w Uryczu żołnierze niezidentyfikowanego oddziału Wehrmachtu zamordowali w ten sposób pod koniec września około 100 osób. We wrześniu 1939 roku doszło do kilku masakr polskich żołnierzy jednego z batalionów 7. Dywizji Piechoty. Była to najwyraźniej zemsta za opór, który stawiali tuż po dostaniu się do niewoli. W sierpniu 1950 roku do polskiego konsulatu w Monachium wpłynął anonimowy list będący najprawdopodobniej fragmentem prywatnego dziennika wojennego niemieckiego żołnierza. Została w nim opisana egzekucja polskich jeńców pod Ciepielowem, której 8 września dokonać miała 11. Kompania 15. Pułku

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

W strefie śmierci

Powyżej 7 tysięcy metrów temperatura spada do minus 45 stopni Lodowate wichry, odmrożenia, samotna śmierć w górach. Wszystko to jest chlebem powszednim himalaistów – ludzi, którzy bez wahania rzucają wyzwanie groźnym ośmiotysięcznikom. Niektórzy giną. Inni przez całe życie wracają w Himalaje. Morderczy finisz. Na wysokości 8000 m do płuc dociera już bardzo mało tlenu. Niedotlenienie organizmu, wyczerpanie i kłopoty z koncentracją. A do wierzchołka daleko. Nic nie jest ważniejsze od uchwytu, który himalaista wybija w lodzie. Od karbów, w które wpijają się zęby raków – uzbrojonych w kolce butów każdego himalaisty. Już tylko 100 m, 70, 50! A jednak nic jeszcze nie jest pewne. W historii himalaizmu liczne są przypadki zawracania spod samego szczytu. Góra gór Jedziemy bezdrożami Płaskowyżu Tybetańskiego. Spod opon ze świstem strzelają kamienie. Wraz z Christianem François, francuskim globtroterem, zmierzam do bazy po tybetańskiej stronie Everestu. Podróż przypomina rajd Camel Trophy. Samochód podskakuje niczym piłeczka pingpongowa. Nagle osuwamy się w dół. Nasza terenowa toyota wpada do rowu. Tragedia! Na szczęście jak spod ziemi wyrastają Tybetańczycy, którzy pomagają nam wyciągnąć wóz. To nie koniec kłopotów. Okazuje się, że rozleciała się dźwignia zwrotnicy w prawym kole.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Powtórka z historii

Jeśli ktoś, jak bohater powieści Stanisława Rembeka, „zawsze czuje się bezsilny wobec wojującej głupoty, zwłaszcza gdy przybiera ona formę ponurego mistycyzmu”, przechodzić musiał ostatnio ciężką próbę. Na jednym posiedzeniu Sejm zajmował się rocznicami: 70. rocznicą agresji sowieckiej na Polskę dokonanej 17 września 1939 r., 20-leciem powołania rządu Tadeusza Mazowieckiego oraz ustanowieniem na wniosek pana prezydenta dnia 1 sierpnia Narodowym Dniem Pamięci Powstania Warszawskiego. Dyskusja, toczona w Sejmie i we wszystkich chyba mediach, pokazała zarówno nieuctwo, jak i zacietrzewienie polityków prawicy. Odsłoniła nędzną intelektualną i moralną kondycję polskiej klasy politycznej. Jeśli z tego wszystkiego odcedzić emocje, przechodzące w zaciekłość, złą wolę, przewrotność, polityczny cynizm i oczywiście zwykłą głupotę oraz niesłychany infantylizm, to spór ostatnich tygodni można by sprowadzić do kilku kwestii. Bohaterstwo powstańców jest poza wszelkim sporem, lecz jaki jest nasz dzisiejszy stosunek do powstania warszawskiego i, co najważniejsze, jaką naukę z niego wyciągamy na przyszłość? Słuchając ostatniej dyskusji, można odnieść wrażenie, że wielu jej uczestników cierpi straszliwą frustrację z tego powodu, że urodziło się za późno i nie mogło zginąć na powstańczej barykadzie. Ostatnia dyskusja w Sejmie była kontynuacją dyskusji ciągnącej

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Żyje się tylko raz

Rozmowa z Januszem Kondratiukiem, reżyser filmowy i teatralny Kiedyś film ścigał się z literaturą, przejmując jej funkcje kulturotwórcze. To się skończyło w momencie wejścia na ekrany „Love story” – Dawniej reżyser naprawiał świat, filmy miały jakieś przesłanie. Czy okres idealistów się skończył? – Pyta pani w kontekście zmian ustrojowych, że teraz liczy się tylko komercja? – Tak. – Nie jestem idealistą. Ale zgadzam się, że kiedyś film ścigał się z literaturą, przejmując jej funkcje kulturotwórcze. To się jednak skończyło w momencie wejścia na ekrany „Love story”. Ten obraz z banalną treścią przyniósł gigantyczny dochód. Odtąd Hollywood zajęło się wyłącznie kasą, nie zawracając sobie głowy kulturotwórczą i społeczną rolą filmu. Szczególnie ucierpiało na tym kino europejskie, które jeszcze w latach 70. i 80. nie przypominało amerykańskiego. – Zawód reżyser. Jaki jest w Polsce? – Pół kurwy i pół ptaszka. – Trochę się trzeba sprzedać, aby zrobić coś ambitniejszego? – To uproszczenie. Ciśnienie mediów, a przede wszystkim TVN, oraz prywatnych producentów powoduje, że rzeczywistość, jaką przedstawiamy, jest piękniejsza niż w realu. Wszystkie filmy, które przyniosły duży dochód w ostatnich czasach, pokazują podbarwiony świat. Ale też

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Nie nudzić, a wzruszyć

Rozmowa z Michałem Żebrowskim Teatr mój widzę… w Pałacu Kultury – Niełatwo spotkać pana teraz w Warszawie. Przygotowuje pan nowy film w Rosji. – Tak, kontynuuję zdjęcia do filmu „Serca czterech” – rozpoczęliśmy je 21 lipca, skończą się z początkiem października. Reżyserem jest Stanisław Goworuchin, klasyk rosyjskiego kina, znany z wielu lubianych w Rosji filmów. „Serca czterech” są przygotowywane taką metodą, jaką kiedyś robiło się filmy. Nie spieszymy się, mamy dużo czasu na to, aby przepróbować materiał, pozwiedzać Rosję i wreszcie – nakręcić go. Nie jesteśmy zaprzęgnięci w reżim, który narzuca nam stacja telewizyjna. W Rosji jest jeszcze ten model kina, który w pełni finansuje państwo, i nie rządzi nim wyłącznie rachunek ekonomiczny. – Dla pana to lepsza forma pracy? – Forma nie jest gwarantem jakości. Niektórym odpowiada taki model, innym nie, a najważniejszy jest efekt pracy. – W Polsce jest pan znany przede wszystkim z dramatów i filmów historycznych. Tym razem to będzie komedia? – Raczej historia obyczajowa z elementami komedii. – Czy praca w rosyjskich filmach nie jest czasami problematyczna? Po roli w „Roku 1612” zarzucano panu, że film był antypolski. – Znam mnóstwo

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Blog

My, czyli kto

Jeszcze nie dowiedzieliśmy się dokładnie, co Amerykanie postanowili w sprawie tarczy antyrakietowej, a już rozpoczęło się łomotanie w Platformę Obywatelską przez PiS i SLD, że jest odpowiedzialna za to, co się stało. Z wypowiedzi polityków tych partii wynika, że najmniej do powiedzenia o tarczy mieli Amerykanie. Byli właściwie chorągiewką na wietrze wywołanym przez polskich polityków. Otrzymawszy ton od Wielkiego Brata, PiS-owcy jak sklonowana tuba, oczywiście wespół z rezydentem brata w Pałacu, zaczęli grzmieć, że to PO dała okazję prezydentowi Obamie do wycofania się z projektu. Należy więc rozumieć, że gdyby nie dała, tylko szybko zgodziła się na wszystko oraz umowę ratyfikowała, to amerykański prezydent stanąłby przed progiem nie do przekroczenia. Bo polski próg to wiadomo! Ale miał fart mieszkaniec Białego Domu! O mało co nie został zmuszony do wycofania się z wyborczych obietnic. A znowu wedle SLD Platforma podobnie jak PiS, czyli „cała prawica”, wymusili niemal na Bushu budowę tej wyrzutni w Polsce, a teraz wyszli na durniów, bo lewicowy prezydent Obama otrzeźwiał i przyznał Sojuszowi rację. Na marginesie: SLD ma taki kibel z nieczystościami, do którego wrzuca obie partie w nadziei, że do PO przylgnie nieco treści PiS i skłoni część wyborców do powrotu pod skrzydła Napieralskiego. Nie skłoni. W obu wypadkach jest to jazgot z użyciem słów, ale bez treści. Gorzej, że ma on echa na świecie. W czwartek na stronach CNN

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Piotr Żuk

Miłość w cieniu kapitalizmu

Potoczna krytyka słabości społeczeństwa kapitalistycznego skupia się zazwyczaj na jego ekonomicznych aspektach: nierównościach społecznych, bogaceniu się elity finansowej kosztem klas niższych, podporządkowaniu wszystkich działań społecznych logice zysku. Z perspektywy sporów politycznych nie dostrzega się jednak problemów, jakie tworzą zasady rynkowe w sferze kulturowej, moralnej, kontaktów międzyludzkich. Brak całościowej opowieści lewicy o innym świecie to niejedyna przewaga status quo nad możliwymi alternatywami historycznymi. Większym problemem jest kolonizowanie całego życia człowieka przez relacje rynkowo-towarowe. Kiedy ludzie w życiu codziennym traktują innych czysto instrumentalnie, jak przedmioty, które mogą tylko ułatwić lub utrudnić zaspokojenie egoistycznych interesów, kiedy jedyną przestrzenią relacji międzyludzkich staje się sfera handlowa, a konkurencja z innymi osobami wypiera zupełnie ludzką solidarność, wtedy właśnie następuje odtwarzanie kapitalistycznych reguł, rządzących gospodarką, na poziomie stosunków międzyludzkich. W takich warunkach trudno nawet wyobrazić sobie zachowania oparte na innych motywach niż rynkowa kalkulacja. Tak jak aparat państwa nie może tolerować życia ludzi poza nadzorem systemu biurokratycznej administracji, również kapitalistyczna gospodarka nie może znieść ludzkich zachowań, które radzą sobie bez logiki rynku i pośrednictwa pieniędzy. Życie społeczne

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.