45/2009

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Blog

Prawdę kochają czy kastet?

Powołana w środę komisja śledcza ma dwie nazwy obiegowe: hazardowa, od tego, czym ma się zająć formalnie, i anty-Tuskowa, od tego, czym powinna się zająć wedle PiS, a także wtórującego mu SLD. Ta komisja jest jedyną zdobyczą Kaczyńskich i Kamińskiego, wyniesioną z ataku na rząd i PO, przyczółkiem do dalszego siania zamętu i awantury w nadziei, że w końcu Polacy zgłupieją i mimo doświadczenia dwóch lat państwa prokuratorskiego uznają PiS za godne władzy. Prawda nie ma z powołaniem komisji hazardowej nic wspólnego, chodzi o zniszczenie wizerunku Donalda Tuska jako potencjalnego pogromcy Lecha Kaczyńskiego i o osłabienie wyborczych pozycji Platformy. A SLD chce przy okazji uszczknąć sondażowy kęsek dla siebie. Ten pożądany efekt można osiągnąć, niekoniecznie odkrywając kolejne grzechy polityków Platformy. Ich istnienie lub nieistnienie nie jest najważniejsze. Komisje śledcze, jak pokazały dotąd te wcześniejsze, to najlepsze narzędzia do publicznego siania podejrzeń, oskarżeń bez dowodu oraz szkalujących wroga fantazji na jego temat. To perły, ale nie demokracji, jak to napisał kiedyś jeden z PiS-owskich wielbicieli, tylko insynuacji. A perłą spośród pereł była komisja orlenowska, jeden z największych trucicieli ludzkich głów 20-lecia. I do dziś śladu afery orlenowskiej nie znaleziono, a wątpię, czy jest ktoś, kto potrafi zdefiniować, czym

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Gdy prawo dogania sprawiedliwość

Mam dobrą wiadomość. Prawo zaczyna doganiać sprawiedliwość. Długo to wszystko trwa, ale, zdaje się, warto poczekać. Sądy w Polsce choć nierychliwe (oj, bardzo nierychliwe!), przynajmniej wydają się sprawiedliwe. „Intencją pozwanego Zbigniewa Wassermanna tak w wypowiedziach przed Sejmową Komisją Śledczą do spraw PKN Orlen, jak i przed mediami nie było kojarzenie powoda Jana Widackiego z jakąkolwiek działalnością przestępczą osób związanych z fundacją „Bezpieczna Służba”, w szczególności z Jeremiaszem Barańskim ps. Baranina, sugerowanie takich powiązań nie ma pokrycia ani w intencjach pozwanego, ani w faktach”, odszczekiwał przed Sądem Okręgowym w Krakowie pozwany Zbigniew Wassermann, ówczesny minister koordynator służb specjalnych. Dwa lata później, wykonując wyrok innego sądu, pozwany Wassermann musiał na własny koszt drukować następujące oświadczenie: „W oświadczeniu mojego autorstwa, które przekazałem do wiadomości mediów w dniu 17 stycznia 2006 r., stwierdziłem m.in., że działania i praktyki, których dopuszcza się „Gazeta Wyborcza”, wskazują na instrumentalną manipulację polityczną i naruszają normy Konstytucji RP. Stwierdziłem także, że „Gazeta Wyborcza” toczy zaciętą wojnę w celu ochrony układu ludzi władzy, biznesu, mafii i służb specjalnych. W związku z powyższym, z ubolewaniem przyznaję, że stwierdzenia te były nieprawdziwe i jednocześnie obraźliwe dla wydawcy „Gazety Wyborczej” – spółki

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

Jak Litwin z Polakiem…

Korespondencja z Wilna Drogą gen. Żeligowskiego podążają pułki Litwinów… na zakupy w sejneńskich supermarketach Nowe potyczki na froncie „wojenki” litewsko-polskiej nad Wilią, do których dochodzi przed każdymi litewskimi wyborami, ale i w przerwach, skłoniły mnie do kolejnego wypadu w tamte strony. Zresztą każdy pretekst, aby skoczyć do Wilna, odkąd przed 20 laty moje rodzinne miasto stało się łatwo osiągalne dla wilniuków, jest równie dobry. Tym razem awantura dotyczy Karty Polaka. Wileńscy Polacy to ludzie przekorni i uparci. Dopóki nadawanie przez polskie konsulaty Karty Polaka litewskim obywatelom narodowości polskiej nikomu z litewskich polityków nie przeszkadzało, zainteresowanie nią wśród tej części ludności Wilna było umiarkowane. Jednak gdy tylko litewscy endecy podnieśli larum, że oto Polska tworzy na Litwie swoją piątą kolumnę, zaraz liczba zainteresowanych uzyskaniem karty wzrosła. Dziś nosi je razem z litewskim dowodem osobistym 1700 litewskich Polaków, a 2150 oczekuje w kolejce. Pomysł karty wprowadzonej w ubiegłym roku zrodził się w polskim parlamencie w trosce o Polaków na Białorusi i Ukrainie, aby mogli bez większych kosztów uzyskiwać polskie wizy. Dla Polaków na Litwie, która należy do Unii Europejskiej, ma raczej symboliczne znaczenie. Dyskretny urok Karty Polaka – Miło jest mieć w kieszeni dokument,

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Piotr Żuk

Cała Polska taka spokojna…

Kiedy elity władzy w Polsce wciąż żyją podmuchami kolejnych afer, społeczeństwo polskie ma inne problemy. I jak pokazała końcówka października, coraz częściej nierozwiązane sprawy wylewają się na ulice. Najpierw pracownicy z Cegielskiego przy poparciu różnych związków zawodowych przeszli historyczną trasą robotników protestujących w 1956 r. w Poznaniu. Niektórych prawicowych komentatorów oburzało takie nawiązanie do historycznych wydarzeń – „przecież wtedy była to walka z systemem totalitarnym, a teraz chodzi tylko o bezrobocie”, mawiają przy takich okazjach prawicowe mądrale. Zapominają jednak dodać, że obecny przymus ekonomiczny jest skuteczniejszy w trzymaniu ludzi w ryzach niż ówczesne autorytarne metody państwa. A skala problemów też jakby bardziej dokuczliwa. Szkoda również, że Janusz Śniadek, szef „Solidarności”, odcinając się od młodych poznańskich anarchistów popierających robotników z Cegielskiego, nie wiedział, że np. w Hiszpanii lat 30. XX w. najbardziej dynamiczna, dwumilionowa centrala związkowa CNT miała właśnie anarchistyczny charakter. Tego samego dnia w Lublinie odbył się protest w obronie pracowników zwalnianych z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej. Jak wiemy, popierająca modernizację i nowoczesność Platforma Obywatelska wydaje rekordowe środki na polską naukę – do tego stopnia, że część państwowych uczelni stanęła na granicy bankructwa. Pierwotny

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Zdrowie

Lwów nie wierzy politycznej grypie

Rozmowa z Teresą Pakosz, redaktor naczelną Polskiego Radia Lwów Kandydaci do prezydenckiego fotela na Ukrainie próbują na epidemii ugrać społeczne poparcie – Ze Lwowa dochodzą katastroficzne doniesienia o szalejącej grypie. Czy pani to potwierdza? – Potwierdzam, że są pewne objawy zaniepokojenia ludzi tym, co się dzieje. Jest to jednak dalekie od paniki w sensie społecznym czy epidemii w sensie medycznym. – No to co jest grane na Ukrainie? – Na Ukrainie mają być w styczniu przyszłego roku wybory prezydenckie, które nie zostaną przesunięte pod żadnym pozorem, jak to niedawno zapowiedziano. Kandydaci są ci sami, co zawsze: Juszczenko, Tymoszenko i Janukowycz. I jak zawsze, żaden nie ma takiego poparcia, aby samodzielnie wygrać. Chodzi więc o przyciągnięcie wyborców jakimiś sposobami. Pokazaniem bohaterstwa w walce z epidemią chociażby. – Ile ludzi choruje na grypę? – Mówi się o 600 tys. zachorowań na grypę. Zdaniem lekarzy, to tyle, co w latach ubiegłych. Jest mowa o 91 przypadkach śmiertelnych, w tym 15 spowodowanych grypą kalifornijską, jak się nazywa świńską grypę na Ukrainie. – Dlaczego kalifornijską? – Tego nie wiem. Podobno dlatego, że pierwszy przypadek stwierdzono u studenta, który przyleciał z Detroit… – Ale Detroit leży w stanie Michigan, tysiące kilometrów od Kalifornii. – No właśnie. To tylko podkreśla kabaretowy charakter zjawiska.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Utrzymać dobrą jakość

Rozmowa z Anitą Szczykutowicz, dyrektorem Biura Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi Polskie normy jakościowe dotyczące produktów żywnościowych są bardziej rygorystyczne niż unijne – Pomysł stworzenia programu Poznaj Dobrą Żywność trafił chyba na podatny grunt, bo liczba produktów, którym przyznano ten znak, ciągle wzrasta. – Tak. Od samego początku działania programu, powstałego na przełomie 1999 i 2000 r. jako Polska Dobra Żywność, notujemy wzrost liczby produktów, którym przyznano znak jakości. Wystarczy porównać liczby w ostatnich latach. W programie Poznaj Dobrą Żywność w roku 2004 nadano 256 znaków, w 2005 r. było ich już 507, w 2006 r. – 666, w 2007 r. – 920, w 2008 r. – 1050, a w 2009 r. – 1242 znaki. To mówi samo za siebie. – Oczywiście. Program zyskał nawet sporą popularność. Czy jednak można mówić o tym, że przynosi wymierne korzyści, np. konsumentom, rolnictwu, całej gospodarce? – Bez wątpienia pozytywnym efektem jest to, że konsument ma możliwość wyboru produktu oznaczonego tym znakiem i ma zarazem pewność, że ten produkt go nie zawiedzie pod względem jakości. Bo główną misją programu PDŻ jest informacja o jakości, sam znak zaś jest gwarancją jakości. O korzyściach dla producentów żywności mogliby powiedzieć

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Pożegnalny salut

Amerykański niszczyciel oddał w Gdyni przypadkowe strzały. Co będzie, jeśli „przypadkowo” zaczną strzelać rakiety Patriot? W niedzielę 25 października niektóre stacje telewizyjne przerwały program, aby na żywo relacjonować sensacyjne zjawisko, a mianowicie wejście do portu w Gdyni okrętu wojennego. Nie dziwiłaby taka oprawa medialna, gdyby do portu wchodził polski okręt wojenny, bo rzeczywiście przy znanej kondycji polskiej Marynarki Wojennej podobna operacja wymagałaby szczególnego potraktowania przez media. Po prostu trzeba by taki fakt uwiecznić dla potomnych. Nie był to jednak, niestety, żaden ORP, czyli Okręt Rzeczypospolitej Polskiej, ani żaden Latający Holender. Jakaż więc jednostka wzbudziła takie niecodzienne zainteresowanie mediów? Był to okręt floty Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej, niszczyciel USS „Ramage”. Początkowo mogła dziwić owa atmosfera sensacji wokół tego, wydawałoby się, normalnego zjawiska w warunkach działania dwóch flot w ramach jednego sojuszu. Co innego, gdyby taka wizyta miała miejsce jeszcze w czasach, gdy Polska była członkiem Układu Warszawskiego. Wtedy to faktycznie byłaby sensacja. Jednak po zakończeniu wizyty okrętu należy chylić czoła przed intuicją reporterską. Faktycznie te odwiedziny wymagały oprawy w przewidywaniu sensacji. Sugerowałbym nawet, aby od tego momentu każde przybycie następnych

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kultura

Nieustający głód zmian

Rozmowa z Adamem Nowakiem, liderem grupy Raz Dwa Trzy Są rzeczy, które artysta musi przewidzieć. Nieważne, czy człowiek gra, śpiewa, czy pisze książki. Musi przewidzieć, jakie będą konsekwencje jego działań – „Piosenka – mimo że sztuka mniejsza to pod względem proporcji – bije na głowę wszystko inne” – tak brzmi twoja definicja twórczości Raz Dwa Trzy. – Nieco tę próbę definicji uprościłem. Teraz mówię: „Piosenka jest sztuką mniejszą, która czasem wiele może”. To znacznie lepiej brzmi, zgrabniej. Bliskie mi jest poszukiwanie. W związku z tym i piosenki nie mają stałych aranżacji. Coraz częściej dokonuję zmian, które pasują albo nie pasują, ale odpowiadają temu stanowi ducha, myśli, intelektu oraz odczuwania, jaki obecnie prezentuję. Z tego powodu na naszej nowej płycie pojawią się takie piosenki, które w momencie premiery już będą zmienione. Już teraz mają po kilka wersji. Ja mam nieustający głód zmian. To mnie kiedyś zje (śmiech). Przypuszczam, że ten głód doprowadzi do jakiejś dekonstrukcji. Ale on jest teraz nieodzowny. Nabraliśmy jako zespół pewnej sprawności manualnej wydobywania dźwięków z instrumentów. Przychodzi to teraz znacznie łatwiej i szybciej. Często na koncercie wykonujemy jakiś utwór i już więcej w ten

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Opinie

Mniej pieniędzy dla funduszy emerytalnych

Najlepsza wiadomość dla przyszłych seniorów, jaka nadeszła w ciągu 10 lat reformy Powszechne towarzystwa emerytalne solidnie zapracowały na to, że rząd postanowił rozważyć pozbawienie otwartych funduszy emerytalnych lwiej części naszych składek. Propozycja ministrów finansów i pracy, by o prawie dwie trzecie obciąć sumy przekazywane co miesiąc do OFE, jest najlepszą wiadomością dla przyszłych seniorów, jaka nadeszła w ciągu całej dziesięcioletniej historii naszej niefortunnej reformy emerytalnej. – To wręcz nieprawdopodobnie dobre posunięcie – ocenia prof. Tadeusz Szumlicz, wybitny znawca tematyki emerytalnej. PTE to firmy mające zarządzać funduszami emerytalnymi, tak by powierzane im pieniądze były inwestowane i pomnażane, zwiększając nasze przyszłe emerytury. Tymczasem ludzie zatrudnieni w PTE nie umieją tego robić, a na zarządzaniu finansami znają się jak kura na pieprzu. Naszymi składkami gospodarują w sposób wołający o pomstę do nieba, wykazując zdumiewającą niekompetencję i brak podstawowych umiejętności zawodowych. Zostawianie w ich rękach środków emerytalnych jest groźne dla państwa i jego obywateli. Spisek marnotrawców Dość powiedzieć, że szefowie towarzystw emerytalnych tak „pomnażali” składki, że w ciągu 2008 r. z każdej złotówki powierzonej im przez przyszłych emerytów zostały tylko 82 gr. Gdyby tę złotówkę oddać do banku na normalną terminową lokatę, po roku byłoby

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Świat

GM nie odda Opla

Po fiasku sprzedaży koncernu samochodowego niemieccy politycy obudzili się z bólem głowy W Republice Federalnej rozpętała się prawdziwa burza. Koncern General Motors zdecydował, że nie sprzeda firmy Opel konsorcjum Magna i rosyjskiemu Sbierbankowi – a była to wymarzona opcja niemieckich polityków federalnych i krajowych. Zdaniem mediów, fiasko sprzedaży oznacza upokarzającą porażkę dla przywódców RFN, a zwłaszcza dla kanclerki Angeli Merkel. Dziennik „Süddeutsche Zeitung” napisał: „Przed wyborami Merkel ogłosiła, że Opel został uratowany. Z dumą oznajmiła, że austriacko-kanadyjski producent części Magna i rosyjski Sbierbank przejmą firmę Opel. Rząd chciał dorzucić 4,5 mld euro, więcej niż na ratunek każdego innego zakładu produkcyjnego w Niemczech. I nagle GM nie chce. Co za kompromitacja”. Tym większa, że decyzja rady dyrektorów Opla została podana do wiadomości podczas wizyty Merkel w USA. Kanclerka spotkała się z prezydentem Obamą, wygłosiła przemówienie w Kongresie i promieniowała zadowoleniem. Wydawało się, że relacje niemiecko-amerykańskie znowu są znakomite, kiedy nagle nastąpił zimny prysznic. Z samolotu mknącego nad Atlantykiem kanclerka usiłowała się jeszcze skontaktować z przedstawicielami administracji USA – nadaremnie. Prezydent Obama stwierdził później, że jest zaskoczony rozwojem sytuacji, a rząd nie miał wpływu na decyzję koncernu.

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.