11/2015

Powrót na stronę główną
This category can only be viewed by members.
Felietony Tomasz Jastrun

Wschód

Niedawno zacząłem oglądać rosyjską telewizję. I uruchomiłem w sobie język, który tak lubię, a który zardzewiał mi przez lata. Jaki obraz wyłania się z rosyjskich mediów? Są programy społeczne wolne od propagandy, gdzie ludzie mówią ludzkim głosem. Te publicystyczne po zabiciu Niemcowa zdawały mi się dosyć przyzwoite, różne głosy, też przyjaciół zabitego. A nie zdemonizowałem aż tak Putina, by myśleć, że maczał w tym palce. Ale zaraz potem propagandowy film o miasteczku Debalcewe, zdobytym niedawno przez separatystów, a naprawdę przez rosyjską armię. Mieszkańcy, którzy wrócili do domów zmienionych w ruinę, wszyscy oczywiście sympatycy Rosji, mówią, jakby czytali z kartki, o zbrodniach dokonywanych przez Ukraińców, w tonie, jakim w Rosji mówi się o zbrodniach hitlerowskich. Tu wieje jakąś grozą i cuchnie kłamstwem. A ten monstrualny patos, kiedy się mówi w tych mediach o wojnie ojczyźnianej, odbija się czkawką, co było najgorsze w radzieckiej propagandzie. Wściekam się, kiedy tego słucham, a moja złość tym większa, że kiedyś uwierzyłem, że w Rosji zmienia się na lepsze. Uwierzyli też nasi politycy. Ale gdybyśmy z góry wiedzieli, dokąd to zmierza, jaka inna polityka była możliwa? Strategia dawania Rosji szansy była jedyną sensowną. Bez tego bylibyśmy teraz pewni, że sami wpędziliśmy ten kraj w to, na co właśnie choruje. I stąd taka

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Jan Widacki

Trzecia liga kandydatów

W nadchodzących wyborach prezydenckich Bronisław Komorowski jest zdecydowanym faworytem. Problem tylko w tym, czy uda mu się zwyciężyć już w pierwszej turze, czy konieczna będzie jeszcze druga. Przy tak niemrawej jak dotąd kampanii obecnego prezydenta druga tura jest, zdaje się, bardziej prawdopodobna. Nie wiem, czy ta niemrawa kampania to wina bezpośredniego otoczenia Bronisława Komorowskiego, czy też Platformy, która w poparcie dla urzędującego prezydenta angażuje się, powiedzmy delikatnie, średnio. Fakt jest jednak faktem i nic nie zapowiada, aby sytuacja miała się zmienić. Szkoda. Po wyborach parlamentarnych, które (Boże, uchowaj!) wygrać może PiS, prezydent Komorowski stanowiłby jedyną przeciwwagę dla rządzących szaleńców i jego silny mandat, oparty na zwycięstwie w pierwszej turze, bardzo by się przydał. Druga tura z udziałem kandydata PiS niepotrzebnie tylko nobilituje tego ostatniego, a pośrednio jego środowisko polityczne. Ale trudno. W takich wyborach, gdy urzędujący prezydent jest faworytem, żaden lider ważniejszej partii nie ma ochoty stanąć do konkurencji i przegrać. Nie chcą zatem kandydować Kaczyński, Miller czy Piechociński. Nie chcą i szukają sobie dublerów. To szukanie odbyło się wedle oczywistych, rzucających się w oczy reguł. Liderzy bojący się osobistej klęski w wyborach szukali na dublera bynajmniej nie osoby z drugiego szeregu

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Historia

Bankier Ala Capone

Błyskotliwa kariera Aleksego Sycowskiego, księgowego mafii Ta historia jest gotowym scenariuszem filmu sensacyjnego. Nie brakuje w niej zwrotów akcji oraz ucieczek przez ocean. Głównym bohaterem jest Żyd polskiego pochodzenia – Abraham vel Aleksy Sycowski, który u szczytu swojej przestępczej kariery był księgowym mafii słynnego Ala Capone. Kim był człowiek, który w okresie międzywojennym wzbudzał szczególne zainteresowanie Amerykanów oraz ówczesnej prasy? Abraham vel Aleksy Sycowski urodził się w 1892 lub w 1894 r. w Wielgomłynach pod Radomskiem w wielodzietnej rodzinie żydowskiego felczera lub szewca. Międzywojenna prasa podaje różne, często rozbieżne informacje na ten temat: „Urodził się w Polsce, w Radomsku 18 stycznia 1882 roku. Był synem chłopa, miał mnóstwo rodzeństwa, ile ich było, tego nigdy nie wiedział”, przedstawiał Sycowskiego „Nowy Głos. Żydowski Dziennik Poranny” z 17 czerwca 1938 r. „Wiedział natomiast doskonale, że od rana do wieczora otrzymywał cięgi. Pewnego dnia, a miał wtedy lat sześć, opuścił potajemnie rodzinną wieś. Ukryty w pociągu do Hamburga zakradł się na okręt wyruszający do Ameryki i w ten sposób dotarł do New Yorku”. Znajomy z limuzyny Po przybyciu do USA Sycowski zaangażował się w działalność organizacji politycznej Tammany Hall, będącej przybudówką

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Kraj

Hejt nasz codzienny

Od napisania na drzwiach punktu dla imigrantów „potniemy was” do czynu niedaleka droga Joanna Grabarczyk – koordynatorka projektu HejtStop „Dla mnie cygani to brudasy, których powinno się wytępić, a przynajmniej stworzyć im getto”, oznajmia na Facebooku dorosła kobieta (pisownia oryginalna). Pojawienie się mowy nienawiści w internecie nie oznacza, że ksenofobiczne bazgroły zniknęły z murów, wind czy ze szkół. Czemu jest ich w Polsce aż tyle? – Hejt jest problemem nie tylko naszym, polskim. To zjawisko, z którym zmaga się większość demokracji. W innych krajach przybiera on jednak różną formę. Hejtu u nas jest tyle, ponieważ nie lubimy odmienności, a wyrażanie tego na murach lub w internecie jest łatwiejsze, bo anonimowe. Niestety, większość sprawców tego typu przestępstw, bo tak należy nazywać ten proceder, nie zostaje pociągnięta do odpowiedzialności, gdyż odpowiednie służby umiarkowanie przykładają się do ich ścigania. Np. sprawcy często bezczelnie chwalą się swoimi dokonaniami w internecie, ale policja i prokuratura nie za bardzo korzystają z nowych technologii, w części prokuratur w ogóle nie ma dostępu do sieci. Trudno więc, by wykrywały taką działalność. Z drugiej strony są to przestępstwa i wykroczenia, które niełatwo namierzyć, ponieważ żeby ukarać autora nienawistnego napisu, trzeba go złapać za rękę. Ja znam dwa takie przypadki. Raz przyłapano kogoś na gorącym uczynku, a za drugim razem

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Pytanie Tygodnia

Czy stronnicy wojny mają poparcie społeczne?

Zygmunt Berdychowski, prezes Instytutu Wschodniego Konstatacja, że Polacy są w Europie najbardziej antyrosyjscy, nie oznacza, że chętnie pójdą na wojnę, choć takie sugestie padają. Polacy powinni się angażować w sprawy ukraińskie instytucjonalnie, wykorzystując np. struktury samorządowe, bądź indywidualnie, świadcząc pomoc. Prof. Stanisław Bieleń, politolog, UW „Partia wojny” w Polsce to oszalałe media i niektóre kręgi polityczne. Dochodzi tu lobbing przemysłu zbrojeniowego rodzimego i zagranicznego. Na przeciwnym biegunie jest zdrowo myślące społeczeństwo, milcząca większość, która nie wyraża swoich poglądów i nie jest reprezentowana politycznie ani medialnie. Ludzie ci nie tyle są przeciwko wojnie, ile opowiadają się za spokojem, stabilnością i racjonalną polityką. Szkoda, że władza w Polsce nie reprezentuje tak rozumianego interesu narodowego. Świat mediów też powinien to robić. Kuba Łoginow, portal Port Europa Wojna przeciw Polsce już trwa, tylko ma charakter niemilitarny. To wojna handlowa, cyberataki (ich ofiarą podczas Majdanu padł i nasz portal), z armią opłacanych rosyjskich trolli, z wpływaniem przez Rosję na polską politykę (vide finansowanie nowej partii politycznej). Te działania będą się nasilać. Dr hab. Włodzimierz Marciniak, politolog, SGH Podział na „partię wojny” i „zwolenników prezydenta Rosji” nie wydaje się trafny. Dostrzegam liczną „partię wahadła”, czyli ludzi, którzy uważają, że wystarczy

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.

Felietony Ludwik Stomma

Polska, dzianina czy cytryna

Pisał bezlitosny Boy-Żeleński: „Bo paraliż postępowy / Najzacniejsze trafia głowy”. Wspomniałem te prorocze słowa, dowiadując się, że hasłem tegorocznej kampanii wyborczej PiS jest: „Przyszłość ma na imię Polska”. Co to znaczy? Paraliż postępowy. To po prostu nic nie znaczy, gdyż przyszłość nie ma metryki urodzin, a w związku z tym imienia. Owszem, we wzlotach poetyckich przyszłość urastać może do mirażu i snu o wielkości. Pisał Władysław Bełza: „Żyjmy przyszłością, a stare dzieje / Niańkom zostawmy lub mnichom!”. Albo Adam Asnyk: „Przyszłości podnoście gmach!”. Żaden z nich nie przesądzał jednak, czy przyszłość będzie miała na imię Polska, dzianina czy cytryna. Podsumował to niejako Henryk Rzewuski w „Listopadzie”: „Przesądzając o przyszłości, by wybadać tajemnice, co je dla inszego dobra Opatrzność trosk­liwie zakrywa, człowiek objawia tylko swoją pychę, pychę jałową, z której ludzkość żadnej nauki nie wyczerpie”. Dajmy jednak spokój wieszczom. W sloganie PiS brakuje po prostu punktu wyjścia. „Przyszłość ma na imię Polska”? Przyszłością samochodów napędzanych benzyną będą auta elektryczne, przyszłością prezerwatyw – krem marki Ultra w 11 zapachach do wyboru. Jest w tym pewna logika. Przyszłością transportu jest energia elektryczna, przyszłością bezpiecznego spółkowania krem Ultra. Czego przyszłością ma być Polska? Zgodziłbym się (logicznie, ale broń Boże

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji „Przeglądu”, która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.