11/2015
Wschód
Niedawno zacząłem oglądać rosyjską telewizję. I uruchomiłem w sobie język, który tak lubię, a który zardzewiał mi przez lata. Jaki obraz wyłania się z rosyjskich mediów? Są programy społeczne wolne od propagandy, gdzie ludzie mówią ludzkim głosem. Te publicystyczne po zabiciu Niemcowa zdawały mi się dosyć przyzwoite, różne głosy, też przyjaciół zabitego. A nie zdemonizowałem aż tak Putina, by myśleć, że maczał w tym palce. Ale zaraz potem propagandowy film o miasteczku Debalcewe, zdobytym niedawno przez separatystów, a naprawdę przez rosyjską armię. Mieszkańcy, którzy wrócili do domów zmienionych w ruinę, wszyscy oczywiście sympatycy Rosji, mówią, jakby czytali z kartki, o zbrodniach dokonywanych przez Ukraińców, w tonie, jakim w Rosji mówi się o zbrodniach hitlerowskich. Tu wieje jakąś grozą i cuchnie kłamstwem. A ten monstrualny patos, kiedy się mówi w tych mediach o wojnie ojczyźnianej, odbija się czkawką, co było najgorsze w radzieckiej propagandzie. Wściekam się, kiedy tego słucham, a moja złość tym większa, że kiedyś uwierzyłem, że w Rosji zmienia się na lepsze. Uwierzyli też nasi politycy. Ale gdybyśmy z góry wiedzieli, dokąd to zmierza, jaka inna polityka była możliwa? Strategia dawania Rosji szansy była jedyną sensowną. Bez tego bylibyśmy teraz pewni, że sami wpędziliśmy ten kraj w to, na co właśnie choruje. I stąd taka
Trzecia liga kandydatów
W nadchodzących wyborach prezydenckich Bronisław Komorowski jest zdecydowanym faworytem. Problem tylko w tym, czy uda mu się zwyciężyć już w pierwszej turze, czy konieczna będzie jeszcze druga. Przy tak niemrawej jak dotąd kampanii obecnego prezydenta druga tura jest, zdaje się, bardziej prawdopodobna. Nie wiem, czy ta niemrawa kampania to wina bezpośredniego otoczenia Bronisława Komorowskiego, czy też Platformy, która w poparcie dla urzędującego prezydenta angażuje się, powiedzmy delikatnie, średnio. Fakt jest jednak faktem i nic nie zapowiada, aby sytuacja miała się zmienić. Szkoda. Po wyborach parlamentarnych, które (Boże, uchowaj!) wygrać może PiS, prezydent Komorowski stanowiłby jedyną przeciwwagę dla rządzących szaleńców i jego silny mandat, oparty na zwycięstwie w pierwszej turze, bardzo by się przydał. Druga tura z udziałem kandydata PiS niepotrzebnie tylko nobilituje tego ostatniego, a pośrednio jego środowisko polityczne. Ale trudno. W takich wyborach, gdy urzędujący prezydent jest faworytem, żaden lider ważniejszej partii nie ma ochoty stanąć do konkurencji i przegrać. Nie chcą zatem kandydować Kaczyński, Miller czy Piechociński. Nie chcą i szukają sobie dublerów. To szukanie odbyło się wedle oczywistych, rzucających się w oczy reguł. Liderzy bojący się osobistej klęski w wyborach szukali na dublera bynajmniej nie osoby z drugiego szeregu
Bankier Ala Capone
Błyskotliwa kariera Aleksego Sycowskiego, księgowego mafii Ta historia jest gotowym scenariuszem filmu sensacyjnego. Nie brakuje w niej zwrotów akcji oraz ucieczek przez ocean. Głównym bohaterem jest Żyd polskiego pochodzenia – Abraham vel Aleksy Sycowski, który u szczytu swojej przestępczej kariery był księgowym mafii słynnego Ala Capone. Kim był człowiek, który w okresie międzywojennym wzbudzał szczególne zainteresowanie Amerykanów oraz ówczesnej prasy? Abraham vel Aleksy Sycowski urodził się w 1892 lub w 1894 r. w Wielgomłynach pod Radomskiem w wielodzietnej rodzinie żydowskiego felczera lub szewca. Międzywojenna prasa podaje różne, często rozbieżne informacje na ten temat: „Urodził się w Polsce, w Radomsku 18 stycznia 1882 roku. Był synem chłopa, miał mnóstwo rodzeństwa, ile ich było, tego nigdy nie wiedział”, przedstawiał Sycowskiego „Nowy Głos. Żydowski Dziennik Poranny” z 17 czerwca 1938 r. „Wiedział natomiast doskonale, że od rana do wieczora otrzymywał cięgi. Pewnego dnia, a miał wtedy lat sześć, opuścił potajemnie rodzinną wieś. Ukryty w pociągu do Hamburga zakradł się na okręt wyruszający do Ameryki i w ten sposób dotarł do New Yorku”. Znajomy z limuzyny Po przybyciu do USA Sycowski zaangażował się w działalność organizacji politycznej Tammany Hall, będącej przybudówką
Czy stronnicy wojny mają poparcie społeczne?
Zygmunt Berdychowski, prezes Instytutu Wschodniego Konstatacja, że Polacy są w Europie najbardziej antyrosyjscy, nie oznacza, że chętnie pójdą na wojnę, choć takie sugestie padają. Polacy powinni się angażować w sprawy ukraińskie instytucjonalnie, wykorzystując np. struktury samorządowe, bądź indywidualnie, świadcząc pomoc. Prof. Stanisław Bieleń, politolog, UW „Partia wojny” w Polsce to oszalałe media i niektóre kręgi polityczne. Dochodzi tu lobbing przemysłu zbrojeniowego rodzimego i zagranicznego. Na przeciwnym biegunie jest zdrowo myślące społeczeństwo, milcząca większość, która nie wyraża swoich poglądów i nie jest reprezentowana politycznie ani medialnie. Ludzie ci nie tyle są przeciwko wojnie, ile opowiadają się za spokojem, stabilnością i racjonalną polityką. Szkoda, że władza w Polsce nie reprezentuje tak rozumianego interesu narodowego. Świat mediów też powinien to robić. Kuba Łoginow, portal Port Europa Wojna przeciw Polsce już trwa, tylko ma charakter niemilitarny. To wojna handlowa, cyberataki (ich ofiarą podczas Majdanu padł i nasz portal), z armią opłacanych rosyjskich trolli, z wpływaniem przez Rosję na polską politykę (vide finansowanie nowej partii politycznej). Te działania będą się nasilać. Dr hab. Włodzimierz Marciniak, politolog, SGH Podział na „partię wojny” i „zwolenników prezydenta Rosji” nie wydaje się trafny. Dostrzegam liczną „partię wahadła”, czyli ludzi, którzy uważają, że wystarczy
Polska, dzianina czy cytryna
Pisał bezlitosny Boy-Żeleński: „Bo paraliż postępowy / Najzacniejsze trafia głowy”. Wspomniałem te prorocze słowa, dowiadując się, że hasłem tegorocznej kampanii wyborczej PiS jest: „Przyszłość ma na imię Polska”. Co to znaczy? Paraliż postępowy. To po prostu nic nie znaczy, gdyż przyszłość nie ma metryki urodzin, a w związku z tym imienia. Owszem, we wzlotach poetyckich przyszłość urastać może do mirażu i snu o wielkości. Pisał Władysław Bełza: „Żyjmy przyszłością, a stare dzieje / Niańkom zostawmy lub mnichom!”. Albo Adam Asnyk: „Przyszłości podnoście gmach!”. Żaden z nich nie przesądzał jednak, czy przyszłość będzie miała na imię Polska, dzianina czy cytryna. Podsumował to niejako Henryk Rzewuski w „Listopadzie”: „Przesądzając o przyszłości, by wybadać tajemnice, co je dla inszego dobra Opatrzność troskliwie zakrywa, człowiek objawia tylko swoją pychę, pychę jałową, z której ludzkość żadnej nauki nie wyczerpie”. Dajmy jednak spokój wieszczom. W sloganie PiS brakuje po prostu punktu wyjścia. „Przyszłość ma na imię Polska”? Przyszłością samochodów napędzanych benzyną będą auta elektryczne, przyszłością prezerwatyw – krem marki Ultra w 11 zapachach do wyboru. Jest w tym pewna logika. Przyszłością transportu jest energia elektryczna, przyszłością bezpiecznego spółkowania krem Ultra. Czego przyszłością ma być Polska? Zgodziłbym się (logicznie, ale broń Boże