Wygnani znad Soły

Wygnani znad Soły

Górale wysiedleni przez hitlerowców z Żywieckiego do dziś nie otrzymali żadnej rekompensaty W czasie okupacji Józef Macikowski, skromny pracownik poczty, jako jeden z nielicznych w Żywcu dysponował aparatem fotograficznym i wiele dni spędził na strychach domów w okolicach dworca, robiąc zdjęcia. Macikowski fotografował tłumy przerażonych góralskich rodzin z tobołkami, agresywnych i butnych hitlerowskich żołnierzy oraz niemieckich osadników witanych girlandami kwiatów. Przy dworcu kolejowym zawsze było pełno hitlerowców. Przed głównym wejściem, nad którym pochylały się dwie „wrony” ze swastykami, tkwiły patrole Wehrmachtu, zaś na peronach uzbrojeni wartownicy. Po aneksji Polski Żywiecczyzna stała się granicznym, najdalej na południowy wschód wysuniętym powiatem III Rzeszy. Działała tu silna partyzantka i ludzie w większości odmawiali podpisania volkslisty. Tuż po wojnie pocztowiec wysłał klisze do Ministerstwa Sprawiedliwości. Jego dokumentację zdjęciową potraktowano jako pomocniczy materiał dowodowy w procesach przeciwko zbrodniarzom wojennym. Nie zapomnieć! Pół wieku później klisze jeszcze raz wyciągnięto z archiwum. Oddziałowa Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN w Katowicach zaczęła śledztwo w sprawie okupacyjnej hekatomby, która dotknęła górali żyjących nad górną Sołą. Polskie ofiary deportacji nie uzyskały do dziś żadnej rekompensaty: ani prawnej, ani moralnej, ani finansowej. Pretensje starych mieszkańców Żywiecczyzny były jednym z powodów, dla których Jerzy Widzyk, były burmistrz Żywca, a później główny negocjator Polski w kwestii niemieckich odszkodowań dla ofiar wojny, nie został powtórnie wybrany na posła ziemi żywieckiej. „Zwracam się (…) jako senator ziemi żywieckiej w sprawie wypłaty odszkodowań dla mieszkańców Żywiecczyzny, którzy w 1940 roku zostali przymusowo deportowani do Generalnej Guberni. (…) Liczba tych ludzi maleje z miesiąca na miesiąc. (…) Część poszkodowanych otrzymuje odszkodowania, inni nie otrzymują, często dotyczy to rodzeństwa lub sąsiadów, którzy doznali podobnych represji”, napisał kilka dni temu senator Władysław Bułka z SLD do prezesa Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie. Sprawa wysiedleń pozostałaby już chyba na zawsze zamknięta pomiędzy okładkami książek historycznych, gdyby nie Bronisław Luber z Rzeszowa, emerytowany oficer Wojska Polskiego, który jako dziecko został deportowany wraz z rodzicami do GG z podżywieckiej wsi Gilowice. W połowie minionej dekady płk Luber stworzył grupę, która zainicjowała publiczną dyskusję o wysiedleniach. W efekcie Główna Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich, a potem IPN wszczęły śledztwo. – Nie byliśmy nigdy zadowoleni ani z jego tempa, ani z rezultatów – mówi dzisiaj Bronisław Luber. – Myślę, że wieloletnia opieszałość naszych władz w eksponowaniu tragedii polskich wysiedlonych, również na forum międzynarodowym, jest przyczyną jej dzisiejszej nieznajomości przez polską i światową opinię publiczną. Dopominamy się o pamięć! 15 minut na spakowanie Na Żywiecczyźnie Niemcy nie bawili się w zakładanie Goralen-volk jak na Podhalu. Zaraz po rozpoczęciu okupacji powiat został „przeniesiony” z woj. krakowskiego do rejencji katowickiej i tym samym znalazł się w granicach III Rzeszy. W historiografii zapisano relacje z narady prowadzonej w Berlinie przez Adolfa Eichmanna, poświęconej planom wysiedlenia z doliny Soły 20 tys. osób. Zarówno deportacje górali, jak osiedlanie Niemców nadzorował osobiście Erich von dem Bach, hitlerowski dygnitarz odpowiedzialny za umacnianie niemczyzny na obszarach zdobytych. W czasach austriackich zamiast nazwy Żywiec używano zamiennie niemieckiego słowa Saybusch. Dlatego deportacje nazwano kryptonimem „Saybusch Aktion”. Z dzisiejszej perspektywy nasuwa się wniosek, że chodziło o eksperyment w mikroskali, który miał pomóc w wypracowaniu praktyki prowadzenia wysiedleń na terenach anektowanych przez III Rzeszę. Na terenach wiejskich usuwano prawie wszystkich mieszkańców określonej miejscowości, zwłaszcza właścicieli okazalszych gospodarstw. W samym Żywcu typowano osoby podejrzane o współpracę z podziemiem, ale także przedstawicieli miejscowej elity, często tylko po to, by przejąć ich domy i majątki. Specjalne komando SS, wspomagane przez Wehrmacht, rozpoczęło „Saybusch Aktion” 22 września 1940 r., o godz. 5 rano, we wsi Jeleśnia oraz pobliskiej Sopotni Małej. – Na spakowanie mieliśmy 15 minut – wspomina Władysław Skórzak z Jeleśni. – Można było zabrać żywność na trzy dni oraz rzeczy osobiste, które byliśmy zdolni unieść. Odbierano pieniądze i co cenniejsze przedmioty. Gnali nas do punktów zbornych. Scenariusz postępowania Niemców

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 01/2004, 2003, 2004, 52/2003

Kategorie: Reportaż
Tagi: Adam Molenda