Najgorsze dla więźniów obozów koncentracyjnych były ostatnie miesiące wojny Wspomnienia więźnia Neuengamme (nr obozowy 78 536) Każdy dorosły Polak zna nazwy hitlerowskich obozów koncentracyjnych czy obozów zagłady utworzonych w czasie II wojny światowej na okupowanych terenach Polski. Duża część zna również historię tych obozów. Natomiast mało znany lub prawie nieznany wielu Polakom, zwłaszcza młodszego pokolenia, jest fakt istnienia szeregu obozów koncentracyjnych na zachodzie Europy, na terenach Niemiec lub okupowanych przez Niemców. Jakże niewiele osób wie cokolwiek o takich obozach jak Neuengamme, Natzweiler-Struthof, Flossenbürg czy Mittelbau, w których więziono tysiące Polaków. Przechodzili oni tam straszliwe cierpienia i masowo ginęli. Warto i należy przypominać historię Auschwitz-Birkenau, Majdanka, Treblinki czy Sobiboru, ale nie należy zapominać o innych miejscach kaźni. Najgorsze dla więźniów były ostatnie miesiące wojny, zwłaszcza kwiecień 1945 r. W związku z postępującą ofensywą wojsk alianckich Reichs-führer SS, Heinrich Himmler, wydał rozkaz do komendantów obozów koncentracyjnych: „Poddanie nie wchodzi w rachubę. Obóz należy natychmiast ewakuować. Żaden więzień nie może się dostać w ręce nieprzyjaciela”. Zgodnie z tym rozkazem rozpoczęły się pośpieszne ewakuacje więźniów, nazwane marszami śmierci, bo po drodze tysiące ludzi ginęło z wyczerpania, głodu i zimna, a najczęściej od strzałów eskortujących esesmanów. Byłem wówczas więźniem obozu koncentracyjnego Neuengamme znajdującego się niedaleko Hamburga. W samym Hamburgu utworzono kilkanaście podobozów w opuszczonych fabrykach i nieczynnych szkołach. Więźniowie wykorzystywani byli do prac w fabrykach Hamburga, budowy fortyfikacji, a przede wszystkim do odgruzowywania miasta po niemal conocnych nalotach bombowych. W połowie kwietnia 1945 r. rozpoczęto ewakuację podobozów hamburskich Neuengamme. Na miejsce ewakuacji wyznaczono obóz jeniecki – Stalag X B Sandbostel, w małej mieścinie na północy Dolnej Saksonii, ok. 60 km od Hamburga. Część jeńców tego obozu ewakuowano do Lubeki. Do opróżnionych baraków od połowy kwietnia 1945 r. zaczęto zwozić ludzi, dbając o oddzielenie więźniów od jeńców. A jeńców w marcu 1945 r. było ok. 50 tys., w tym ponad 3 tys. Polaków, blisko 30 tys. ze Związku Radzieckiego, prawie 9 tys. Francuzów i innych. Pierwsze transporty więźniów nadeszły do Sandbostel 12 kwietnia 1945 r. Przywożono ich przeładowanymi wagonami do stacji Bremervörde, miejscowości leżącej w połowie drogi między Hamburgiem a Bremerhaven. Słynie ona z tego, że 22 maja 1945 r. schwytano tam ukrywającego się Heinricha Himmlera. Więźniów wyładowano z wagonów i w długich kolumnach marszowych popędzono 15 km w kierunku Sandbostel. Choć nie jest to zbyt wielka odległość, dla wielu był to ostatni marsz – tych, którzy upadali, dobijali esesmani. Na miejscu więźniów rozdzielano według narodowości do opuszczonych przez jeńców baraków. Straż utrzymywało 26 kapo, nadzorowanych przez esesmanów. Więźniom wydzielano głodowe racje żywnościowe i utrzymywano ich w ciągłym terrorze, ale już nie pędzono codziennie do pracy. Ludzie podzielili się na dwie grupy: jedni dogorywali zobojętniali na wszystko, drudzy mieli jeszcze dość sił, aby zdobywać żywność, nawet odbierając ją słabszym. Gdy przerwano codzienne wielogodzinne stójki na apelach, kiedy stało się jasne, że nie będą gnani do wyczerpującej pracy, nagle u większości więźniów wystąpiły objawy skrajnego wyczerpania i zobojętnienia na wszystko. Kilka tysięcy ludzi czekało na śmierć. Silniejsi próbowali obrabowywać słabszych z resztek pożywienia. Każda narodowość organizowała więc własne władze porządkowe chroniące przed grabieżami. W tych skrajnych warunkach każdej doby umierało nawet kilkuset więźniów – z powodu wyniszczenia, wszawicy, krwawych biegunek, głodu, epidemii durów plamistego i brzusznego. Praktycznie wszyscy byli chorzy. Nikogo nie wzruszał widok konających i umierających. Ciała zmarłych w nocy wyrzucano przed baraki. Niektórzy mieli porozrywane nożem brzuchy. Zwyrodniali z głodu więźniowie ukradkiem wycinali wątroby zmarłych, aby przyrządzać z nich potrawy, smażąc je w puszkach po konserwach. Przyłapanych więźniów kanibali esesmani zabijali na miejscu. Ale w nas, współwięźniach, wygasły litość i współczucie. W nocy z 19 na 20 kwietnia 1945 r. po barakach zaczęła krążyć wieść, że esesmani uciekają, zostawiając więźniów pod strażą Wehrmachtu. Zdolni do wysiłku ludzie wybiegali na zewnątrz, choć groziło to śmiercią. Na placu obozowym znalazło się kilka setek
Tagi:
Stanisław Sterkowicz









