Zabijcie moje dziecko

Kupiła mu cukierki i poszli do przedszkola. Wiedziała, że to jego ostatnie urodziny. Tak zaplanowała

Czterolatek wie, że umiera. Tę powoli docierającą świadomość ma dziecko w hospicjum. Topione dowiaduje się w ciągu paru sekund. Jak każdy z nas, kto zostałby wrzucony do lodowatej Wisły. I miałby chwilę, zanim nie zacznie ginąć.
– Tatusiu, dlaczego mi to robisz!? Tatusiu ratuj! – zdążyło zawołać dziecko. Mężczyźni (trzymali go za ręce i za nogi) zamachnęli się trzy razy. Wyrzut był mocny. Woda natychmiast przykryła chłopca. Robert K. zadzwonił do Barbary S. – Już po wszystkim – powiedział. Kobieta przez cały czas była z nimi w kontakcie. Mogła ich powstrzymać.
– W tej całej historii, w której wszyscy powtarzają, że nic nie widzieli, nie było żadnych oznak, w tej całej historii jest jedna osoba, która coś przeczuwała. Było nią dziecko, mały Michał. Dzieci mają bezbłędną intuicję – sądzi dr Agnieszka Popiel, psychiatra z II Kliniki Psychiatrycznej Akademii Medycznej w Warszawie. – Czuł odrzucenie, ale cierpiał w ciszy. Wiedział, że tylko milcząc, może zasłużyć na cokolwiek. Był wytresowany, żeby się nie skarżyć. Bowiem dzieci są nadzwyczaj lojalne, dałyby się pokroić za rodziców.
Co myślał Michał w czasie tego dziwnego spaceru z dwoma mężczyznami?
– Dzieci kochają swoich oprawców – potwierdza Mirosława Kątna z Komitetu Ochrony Praw Dziecka.
Miejsce, gdzie zginął Michał, to niby centrum stolicy. Za mną Starówka, ale przede mną są chaszcze, połamane krzaki. W oddali samotny zwolennik joggingu, niżej w pustkowiu nad Wisłą menele oglądają pustą butelkę.

Moja mama kochana

Przedszkole na warszawskiej Woli. Płaski budynek, otoczony gomułkowskim osiedlem. Siąpi deszcz. Już prawie ósma rano. Rodzice się spieszą. W środku jest kolorowo. Na ścianach pacynki, wyklejanki, rysunki, wśród nich kartki Michałka. Minęło parę dni od chwili, gdy wędkarz parę mostów dalej zobaczył ciało. – Nie mogę tych jego rysunków oglądać, pracowałam z tą najmłodszą grupą, gdzie był Michał, był mi taki bliski – urywane zdania. Alicja Adamczak, dyrektorka przedszkola, płacze: – Poczekajmy chociaż do pogrzebu. Zajmie się tym ojciec. Nigdy go nie widziałam. Ale w takiej chwili się odnalazł.
Każdy, kto znał Michałka, zapewnia, że był nie tylko śliczny. Mądry i taki rozgarnięty. I tak kochał matkę. – Pamiętam go świetnie – mówi wicedyrektorka żłobka, prawie przyklejonego do przedszkola. – Zaczął do nas przychodzić, gdy miał dwa latka. Był u nas przez rok. Tacy ładni oboje. Kiedy kobieta go przebierała, ciągle próbował ją pocałować. Piszczał “moja mama kochana”. A ona powtarzała, że jest jej jedynym szczęściem. I jeszcze, że co ona by bez niego zrobiła.
Jedna z pracownic pamięta Barbarę. – Młoda dziewczyna, dwudziestu lat nie miała, może tylko taka za bardzo tęskniąca za życiem. Aż oczy jej się świeciły, jak w nowym ciuchu przyszła. Ale może to tak teraz przedstawiam, bo wiem, że wymyśliła tę zbrodnię.
W korytarzyku duży napis, żeby zabezpieczyć wózek, a już na pewno nie zostawia w nim kocyka. W żłobku ocenia się rodzinę po czystości ubranka dziecka i regularności opłat. Rodzina Michałka była w tych sprawach idealna. Nawet zazdroszczono mu ślicznych bluzeczek, kupowanych, choć przecież matka była niezamożna. Pracowała w budce z mięsem na pobliskim bazarku. Mieszka na 37 metrach kwadratowych w wolskim mieszkaniu socjalnym. Razem z matką, bratem i kuzynką. – Gdyby były ślady pobicia, albo cokolwiek innego, na pewno byśmy zauważyły, natychmiast wiedziałaby o tym opieka społeczna – zapewnia wicedyrektorka.
Pobliski bazarek zamiera. Powoli go rozbierają, ale alejka z mięsem jeszcze się trzyma. Nikt nie chce się przyznać, że u niego pracowała podejrzana o zbrodnię. – Tu handel źle idzie – tłumaczy sprzedawczyni znad żeberek. – Co będę rozpowiadać. Już nikt by nie przyszedł. Ale łeb tej babie należałoby urwać.
– Nie badałam tej matki, historię znam tylko z mediów – zastrzega się Agnieszka Popiel. – Ale nikt, kto wyrósł w zdrowej rodzinie, nie morduje swojego dziecka. Może był tam chłód uczuciowy i po prostu nie nauczyła się elementarnych uczuć? Może miała złe kontakty z własną matką? Moje pierwsze skojarzenie – psychopatka. Wtedy agresja jest zamaskowana, nie ma bicia. Ale ta osoba nie posiada uczuć i gdy doszło do zbrodni, nawet nie pomyślała, co czuje dziecko. Jest to osoba prymitywna, nawet nie przewidująca konsekwencji, bo przecież, patrząc chłodnym okiem, zbrodnia była prymitywnie przygotowana. Żadnego alibi. Oczywiście teraz, gdy wpadli, ten brak uczuć będą okazywać i wobec siebie. Już zwalają winę na siebie.

Wychowałam potwora

Dwa lata temu do żłobka przychodziła tylko Barbara S. i jej matka, babcia chłopca. Robert K., przyjaciel Barbary, pojawił się niespełna dziesięć miesięcy temu. Wtedy chłopiec był już w przedszkolu.
– Dopiero w dniu zaginięcia chłopca dowiedziałam się, że to nie jest ojciec dziecka i że nie jest mężem matki Michała – tłumaczy dyrektorka przedszkola. – Przecież ja ludzi nie pytam, czy są małżeństwem. Ten pan wiele razy przychodził z matką po chłopca, czasem zjawiał się sam. Sprawdziłam w dokumentach chłopca. Nie było żadnego zastrzeżenia, żeby dziecko wydawać tylko matce.
Dyrektorka płacze. Próbujemy zrekonstruować tamten dzień. Podobno rano chłopiec marudził, nie chciał iść do przedszkola. Matka powiedziała mu, że to jego obowiązek. Robert K. przyszedł po chłopca około godz. 12.30. W dwie godziny później zjawiła się Barbara. Robert czekał na zewnątrz. Kobieta była zdumiona, że chłopca nie ma. – Powiedziała, że doniesie na policję, bo to na pewno sprawa ojca małego, z którym jest skłócona – wspomina dyrektorka. – Zaproponowałam, żeby zadzwoniła ode mnie z gabinetu. Oczywiście, zdenerwowałam się, ale nie przeczuwałam najgorszego.
Płacze.
Przedszkolanki nigdy nie miały kontaktu z dziennikarzami. Teraz na ich widok uciekają. Przedszkole jest twierdzą. Gdy sprawa zaginięcia stała się głośna, media wydały wyrok. Winne jest przedszkole, bo oddało dziecko nie wiadomo komu. – Zorganizowałam zebranie z rodzicami, wszyscy jesteśmy wstrząśnięci tą śmiercią – mówi dyrektorka. – Ale jesteśmy też solidarni.
Ma to oznaczać, że rodzice będą bronić dyrektorki, gdyby władze chciały ją zwolnić.
– Przecież trudno pytać najbliższych dziecka, czy przypadkiem po wyjściu z przedszkola nie chcą go zabić – złości się jedna z matek.
– A ja zaczęłam się bać – to zwierzenie innej. – Nie wiem czego, ale mam wrażenie, że to miejsce jest przeklęte. No, pani popatrzy, takie zwykłe osiedle i taki horror. Przecież ja tę parę spotykałam. Rozstać się nie mogli, ale chłopca też nie odpychali. Pamiętam, że kupili mu rowerek. I “dzień dobry” zawsze mówili – kobieta jest bezradna.
Bezradni są też nauczyciele Barbary. Przeciętna, żadnych wyskoków.
– Taka sympatyczna dziewczyna – powtarzają sąsiedzi. Już “odtajali”.
– Pierwszy odruch to zabić dziwkę jak psa – przyznaje mężczyzna z torbą ziemniaków. – Ale teraz to się zastanawiamy, jak to możliwe, że człowiek się na niej nie poznał. Może dlatego, że to zwykła rodzina i dobrze z nami żyła. Ludzie się tu odwiedzają, cukier można pożyczyć. No pewnie, że nie zawsze jest dobrze, ale meliniarzy to tu nie ma.
– Sympatyczna? – zastanawia się dr Agnieszka Popiel z warszawskiej kliniki psychiatrycznej. – To zdumiewające, ale psychopaci przy pierwszych, powierzchownych kontaktach, wydają się bardzo sympatyczni. Dopiero później okazuje się, że jest w nich zero uczuć, zero sumienia. Nawet seryjni mordercy tacy byli. Psychopaci uwodzą ludzi, manipulują nimi, potrafią w nich Wzbudzić te uczucia, o które im chodzi.
– Nie wierzę – mówi matka Roberta. – Co to znaczy? Że wychowałam potwora? – pyta matka Barbary. Podobno zawsze powtarzała Barbarze, że nikt jej nie będzie kochał tak jak to dziecko.

Obłęd moralny

– W tym wieku nie ma jakichś wielkich przyjaźni – tłumaczy blondynka prowadząca chłopczyka w wieku Michała. – Ale już są sympatie, wiem, że ten chłopczyk, no ten, który (nerwowo spogląda na swoje dziecko)… był lubiany. Spokojny, nie zabierał nikomu zabawek, raczej swoje oddał. I taki grzeczny. Nie rozmawiamy o tym wszystkim przy dziecku, ale ja sądzę, że wie. Szepty, domysły, telewizja, przecież gazeta ze zdjęciem Michałka leżała u nas na stole. I nagle chłopiec zniknął z przedszkola. Dzieci o niego pytają. Mówię, że wyjechał.
– Dlaczego to zrobili? – pytają wszyscy.
– Działali na zasadzie – uderzę, problem sam się rozwiąże – tłumaczy Agnieszka Popiel. – Uważali, że naprawdę dziecko jest przedmiotem. Agnieszka Popiel wyklucza wersję, by jedyną przyczyną była “zbrodnia dla mężczyzny”. Takich wyborów kobiety nie dokonują. A to, że Daniel, współwinny zbrodni, powiedział: “Zrobiłem to dla Basi”? Każdy ma swoją wolną wolę.
Andrzej Samson, psycholog, sądzi, że pytanie trzeba rozszerzyć – dlaczego zrobił to ktoś zwyczajny, miły? Otóż, zdaniem Andrzeja Samsona, margines to nie tylko patologia. Teraz są to zwykłe rodziny, ale bez więzi uczuciowej, ludzie, którzy się sobą nie interesują. Lodówka uczuciowa. – To nie jest tak, że wstała rano i postanowiła zabić – dodaje Mirosława Kątna. – Może u podłoża był nieudany związek z ojcem dziecka? Ze statystyk wynika, że coraz częściej matki dręczą dzieci. Przyczyną jest nieudane życie, brak poczucia stabilizacji. Ale chcę podkreślić, że nawet jeśli biegli stwierdzą osobowość psychopatyczną, to i tak ta kobieta będzie odpowiadać za swój czyn.
– Obłęd moralny – ocenia Agnieszka Popiel.
We wtorek, 16 stycznia br. Michał miał czwarte urodziny. Do przedszkola przyniósł kolorowe cukierki. Rezolutny, już wiedział, jaka jest kolejność. Najpierw poczęstował dzieci ze swojej grupy. Każde go pocałowało na “sto lat”. Wychowawczyni też mu życzyła, żeby wyrósł z niego wspaniały chłopak. Potem Michałek poszedł do starszych dzieci i do dyrektorki. Cukierki były smaczne, czekoladowe. Kupiła mu je matka, która wiedziała, że w nadchodzący piątek będzie kierować jego zabójstwem. Że to są ostatnie urodziny.


Twarz Michałka znamy wszyscy. Media od kilku dni pokazują ufną buzię zamordowanego chłopca. Zatrzymano Roberta K. i Daniela S., którzy przyznali, że utopili dziecko. Teraz zarzut kierowania zbrodnią postawiono matce chłopca związanej z jednym z mężczyzn. Pojawiają się różne motywy zbrodni – Robert i Barbara uważali, że tylko bez dziecka mogą ułożyć sobie życie. Poza tym chcieli mieć własne. Drugi motyw to pieniądze. Kilka tygodni temu chłopiec został ubezpieczony na 100 tys. zł. W poniedziałek poprzedzający zbrodnię Barbara dowiadywała się, na jakich warunkach może odebrać pieniądze.
Ta zbrodnia spowodowała kolejną falę dyskusji nad przywróceniem kary śmierci. Ale chyba jeszcze bardziej gorące są rozmowy – jak matka może wydać wyrok na dziecko?


1998 r.
– We wsi Kolonia Ostromęczyn (droga na Białystok) matka udusiła swojego 11-letniego syna. Próbowała to samo zrobić z córką. Potem próbowała się powiesić, ale uratowała ją bratowa.
– 34-letnia Anna udusiła i utopiła w beczkach swoich czterech synów – 1,5-letniego Pawełka, 6-letniego Marcina, 7-letniego Tomka, 8-letniego Piotra.
– W Bielsku-Białej z rąk matki zginął dwuletni Szymek.
– 24-letnia Magdalena udusiła poduszką swojego 4-letniego syna. Mieszkała we wsi Gławy koło Olsztyna, nie miała pracy. Próbowała popełnić samobójstwo.

1999 r.
– Na warszawskim Bemowie matka zabrała dwóch synów do lasu. Tam młodszemu, trzyletniemu, próbowała poderżnąć gardło.
– We wsi Kasina Wielka 33-letnia Krystyna udusiła 7-letniego Darka i 6-letnią Marzenkę.

2000 r.
– Koszalin – kobieta nie reaguje, gdy konkubent katuje dziecko. Maleńki Kuba umiera. Przyczyna – krwiak mózgu.
– W Dobrodzieniu na Opolszczyźnie 39-letnia kobieta wieloma uderzeniami noża zabija swojego 3,5-letniego synka. Za znęcanie się nad starszym, 13-letnim,
synem miała ograniczone prawa rodzicielskie.
– 26-letnia mieszkanka Żagania zamordowała 8-miesięczną córeczkę. Popełniła samobójstwo. I matkę, i dziecko znaleziono wiszące pod stropem, powieszone na kablach elektrycznych.

2001 r.
– Chorzów – ojciec, za zgodą żony, maltretuje 2,5-letnie i 10-miesięczne dzieci. Nie pozwala włączać ogrzewania, każe im stać pod strumieniem lodowatej wody. Dzieci z odmrożeniami trafiły do szpitala.

Wydanie: 05/2001, 2001

Kategorie: Wydarzenia

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy