Części samolotu i ludzkie szczątki były rozrzucone po lesie. Niektóre zawisły na drzewach. 30 lat od największej polskiej katastrofy lotniczej W cieniu miesięcznicy smoleńskiej minęło 30 lat od największej katastrofy lotniczej w Polsce. W sobotę, 9 maja 1987 r., o godz. 11.12 na południowym skraju Lasu Kabackiego w Warszawie rozbił się samolot PLL LOT Ił-62M SP-LBG „Tadeusz Kościuszko” lecący z Warszawy do Nowego Jorku. Samolot schodził do awaryjnego lądowania na lotnisku Okęcie. Nie zdążył tam dolecieć. Zabrakło niespełna 6 km. Ściął połać lasu o szerokości 50 m i długości 370 m. Na pokładzie było 172 pasażerów i 11 członków załogi (w momencie katastrofy 10, ponieważ jedna stewardesa prawdopodobnie wcześniej została wyssana z rozszczelnionego kadłuba). Wszyscy zginęli. Krótko po tragedii w Lesie Kabackim pojawili się dziennikarze. Jako pierwsza dotarła ekipa „Sztandaru Młodych”. W poniedziałek, 11 maja 1987 r., ta gazeta miała najwnikliwszy obraz tragedii. Przypominamy reportaż przygotowany przez Ryszarda Starzyńskiego, Wojciecha Łuczaka i Andrzeja Rogińskiego. 48 minut lotu Najwcześniej ze wszystkich fotoreporterów na miejscu tragedii był… 13-letni Marek Szafarz. – Pojechałem z tatą na sobotni spacer do lasu. Zabrałem ze sobą aparat fotograficzny marki Kijev. Kilka minut po godz. 11 zobaczyłem nisko lecący samolot z palącym się tyłem. Wyskoczyłem na pole i chciałem zrobić mu zdjęcie, lecz wtedy zobaczyłem łunę po wybuchu. Potem podeszliśmy z tatą na miejsce wypadku. Widok był koszmarny. Samolot rozbił się na drobne kawałki. (…) Wokoło były rozrzucone szczątki pasażerów i załogi. (…) Próba odtworzenia przebiegu wypadku będzie możliwa po odczytaniu czarnej skrzynki rejestrującej rozmowy pilota z obsługą lotniska. Na razie znany jest następujący przebieg zdarzenia. Samolot czarterowy Ił-62M wystartował o godz. 10.18 z Warszawy do Nowego Jorku. Po około półgodzinie lotu w okolicach Grudziądza, po poinformowaniu wieży kontrolnej o niesprawności samolotu, pilot Zygmunt Pawlaczyk zdecydował się na zawrócenie z trasy i powrót na lotnisko w Warszawie. W trakcie podchodzenia do lądowania, w odległości 6 km od Okęcia, lot został przerwany. Samolot runął na ziemię na terenie Lasu Kabackiego w miejscu, z którego już niemal widać pasy startowe Okęcia. Przypuszczalną przyczyną tragedii była awaria silników. Lot trwał 48 minut. Na miejscu tragedii W niespełna godzinę po wypadku jesteśmy na miejscu zdarzenia. Palą się jeszcze szczątki samolotu, a ekipy straży pożarnej dogaszają tlące się fragmenty maszyny i ludzkich ciał. (…) Widok przerażający, trudny do opisania, choć, prawdę mówiąc, niewiele zostało z potężnej maszyny i 183 pasażerów. Ludzkie nogi, ręce porozrzucane daleko od miejsca wypadku. Części ciała także na ocalałych nieopodal drzewach. Buty, wiele przedmiotów osobistego użytku, książki. Jest także książeczka do nabożeństwa. Pod drzewem leży osmalona cepeliowska laleczka w ludowym stroju, dalej inkrustowane talerze, przedmioty tak chętnie zawożone do rodaków za ocean. (…) Dalej dziesiątki puszek po coca-coli, szminka, parasolka i znowu ludzka stopa. (…) Tam, gdzie był przód samolotu, odnajduję skrzynkę z napisem „nadajnik paliwomierz i sygnalizator poziomu”, a kilka metrów dalej „nadajnik kompensator” z zakodowanym numerem PK 11-250. Zatrzymujemy się obok jednego z silników. Leży z lewej strony. Czy zatem ten był przyczyną tragedii? Cóż jednak może powiedzieć ten niemy świadek dramatu – kawał rozbitego żelastwa. Pozostał odnaleziony najbardziej wiarygodny dowód: czarna skrzynka, jej zapis odtworzy najbardziej wiarygodny przebieg dramatu. Mówią ludzie – Byłam 100 m od miejsca wypadku – mówi pani Mieczysława Opałka – na podwórku domu. Widziałam przez moment smugę dymu, a potem potężny wybuch i słupy ognia, przeraziliśmy się, że ogień może dotrzeć również do nas. Ludzie mówili, że do lasu wpadała ognista pochodnia. – Mieszkam kilkaset metrów od miejsca wypadku – mówi Zygmunt Brzeziński. – W dwie minuty po usłyszeniu wybuchu przypominającego wybuch bomby atomowej byłem już obok palącego się samolotu. Można było podejść nie bliżej niż 30 m od miejsca wypadku, resztki trawił bowiem ogień i było bardzo gorąco. Słychać było detonacje w różnych miejscach, może to były