Zakładnicy polityków – rozmowa z prof. Eugeniuszem Duraczyńskim

Zakładnicy polityków – rozmowa z prof. Eugeniuszem Duraczyńskim

Pogląd, że powstanie powinno zostać przerwane po rzezi na Woli, wyrażają niektórzy autorzy poważnych prac historycznych Z prof. Eugeniuszem Duraczyńskim rozmawia Paweł Dybicz Czy przed powstaniem i w jego trakcie warszawiacy musieli być zakładnikami polityków i generałów, którzy czuli się politykami? – Społeczeństwa zawsze są od jakiejś władzy zależne w całości lub po części, chociaż intencją tych, którzy wydali rozkaz podjęcia boju o Warszawę, dopiero później nazwanego powstaniem warszawskim, nie było przekształcenie i traktowanie takiej ogromnej masy ludzkiej, która wówczas mieszkała w Warszawie, jako zakładników. W momencie wybuchu powstania i w jego pierwszych dniach stosunek ludności cywilnej do zrywu był w większości wręcz entuzjastyczny. Dopiero potem, gdy dotarły pierwsze wieści o masowych mordach na Woli i pojawiły się wywołane powstaniem niedogodności dla ludzi, szczególnie w rejonie walki, ten entuzjazm słabł i w wielu momentach przeradzał się w niechęć, a nawet jawną nienawiść. Zachowanie to dobrze ilustruje praca świetnej historyczki brytyjskiej, Joanny Hanson, której promotorem był znany czytelnikom „Przeglądu” prof. Jan Ciechanowski. Wracając do pytania, to myślę, a w zasadzie jestem pewny, że dowódcy powstania nie mieli zamiaru traktować warszawiaków jako zakładników swoich decyzji i polityki. Karta przetargowa Jeżeli nie mieli takich intencji, to na pewno powstanie było kartą przetargową. Bo czymże był wyjazd premiera Stanisława Mikołajczyka do Moskwy 31 lipca 1944 r.? Jechał ze świadomością, że lada moment wybuchnie powstanie, i z nadzieją, że władze obozu londyńskiego będą witać dowództwo Armii Czerwonej i ją samą w Warszawie wyzwolonej przez powstańców. Czy zatem powstanie nie było dla Mikołajczyka właśnie taką kartą przetargową, choć, jak wiemy, bardzo słabą, żeby nie powiedzieć blotką. Mikołajczyk pojechał przecież z misją odwrócenia teherańskich ustaleń Wielkiej Trójki w sprawie Polski. – Których on oczywiście nie znał w ich najtajniejszych zapisach. Ale w generaliach tak. – To się zgadza. Wysyłając Mikołajczyka, Anglicy, konkretnie Churchill, a i Amerykanie, zakładali, że Stalin przystanie na ich warunki. Głęboko się mylili. Anglicy łudzili się, że w wyniku rozmów Mikołajczyka ze Stalinem – a spotykał się z nim dwukrotnie, 3 i 9 sierpnia – dojdzie do fuzji, tj. do powstania rządu wyłonionego z tego, któremu przewodził Mikołajczyk, i Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego, który był już wtedy w Lublinie, a który powstał 21 lipca w Moskwie. Według Churchilla rozmowy Mikołajczyka ze Stalinem miały doprowadzić do wyłonienia jednego przedstawicielstwa, jednego prawnego reprezentanta Rzeczypospolitej. Nie ma, a przynajmniej nie znamy żadnych źródeł mówiących o tym, z jakimi rzeczywistymi, ostatecznymi zamiarami Mikołajczyk wkraczał późnym wieczorem 3 sierpnia do gabinetu Stalina. Sam Mikołajczyk w swojej książce o tym nie pisze, lecz sądził, że generalissimus być może wysunie kontrpropozycje, które będą zbliżone do tej Churchillowskiej koncepcji fuzji, której jeszcze wtedy nie akceptował. Stał bowiem na stanowisku jedynego reprezentanta Polski – rządu w Londynie, który można co najwyżej poszerzyć o przedstawiciela lub przedstawicieli Polskiej Partii Robotniczej. Były więc dwa główne zespoły interesów: Stalina z jednej strony oraz Churchilla i Mikołajczyka z drugiej. Roosevelt akurat trzymał się z dala od kwestii Polski, a powstania szczególnie, czym dał wyraz swojej bezczynności w stosunku do Stalina i jego polityki. W ogóle była szansa na taką fuzję? – Na wersję churchillowską w żadnym wypadku, ale możliwa była w wersji stalinowskiej, która też zmierzała do utworzenia jednolitego przedstawicielstwa, tylko że z liczniejszą reprezentacją obozu PKWN. Mikołajczyk nie miał przecież prerogatyw rządu londyńskiego do takich posunięć. – Istotnie, nie miał. I na dobrą sprawę wiedział, że to, co chciał osiągnąć, jest niespełnialne, że został wysłany z misją nierealizowalną, żeby nie powiedzieć straceńczą. – Znając przebieg i okoliczności rozmów, można to tak nazwać. Mikołajczyk stawał bowiem przed alternatywą: albo się podda Stalinowi, albo nie osiągnie niczego i wróci do Londynu, licząc na dalsze wsparcie Churchilla i Roosevelta. Czy był on świadom wagi tej alternatywy, a nade wszystko jej konsekwencji, tego już nie jestem pewien. Tak jak nie jestem pewien, że dobrze odczytał słowa Anglosasów, że pomoc dla walczącej Warszawy jest uzależniona od osiągnięcia porozumienia ze Stalinem. Jeszcze przed drugą rozmową Mikołajczyka ze Stalinem, 9 sierpnia, doszło do rzezi na Woli. Moim zdaniem był to moment, w którym powinna zapaść decyzja o przerwaniu powstania, ale tego nie zrobiono. Jeżeli więc nie na początku, to już po tygodniu warszawiacy okazywali się jednak zakładnikami obozu londyńskiego.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 31/2011

Kategorie: Historia