Zakładniczki bronią terrorystów

Zakładniczki bronią terrorystów

Porwanie dwóch pracujących w Iraku wolontariuszek zjednoczyło włoskich polityków, uwolnienie podzieliło ich na nowo Korespondencja z Rzymu Simona Pari i Simona Torretta wysiadły z samolotu na rzymskim lotnisku Ciampino w długich po kostki białych strojach. Biel to kolor oznaczający radość, w takich sukniach bagdadzkie kobiety świętują ważne wydarzenia, tak ubierają się do ślubu. Pari i Torretta same zdecydowały, że je założą, dostały te świąteczne stroje od swoich prześladowców, podobnie jak tekturowe pudło z cukierkami i słodyczami na drogę. W pudle znalazło się również dziesięć tomów Koranu w angielskim tłumaczeniu. Torretta już zaczęła je czytać. Maurizio Scelli, komisarz włoskiego Czerwonego Krzyża, któremu porywacze przekazali zakładniczki, otrzymał również pistolet, którym miały zostać zastrzelone. Porwanie włoskich wolontariuszek od początku uważano za nietypowe. Obydwie wolontariuszki pozarządowej organizacji Most dla Bagdadu zostały uprowadzone przez grupę uzbrojonych mężczyzn 7 września. Razem z nimi porwano również dwoje irackich współpracowników – 29-letnią Manhaz Bassam i 35-letniego Raeda Abdulaziza. Pięć dni później rząd Berlusconiego otrzymał ultimatum – jeśli w ciągu 24 godzin nie wycofa żołnierzy z Iraku, zakładniczki stracą życie. Ultimatum wygasło bez tragicznych konsekwencji. Spinki do włosów i Koran Uwolnione kobiety przesłuchane tuż po przylocie do Rzymu stwierdziły, że zostały porwane, ponieważ porywacze sądzili, że są amerykańskimi szpiegami. Posądzali je również o ewangelizację irackich dzieci. – Najgorsze były pierwsze dni, prawie cały czas miałyśmy zawiązane oczy, nie mogłyśmy rozmawiać, musiałyśmy mieć spuszczone głowy, codziennie byłyśmy przesłuchiwane. Czasami przesłuchiwano nas dwa razy dziennie. Jeden z mężczyzn mówił po arabsku, a drugi tłumaczył na angielski – powiedziała Simona Torretta. Porywacze przygotowali dwie kasety wideo. – To było najgorsze, wiedziałyśmy, czym to się może skończyć – stwierdziła Simona Pari. Tylko jedną z nich pokazała telewizja Al Dżazira. Po dziesięciu dniach porywacze zmienili zachowanie. – Mogłyśmy zdjąć opaski, choć nie wolno nam było podnosić oczu, gdy któryś z nich wchodził do pokoju. Przestali nam powtarzać, że jesteśmy szpiegami i źle skończymy. Zaczęli nam też przynosić książki dotyczące historii islamu i Koran, nakazując uważną lekturę. Wolontariuszki stwierdziły, że nie głodowały, otrzymywały sute posiłki dwa razy dziennie, jedzenie było urozmaicone. Kiedy Torretta dostała wysokiej temperatury, podano jej lekarstwa. Simonie Pari, która jest wegetarianką i bardzo się odwodniła, zapewniono witaminy i integratory dietetyczne. Dziewczęta stwierdziły, że nieprawdą jest to, co podał dziennik kuwejcki, że poprosiły o jogurt i o soki. Żadne prośby nie wchodziły w grę. W ciągu trzech tygodni kobiety dostały też dwukrotnie czyste ubrania i ozdobne spinki do włosów ze sztucznymi brylantami. Obie wolontariuszki zeznały, że były traktowane surowo, ale z dużym szacunkiem. Torretta, która przebywała w Iraku od 1994 r., nie miała wątpliwości: – To musieli być sunnici, bardzo dużo czasu poświęcali modlitwie, nie zrobiliby nic, co mogłoby nas poniżyć. Z pewnością nie byli to zwykli przestępcy. 21. dnia powiedziano Torretcie, żeby wyszła z pokoju. Musiała przewiązać oczy przepaską (wspomina: – To było straszne, po raz pierwszy nas rozdzielono). W pewnym momencie dano jej telefon. Usłyszała głos Maurizia Scellego, który powiedział, że wszystko skończone. Kilka minut później kazano im założyć czarny ubiór, rękawiczki i spuścić na twarz welon. Wsadzono je do auta, po czterech, może pięciu godzinach samochód się zatrzymał. Wysiadły, razem z nimi dwaj mężczyźni z zasłoniętymi twarzami. Danli im pudełka z biszkoptami, słodyczami i Koranem. Przeprosili i życzyli udanej podróży. Resztę pokazała Al Dżazira. Wolontariuszki są przekonane, że zostały uwolnione, ponieważ porywacze zdali sobie sprawę, że są pacyfistkami, że pojechały do Iraku, aby pomagać potrzebującym. Obydwie w pierwszych słowach wypowiedzianych po powrocie do Włoch stwierdziły, że mają zamiar jak najprędzej wrócić do Iraku, aby dokończyć misję – zajmowały się chorymi dziećmi i odbudową bagdadzkiej biblioteki. Pierwsze podziękowanie skierowały do społeczeństwa irackiego (w samolocie opowiedziano im, że w Bagdadzie odbyły się manifestacje solidarności) podziękowały też swoim rodakom (w każdym włoskim mieście odbyły się demonstracje domagające się ich uwolnienia). Nie doczekał się wyrazów wdzięczności premier Silvio Berlusconi, który osobiście przywitał obie wolontariuszki na lotnisku.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 41/2004

Kategorie: Świat