Zaplecze Obamy

Zaplecze Obamy

Profil doradców, których wybrał nowy prezydent USA, wskazuje, że będzie kontynuował politykę Clintona

Kogo prezydent elekt pociągnie ze sobą do Białego Domu? W mediach trwa już giełda, na której dziennikarze i eksperci obstawiają przyszłych najważniejszych urzędników amerykańskiej administracji. Jest oczywiste, że w przypadku najważniejszych, najbardziej prestiżowych stanowisk, takich jak sekretarze obrony czy stanu, Obama będzie się starał sięgnąć po ludzi spoza najbliższego otoczenia, po ważne figury ze swojej i być może nie tylko swojej partii. Amerykańska prasa podaje, że sekretarzem stanu zostanie Hillary Clinton. Wcześniej wśród kandydatów na to stanowisko wymieniani byli Bill Richardson (popularny gubernator Nowego Meksyku, którego poparcie najprawdopodobniej dało Obamie ten stan i bardzo pomogło mu w zdobyciu poparcia wśród ludności pochodzenia latynoskiego) i John Kerry.
Mówi się, że stanowisko sekretarza obrony zachowa mianowany przez Busha, uważany za umiarkowanego republikanina, Robert Gates. Spekuluje się także o możliwości wejścia do administracji Obamy Colina Powella, który poparł przyszłego prezydenta w obecnych wyborach.
Jednak równie ważne dla jakości prezydentury Obamy będzie dobranie sobie urzędników drugiego garnituru władzy, ludzi spoza pierwszych stron gazet, tych, którym senator z Illinois już bardzo wiele zawdzięcza. Jest jednak rzeczą jak najbardziej oczywistą, że sukces Baracka Obamy w obecnych wyborach prezydenckich jest sukcesem całej grupy ludzi i instytucji ciężko

pracujących na jego zwycięstwo.

W Ameryce, jak w każdej dojrzałej demokracji, nie da się prowadzić skutecznej polityki samemu. Potrzebne jest zaplecze ludzi gotowych usunąć się w cień, wykonujących na co dzień ciężką pracę „rzemiosła władzy”, potrzebne jest zaplecze ekspertów opracowujących analizy, na podstawie których przywódcy podejmują decyzje. W kulturze politycznej Europy Zachodniej to polityczne zaplecze przywódców jest silnie zinstytucjonalizowane. Europejskie partie mają mocne, rozbudowane struktury, takie instytucje jak think tanki są dość ściśle powiązane z partiami itd. W Stanach Zjednoczonych sytuacja wygląda inaczej. Partie mają tam niski stopień instytucjonalizacji, trudno mówić o członkostwie w europejskim rozumieniu. Demokraci i Republikanie są – bardziej niż jakakolwiek europejska partia – zlepkiem wielu grup interesów, frakcji różniących się nieraz bardzo zasadniczo. Każda frakcja ma swoje instytucje, grupy poparcia, donatorów, a wreszcie własnych, zaprzyjaźnionych ze sobą ekspertów. Na podstawie publicznie wygłaszanych opinii ekspertów, którymi jak dotąd otaczał się Obama, i pozycji, jakie zajmowali oni dotychczas w życiu publicznym, można pokusić się o prognozy, jak w poszczególnych kwestiach będzie wyglądała polityka nowej administracji.
Obamie udało się zebrać wokół siebie grono doświadczonych doradców, zdobywających szlify w pracy w polityce, administracji i biznesie, piastujących katedry na najbardziej prestiżowych amerykańskich uczelniach i w think tankach. Think tankiem szczególnie blisko związanym z prezydentem elektem wydaje się Center for American Progress (CFP). Dziś media amerykańskie piszą o tej instytucji na poły żartobliwie jako o government in waiting, swoistym gabinecie cieni przyszłej administracji. CFP, w przeciwieństwie do takich konserwatywnych fundacji o podobnych zadaniach jak Heritage Foundation, jest instytucją stosunkowo młodą, powstałą kilka zaledwie lat temu, dzięki hojnemu wsparciu George’a Sorosa, który wyłożył na początek założycielskie 10 mln dol. Dziś CFP wydaje rocznie ok. 25 mln i zatrudnia 75 etatowych pracowników. Szefem fundacji jest John D. Podesta, prawnik, akademik, szef sztabu Białego Domu w administracji Clintona. W CFP zgromadziło się zresztą wielu współpracowników byłego prezydenta. Na stronie CFP wymienione są cztery podstawowe cele, do których dąży organizacja: odbudowa amerykańskiego przywództwa w świecie, nadszarpniętego przez politykę Busha juniora; oparcie amerykańskiej gospodarki na modelu „sprawiedliwego wzrostu”; polityka przeciwdziałania spowodowanym przez człowieka zmianom klimatycznym i promocja zielonych technologii oraz zapewnienie wszystkim Amerykanom powszechnego ubezpieczenia zdrowotnego. Większość tych postulatów pojawiała się w kampanii wyborczej Obamy.
Jeszcze w czasie wyborów CFP zorganizowało grupę ok. 60 ekspertów pracujących nad planami polityki dla nowej demokratycznej administracji. Efektem jest niezwykle dopracowany raport zatytułowany „Progressive Blueprint” – zbiór szczegółowych propozycji, rozpisanych dla każdego departamentu prezydenckiej administracji osobno. Wśród jego autorów znów można spotkać

wielu pracowników Białego Domu

z czasów, gdy jego lokatorem był Bill Clinton, m.in. clintonowskiego sekretarza ds. budownictwa Henry’ego Cisnerosa czy doradców byłego prezydenta ds. ekonomicznych – Gene’a Sperlinga i Laurę Tyson. Raport bez wątpienia będzie traktowany jako nieformalny manifest polityczny środowisk wspierających przyszłą administrację.
Z CFP wywodzi się wielu doradców Obamy, m.in. szef zespołu doradców ds. bezpieczeństwa, Denis McDonough. Obama zorganizował pracę swoich doradców w kilku zespołach, każdemu przewodniczy szczególnie zaufana osoba. Najważniejsze zespoły dotyczą oczywiście bezpieczeństwa narodowego, gospodarki i spraw zagranicznych, choć Obama utworzył także zespoły mające doradzać mu w takich kwestiach jak polityka w sprawach nauki, badań i rozwoju.
W zespole doradców Obamy ds. bezpieczeństwa znów można spotkać wielu ekspertów związanych z administracją Clintona, m.in. Williama J. Perry’ego, sekretarza obrony w latach 1994-1997, oraz Richarda Danziga, byłego sekretarza floty. Większość ekspertów ds. bezpieczeństwa doradzających Obamie była krytyczna wobec wojny w Iraku i sposobu, w jaki administracja Busha zorganizowała politycznie okupację kraju. Jednocześnie trudno spodziewać się, jeśli będą oni mieli rzeczywisty wpływ na administrację Obamy, by nowy prezydent w sposób zdecydowany wycofał się z wojskowego zaangażowania amerykańskich wojsk poza granicami Stanów. Perry, który jako sekretarz obrony wysłał amerykańskie wojska na Haiti i do Bośni, jest twórcą koncepcji „prewencyjnej obrony”, która ma gasić wszelkie możliwe ogniska zagrożeń dla interesów USA na świecie, zanim te w ogóle powstaną na skalę rzeczywiście zagrażającą Ameryce.
Wśród doradców ds. polityki zagranicznej Obamy także dominują dawni współpracownicy Clintona. Główną doradczynią ds. Afryki jest Susan B. Rice, która doradzała Clintonowi w kwestii polityki wobec tego kontynentu. W sprawach Ameryki Łacińskiej Obamie doradza Gregory B. Craig, prawnik, który bronił Clintona w trakcie procesu impeachmentu. Wreszcie, z Obamą współpracuje clintonowska sekretarz stanu, Madeleine K. Albright. Eksperci Obamy w kwestii polityki zagranicznej wielokrotnie krytykowali model przywództwa Ameryki w świecie, jaki prezentowała administracja Busha. Krytykowano przede wszystkim wojnę w Iraku, sposób prowadzenia okupacji tego kraju. Craig krytykował politykę w Ameryce Łacińskiej, angażowanie się Ameryki jako strony w lokalnych konfliktach wyborczych, co znacząco podważa pozycję Stanów w regionie od XIX w. uznawanym przez waszyngtońskie elity za ich strefę wpływów.
Profil doradców, jakich dobrał sobie w tej dziedzinie, wskazuje, że Obama będzie kontynuował politykę Clintona. Świadczy o tym także wybór Joego Biddena na wiceprezydenta. Bidden był przez długi czas szefem senackiej komisji ds. zagranicznych i kształtował politykę Demokratów w tej kwestii. Zaplecze Obamy raczej będzie się sprzeciwiało próbom – gdyby takie się pojawiły – wycofania się Ameryki z aktywnej polityki międzynarodowej. Otoczenie Obamy nie jest też z zasady przeciwne używaniu przez Amerykę siły militarnej, tam gdzie wymagają tego względy humanitarne, nawet jeśli Stany nie dysponują mandatem ONZ.
Susan B. Rice nawoływała do zbrojnej interwencji USA w konflikcie w Darfurze w 2007 r., nawet bez mandatu ONZ. Z drugiej strony, wśród doradców Obamy panuje zgoda co do tego, że bieda i wykluczenie są czynnikami destabilizującymi międzynarodowy porządek polityczny i w interesie bezpieczeństwa samej Ameryki i Amerykanów leży

bardziej sprawiedliwy podział

globalnego bogactwa.
Także wśród doradców z zespołu ekonomicznego można spotkać wielu weteranów czasu Clintona, np. jego sekretarza ds. handlu, Williama A. Daleya, czy doradzającego najpierw Clintonowi, a później Kerry’emu, Jasona Furmana. Większość ekonomistów doradzających Obamie jest zwolennikami polityki wolnego handlu w relacjach międzynarodowych i układu NAFTA. Choć Obama zapowiadał w kampanii bardziej protekcjonistyczną politykę gospodarczą, w tym renegocjowanie tego porozumienia (wybuchł mały skandal, gdy wyszło na jaw, że Austan Goolsbee, współpracujący z Obamą profesor Uniwersytetu w Chicago, zapewniał kanadyjskich dyplomatów, że nie mają czym się martwić, bo Obama zostawi układ takim, jaki jest, a to, co mówi, to tylko wyborcza retoryka; sztab Obamy odciął się od Goolsbee’ego), jego zaplecze eksperckie będzie starało się mu to utrudnić.
Wśród ekonomistów doradzających Obamie próżno szukać zdeklarowanych neoliberałów, większość była krytyczna wobec polityki fiskalnej obecnej administracji. Furman wprost wskazuje w swoich publikacjach na to, że nierówności społeczne i brak zabezpieczeń socjalnych są gospodarczymi problemami Ameryki i że ich rozwiązanie jest konieczne do naprawienia amerykańskiej ekonomii.
Ten pobieżny przegląd zaplecza Obamy pokazuje, jak bardzo nowa prezydentura będzie prezydenturą kontynuacji. Nowy prezydent przyniesie ze sobą do Białego Domu wielką społeczną energię i nadzieję, które pozwoliły mu wygrać wybory, ale także starą, doświadczoną, demokratyczną kadrę, która rządziła Ameryką w latach 90. Jest oczywiste, że przy obecnym kryzysie finansowym neoliberalna polityka gospodarcza (wewnętrzna i zewnętrzna), którą prowadził Clinton, a której wyrazem był konsensus waszyngtoński, dziś nie ma racji bytu. Zwłaszcza że większość ekonomistów, którzy doradzali Clintonowi taką politykę, dawno porzuciła poglądy z lat 90. Jeśli, biorąc pod uwagę ekspertów, którymi się otacza prezydent, szukać gdzieś w jego prezydenturze naprawdę nadziei na zmianę, to właśnie w polityce ekonomicznej. W polityce bezpieczeństwa i zagranicznej wszystko zapowiada powrót do celów i środków ery Clintona.

 

Wydanie: 2008, 48/2008

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy