Zawał nie wybiera
Codziennie na serce umiera nagle prawie 200 osób Czy naszym sercom zaszkodziła transformacja? Jeśli tak, to sygnałem ostrzegawczym mógł być już mdlejący na sejmowej mównicy premier Mazowiecki. W jego przypadku były to na szczęście tylko emocje, ale później w parlamencie zdarzały się zasłabnięcia. Ostatnie dziesięciolecie to całkowita zmiana stylu życia, bieg, stres, nagłe bezrobocie. Inny jest też najgroźniejszy zabójca, zawał. O kimś, kogo zaatakował, kardiolodzy mówią najczęściej „ciepły pacjent” i przestrzegają, że jest najbardziej zagrożony. – Ogólnie spadła liczba zawałów, ale więcej jest przypadków choroby wieńcowej i nagłych zgonów – tak ocenia sytuację prof. Marian Dłużniewski, szef kardiologii w warszawskim Szpitalu Bródnowskim. – Coraz więcej jest nagłego zatrzymania krążenia – już ok. 40% wszystkich sercowych wypadków. Groźną arytmię natychmiast trzeba przerwać reanimacją. Jak marne są tego typu próby, świadczy fakt, że w ciągu minionych dziesięciu lat w samej Warszawie siedmiokrotnie wzrosła liczba ofiar nagłej śmierci. Prof. Włodzimierz Kargul ze Śląskiej Akademii Medycznej tłumaczy, że nagła śmierć sercowa następuje w wyniku niebezpiecznych zaburzeń. Serce kurczy się nieefektywnie i właściwie przestaje pracować. „Ciepły pacjent”, narażony na nagłą śmierć, jest produktem naszej diety. Dawniej blaszka miażdżycowa powstająca z tego, co jemy, była twarda. Zwężenie naczyń następowało powoli i regularnie, łatwiej je było wykryć. Dziś blaszka jest miękka, szybko się odkleja i nagle zatyka żyłę. Człowiek pada. Nieratowany umiera. Niezmienny i w PRL, i w III RP pozostał tylko ból zawałowy. Uważany jest za najstraszniejszy, w intensywności dogania go tylko kolka nerkowa. Na nic koronkowa robota Oddział intensywnej terapii. Młody biznesmen, już przytomny i poinformowany, że nie jest w czyśćcu, zastanawia się, jak nadrobić stracony czas. Oczywiście, ciężar tego obowiązku znowu przerzuci na serce. – Tłumaczę, że ono się musi goić, ciągle pracując, że trzeba je oszczędzać. Nie skutkuje – mówi dr Aleksander Górecki z warszawskiego Szpitala Grochowskiego. Prof. Dłużniewski takiemu odważnemu zaaplikowałby test pokory, czyli test wysiłkowy, po którym okazuje się, że organizm męczy się błyskawicznie i nie ma żadnej rezerwy. Transformacja zmieniła nie tylko zawał, ale i to, co po nim zrobi obywatel. Najbogatsi, „wyprowadzeni” z zagrożenia, pójdą się leczyć prywatnie. Pozostali będą się tłoczyć w kolejce do kardiologa. Bywa, że czeka się pół roku. Wysiłek medyczny idzie na marne, bo choroba puszczona na żywioł uderza jeszcze mocniej. Coraz większa jest także grupa tych, którzy nie stoją w żadnej kolejce – ani do lekarza, ani do apteki. Nie stać ich. W kardiologii nie istnieje pojęcie złotej godziny, używane przez chirurgów zamykających w ten sposób okres, gdy skutecznie można pomóc ofierze wypadku. – W kardiologii można mówić o złotych minutach – ocenia prof. Ryszard Piotrowicz z Kliniki Rehabilitacji Kardiologicznej i Elektrokardiologii w Aninie. – Im szybciej usunie się zakrzep, który powoduje, że serce jest nieodżywiane, tym lepiej. Ocenia, się, że już po trzech godzinach działania medyczne są o wiele mniej efektywne. Po sześciu jeszcze mniej. Dziś, jeśli pacjent trafi do kliniki, pomoc zostanie udzielona fachowo. Najpierw wykonuje się koronarografię, która mówiąc najprościej, pozwoli sprawdzić, gdzie i w jakim stopniu zapchane są naczynia. Przeważnie nacina się tętnicę udową i tą drogą wprowadza cewnik oraz środek kontrastujący, który w badaniu radiologicznym pokaże stan naczyń. Kiedy wiadomo, gdzie jest zator, przeprowadza się angioplastykę. Wprowadzony do naczynia specjalny balonik udrażnia je. By znowu nie doszło do jego zatkania, tą samą drogą wprowadza się stent – metalowe rusztowanie, protezę, która nie dopuszcza, by naczynie znowu się zatkało. – Dziś obowiązuje szybka, dynamiczna kardiologia interwencyjna – komentuje prof. Dłużniewski. Cała ta koronkowa robota na nic (lekarze nie chcą wypominać, ale kosztuje to i 15 tys. zł), jeśli później nie ma dobrej, już ambulatoryjnej pomocy lekarza. Koronkowa robota to najróżniejsze propozycje. Poza klasycznymi stentami rozszerzającymi tętnice w Polsce dostępne są także stenty nasycone silnym antybiotykiem, rapamycyną. Nowa metoda chroni przed powikłaniami, ale jest kosztowna – jeden zabieg kosztuje 13 tys. zł. Hitem są statyny, czyli substancje obniżające poziom cholesteroli. W Polsce m.in. dostępna jest









