Zawodowiec bez planu

Zawodowiec bez planu

Autobiografia będzie miała dla mnie charakter terapeutyczny – Nie ma pan wrażenia, że za późno zaczął pan dostawać nagrody i zaszczyty? – Nie. Wyjeżdżając z Polski, nie dostawałem nagród. Kiedy zbliżał się moment mojego wyjazdu, w 1963 r., nawet się modliłem, żeby nie dano mi jakiejś nagrody za to, co produkuję. Na szczęście udało mi się wyjechać bez nagrody. Teraz jest inna sytuacja, Polska jest wolna, przyjmowanie nagród nie jest dwuznaczne, nie komplikuje życia. – W uzasadnieniu nagrody Fundacji Kultury Polskiej „Złote Berło” czytamy: „Za całokształt twórczości zgłębiającej gorzkie i ponure paradoksy życia w intencji uszlachetniania kondycji ludzkiej”. – Zgadza się. – Jakie paradoksy we współczesnej Polsce wydają się panu najbardziej gorzkie i ponure? – Nie interesuję się już paradoksami. Tak długo się nimi parałem przez pierwszych 30 lat mojego życia, że mam już przesyt. Nie twierdzę, że paradoksy zniknęły z życia. Ale zniknęły dla mnie. – Kiedy pan wyemigrował, przestał pan być wyczulony na zagraniczne paradoksy? Jak Gombrowicz? – Być może. Jednak jest zasadnicza różnica między Gombrowiczem, a także Miłoszem: to byli ludzie bardzo niedosyceni, wyjeżdżając z Polski. Byli nienasyceni Polską. A ja przeciwnie, miałem jej dosyt, mnie interesowały inne sprawy. – Niekoniecznie paradoksy, absurdy? – Niekoniecznie. – A jeśli chodzi o drugą część uzasadnienia – czy pisząc swoje sztuki, miał pan intencję uszlachetnić kondycję ludzką? – Należę do ludzi, którzy nie piszą, aby zaszkodzić kondycji ludzkiej, ale ją uszlachetnić. – Ma pan poczucie, że to się udało? – Ależ nie! Intencje nie mają zbyt dużego wpływu na rzeczywistość. – A honory, zaszczyty, nagrody? W ostatnich latach jest pan nimi obsypywany. – Nagrody przydają się w życiu. Nie zabiegam o nie. Jeśli są to poważne nagrody, traktuję je poważnie. Nie wiem, dlaczego to dziwi tak wielu dziennikarzy. – Ma pan na myśli „nękanie” pana, kiedy otrzymał pan doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego? – Między innymi. Wtedy po uroczystości otoczył mnie tłum dziennikarzy – zresztą także innych uhonorowanych. Ale ode mnie, jako że jestem satyryk, najwyraźniej chcieli usłyszeć, że traktuję to z dystansem i przekąsem. Powiedziałem więc wprost: rozczaruję państwa, ale traktuję to poważnie, proszę nie oczekiwać żadnych wykrętów. – Dlaczego mówi pan zawsze „produkuję”, a o swojej twórczości „produkcja”? – Będę stale tak mówił, bo dla mnie to jest właśnie produkcja. Siadam – i jeśli uda mi się osiągnąć stan maksymalnej koncentracji – produkuję. – Zatem jaka jest różnica pomiędzy twórczością a produkcją literacką? – Nie wiem. Interesuje mnie tylko produkcja. Nigdy nie wiem zawczasu, co wyprodukuję. Zawsze piszę w stanie czystym. – Co to znaczy? – Kiedy siadam i się koncentruję, nie wiem jeszcze, co napiszę. Nie jest tak, że coś sobie wymyślę, ułożę w głowie, coś za mną chodzi, dręczy, a jak to potem spisuję. Przeczytałem kiedyś, że podobnie pracował nad powieściami Stanisław Lem. Po prostu siadał przy biurku, koncentrował się i wymyślał, postacie, sceny itd., wszystko powstawało w trakcie pisania. Ze mną jest podobnie. Siadam bez żadnego planu, czyli czysty. – A natchnienie? – Nie wiem, co to takiego. Nie doświadczyłem nigdy tego stanu. – Czyli wszystkie swoje utwory – sztuki, felietony, rysunki – uważa pan za produkty? – Czasem bardzo złe produkty, a czasem owszem, dosyć dobre. Nie będę udawać, że ze wszystkich jestem dumny. – Ze sztuki „Wielebni” jest pan zadowolony? – Nie bardzo. – A z czego ostatnio był pan zadowolony? – Z „Miłość na Krymie”. – Powiedział pan (na konferencji dotyczącej nagrody Złote Berło – przyp. red.), że interesuje pana wyłącznie przyszłość. Dlaczego? – Takie mam usposobienie. Nie należę do osób, które rozpamiętują to, co było. – Nie ma pan skłonności do autoanalizy? – Skłonność do autoanalizy to cecha młodzieńcza. Młodzi ludzie się nad sobą zastanawiają, szukają celów, sensów, robią podsumowania. Też się w tym ćwiczyłem, pół wieku temu… Teraz jestem skupiony na tym, co jest. Zwłaszcza po tym, co się stało. – Powiedział pan, że przeżył „coś w rodzaju traumy egzystencjalnej”… – Trauma waży na życiu.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2004, 40/2004

Kategorie: Wywiady
Tagi: Ewa Likowska