Zielone na Greenpoincie

Zielone na Greenpoincie

Dla Polaków w Ameryce pieniądze to bardziej fetysz niż narzędzie ekonomiczne. Dolary lubią mieć, ale nie puszczają ich w ruch Manhattan Avenue. Francja elegancja. K… mać – niestety też. Tak się wyrywa Zenonowi Gruchale, gdy spojrzy na zegarek. Zagadał się. Zostało mu tylko dziesięć minut na wysłanie pieniędzy do Polski. Całe szczęście, że nie ma daleko, bo tylko przez jezdnię. Wybiega. Zenon biegnie do Pekao wysłać żonie do Łomży 1,7 tys. dol. Biegnie z otwieranego uroczyście oddziału Hongkong & Shanghai Banking Corporation (HSBC). Przyjechał tu, gdy się dowiedział, że otwierać będzie Lech Wałęsa. Nigdy nie widział na żywo eksprezydenta, więc poprosił szefa, żeby mu dał „lanczbrejk” nie godzinę, ale dwie, a on odrobi po fajrancie. Tak się zapatrzył i zabawił, że czas zleciał, nie wiadomo kiedy. No i teraz na wszystko ma dziesięć minut. Polskie bankowanie Oba miejsca leżą przy Manhattan Avenue na Greenpoincie. Lokal, do którego leci Zenek, należał kiedyś do Pekao i przelewała się przezeń fala kasy do kraju. Kiedy jednak polski bank został nabyty przez włoskiego giganta UniCredito, ten pozbył się tej tradycyjnej polskiej usługi. Punkty wysyłkowe rozsiane po Stanach kupił hurtem biznesmen z Chicago, Walter Kotaba, posiadający już inną wysyłkownię – US Money Express. Teraz w jednym lokalu są obydwie, ale dla mieszkańców Greenpointu to miejsce i tak zawsze będzie się nazywać Pekao i już. To historyczna wysyłkownia „kapusty”, czyli „zielonych”, czyli dolarów. Gruchała biegnie do roboty. My słuchamy eksperta polskiego oszczędzania w Ameryce. Ma tytuł naukowy i karierę nauczyciela akademickiego w swoim cv, równocześnie jednak jest wystarczająco roztropny, by nie ujawniać danych osobowych. Jest aktywny wśród Polonii, a ta umie czytać i za mądrych nie lubi. – Niemiec, przyjeżdżając do Ameryki, budował fabrykę, Żyd zakładał bank, a Polak stawiał kościół. Polak u Niemca zarabiał, ale u Żyda trzymać nie zamierzał. Zakładał swoje „szparkasy” i inne „asekuracyje na czarną godzinę”. Z tego nurtu wywodzą się unie kredytowe. Powstawały w oparciu o polskie parafie lub inne organizacje samopomocowe. Polsko-Słowiańska Federalna Unia Kredytowa (PSFUK) na bazie Centrum Polsko-Słowiańskie. Jedno i drugie zakładał ks. Tołczyk. Dziś unia ma w aktywach ponad 1 mld dol. Mimo różnych turbulencji rośnie. Jednak jej konkurencyjność w porównaniu z innymi instytucjami słabnie. Kolejka chętnych do „polskich pieniędzy” wydłuża się. Polak centuś Polacy jako grupa etniczna mają w Ameryce szczególny stosunek do pieniędzy. Traktują je bardziej jak fetysz niż narzędzie ekonomiczne. Dolary lubią mieć, to ich cieszy. Puszczają je w ruch rzadziej niż inni, bojąc się ryzyka. Przykład? Karta kredytowa Amerykanina zadłużona jest średnio na 6,5 tys. dol., Polaka – dziewiczo czysta, bo co miesiąc pilnie spłaca bilans na niej do zera. Jak bierze kredyt na dom, robi wszystko, aby spłacić przed terminem, nawet jeśli wcześniejsze oddawanie bankowi pieniędzy wiąże się z karami. Bankom trudno się zarabia na Polakach kredytobiorcach, więc zarabiają na Polakach centusiach. W swoim konserwatywnym podejściu do pieniądza polonusi mają jedną formę inwestowania, której się nie boją – domy. Posiadanie domu jest pierwszym celem imigranckim Polaka. Tymczasem np. dla Azjaty to dobra edukacja dzieci. Ważnym źródłem pomyślności PSFUK jest „polskość”. Polak woli mieć do czynienia w banku z krajanami i rodzimym językiem. Nawet jeśli ma go to kosztować niższy procent na koncie oszczędnościowym czy wyższy przy pożyczce. Przez długie lata zresztą rodacy przebywający w USA nielegalnie nie mieli szans na otwarcie konta w amerykańskich bankach. Przepisy zliberalizowano, gdy się okazało, jaki potencjał mają pieniądze imigrantów. Dziś do założenia konta gdziekolwiek na Greenpoincie praktycznie wystarczy mieć ważny polski paszport. Arytmetyka kapusty Liczenie polskich pieniędzy na Greenpoincie emocjonuje wszystkich. Teoretycznie jest to trudne, bo banki nie prowadzą statystyk pod kątem etnicznym, a tym bardziej nie powinny takich szacunków ujawniać. Jednak urokiem polskiej dzielnicy jest to, że „się wie”. Największym graczem bankowym jest tu unia kredytowa. Ma na Greenpoincie trzy oddziały. Po pierwsze, okazałą kwaterę główną przy bulwarze McGuinnessa. Obiekt wystawiony za ogromne pieniądze, za to z tandetnym przepychem. Znany polski architekt, który zobaczył budynek, nazwał go „klonem gigantycznego szaletu z planetarium”. Przy Greenpoint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 19/2006, 2006

Kategorie: Świat