To już nie biedacy z jednym workiem otwierają w biegu pociągi z węglem. Na śląskich torach pracują gangi – Zatrzymali nas w szczerym polu, do kabiny wskoczyło trzech drabów – opowiada jeden z maszynistów. Nic nie można było zrobić. Gdy udało się nam wezwać funkcjonariuszy Straży Ochrony Kolei, było już po wszystkim. Oprócz bezpośrednich strat jadący dalej otwarty skład wyrządza kolejne szkody. Uderza w semafory i słupy trakcyjne. Krzysztof o tym nie myśli. Zaczynał jako samotny detalista, teraz pracuje już dla kogoś wyżej. Ani słowa, dla kogo i czy można się z nim spotkać, po prostu dla kogoś wyżej. – Kiedyś zbierałem na swój handel. Ile można było wziąć dziennie worków – dwa, trzy? Wysypywało się węgiel i nie było go potem jak zebrać, straszne marnotrawstwo. Kolei to się też nie opłacało, bo na ponownie zebrany węgiel z rowów kolej nie ma zbytu. Potem zaczęło nas być coraz więcej, ale znów nie było co samemu zrobić z taką ilością węgla. Jak się sypnie te 10, 15 czy 20 ton, to co można – na odpust z tym iść? Na szczęście pojawili się pośrednicy i teraz my od razu na miejscu im sprzedajemy, a oni już dobrze wiedzą, jak sobie poradzić z towarem. Po konkurencyjnych cenach idzie w kraj. Owszem, czasami zdarzają się nieporozumienia i trzeba jakąś mrówę przydusić, żeby miała krótszy jęzor, ale na ogół każdy tu zna swoje miejsce w szeregu i wie, że jak wyleci, nie będzie miał dokąd pójść. Czy ja narzekam? Gdyby się z tego jeszcze ZUS dało płacić, to byłoby już w ogóle cudownie. Praca bezpieczna, wystarczy znać trasy przejazdu, sokistów się nie boję – nie mówili, ile razy mnie łapali? I co, za każdym razem wracam na tory. Prokurator nic mi nie zrobi. Coraz częściej pomaga mi starszy syn. Zresztą dzieci pracuje na torach sporo. Nic się nie poradzi? – W okolicach Jaworzna w tym roku mieliśmy 700 przypadków kradzieży węgla z wagonów – wylicza Janusz Mincewicz, rzecznik PKP Cargo. Pod Rybnikiem rabowano 407 razy, na terenie rejonu Tarnowskie Góry – 621 razy. Te liczby najlepiej pokazują skalę zjawiska. W porównaniu z ubiegłym rokiem to wzrost o jedną trzecią. Coraz więcej osób traci pracę i idzie na tory. Zmusza ich do tego brak środków do życia. Nie mają wyboru. To jedna grupa składająca się z pojedynczych przypadków. Ale jest i druga grupa. Ta już nosi cechy zorganizowanego gangu. Zatrzymują pociąg przed semaforem, maszynista jest zastraszany i następuje rabunek. Samochody czekają w okolicy na towar. – Nie da się śledzić każdego wagonu – mówi dalej Mincewicz. – Oczywiście, próbujemy coś z tym zrobić, ale to bardzo trudna sprawa, bo mamy do czynienia z prawdziwą plagą złodziei. Staramy się o wzmożoną ochronę każdego składu nie tylko nocą, maszyniści mają nie zatrzymywać się pod semaforami i pilnie obserwować, co się dzieje ze składem, ale złodzieje nauczyli się już sztuczek. Wiedzą, gdzie pociąg musi zwolnić, wskakują i zrywają hamulec. Cały skład staje, a oni robią swoje. Pewnym wyjściem jest też drutowanie węglarek. Tylko taki wybór Krzysztof ma 42 lata i żadnych perspektyw. Mieszka w Zabrzu, firmę miał pod nosem, ale zwinęła się, a on pozostał z żoną zarabiającą grosze w supermarkecie i dwójką synów. Szukał pracy na całym Śląsku – nie znalazł. Czasami coś dorywczo udawało mu się podłapać na budowie. Pociąg albo sam się zatrzymuje, albo jedzie wolno ze względu na stan techniczny toru, więc nie problem – jak mówią fachowcy – „zaingerować” w kurki hamulcowe. Odblokowanie drzwi to prosta sprawa. Wystarczy nawet w czasie jazdy podbić młotem hak i otworzyć dźwignię. Węgiel sam się wysypie. Czasem połowa, czasem całość. Już jest co zbierać. Dwuosiowa węglarka przewozi około 22 ton węgla. W składzie jedzie ich kilkadziesiąt. Cena tony węgla na tym etapie to 145 zł za tonę. Potem węgiel wędruje albo po sąsiedzku, do znajomych za parę groszy, albo tonami w kraj. Choć jeszcze w większości kradną detaliści, zdarzały się też incydenty z jednorazowymi kradzieżami dziesiątek i setek ton węgla. I to doskonale zorganizowane. Tylko w ciągu pierwszych
Tagi:
Mirosław Nowak









