W rocznicę Spotkania Trzech Z każdym miesiącem 1981 roku obustronna psychoza podejrzliwości i zagrożenia rosła. A „benzyna była rozlana” Zmarnowana szansa – czy porozumienie było możliwe, czy do stanu wojennego mogło nie dojść? – taki tytuł nosiła konferencja naukowo-historyczna zorganizowana 9 bm. przez Akademię Humanistyczną im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku. Witając uczestników konferencji, rektor akademii prof. Adam Koseski powiedział, że Spotkanie Trzech 4 listopada 1981 r. jest niedoceniane i mimo że nie przyjechali zaproszeni kard. Józef Glemp i Lech Wałęsa, konferencja przyczyni się do określenia jego znaczenia. Odpowiadając na postawione w tytule konferencji pytanie, większość jej uczestników stwierdzała, że ani władza, ani „Solidarność” nie były przygotowane, głównie mentalnie, do porozumienia, choć sama idea zyskała poparcie w społeczeństwie. „Potrzeba było lat, by idea porozumienia, która przyświecała Spotkaniu Trzech, ziściła się w postaci Okrągłego Stołu. Musiały też nastąpić zmiany w Związku Radzieckim – mówił Andrzej Celiński. – Nie można nie pamiętać, że demokratyzacja życia w Polsce nierozerwalnie wiąże się z polityką pierestrojki Gorbaczowa. I dlatego Spotkanie Trzech nie było zmarnowaną szansą, bo ono legło u zarania zmian w 1989 r.”. W dyskusji wypowiedziało się kilkunastu uczestników tamtych wydarzeń – polityków, wojskowych, jak również liczna grupa naukowców. Efektem tej konferencji będzie wydany staraniem pułtuskiej akademii zapis wystąpień wraz ze złożonymi referatami. Poniżej publikujemy wprowadzający do dyskusji tekst wystąpienia gen. Jaruzelskiego. Wojciech Jaruzelski Dziękuję Panu Rektorowi za zaproszenie do udziału w konferencji zorganizowanej przez Akademię Humanistyczną. Przywołanie imienia jej patrona – wielkiego patrioty i humanisty – jest bardzo na miejscu i czasie. Wkrótce po Spotkaniu Trzech rozmawiałem z prof. Aleksandrem Gieysztorem, który zdecydowanie poparł jego potrzebę i sens, jednocześnie deklarując udział w ewentualnych pracach Rady Porozumienia Narodowego. Po latach przewodniczył obradom Okrągłego Stołu. Odczuwam dyskomfort strzelca do pustej, a właściwie dwóch pustych bramek. Absencja zaproszonych przedstawicieli IPN jest też bardzo wymowna. Pamiętam dzień, a właściwie wieczór 4 listopada 1981 r. Jego atmosferę, rzeczową dyskusję, wspólną troskę, a przede wszystkim wyrażoną w oficjalnym komunikacie zapowiedź dalszych rozmów merytorycznych. Dlaczego do nich nie doszło – oto jest pytanie?! Dziś żałuję szczególnie, iż nie udała się – co podkreślę – kolejna próba, aby po latach podzielić się wiedzą z pierwszej ręki (Józef Glemp, Lech Wałęsa, Wojciech Jaruzelski), skonfrontować i zweryfikować nasze oceny, znaleźć wspólną wykładnię. „Nieobecni nie mają racji”. Ale niestety rację ma biologia, która dawała nam chyba ostatnią szansę. Sceptycy i biała plama Spotkaniu Trzech, okolicznościom z nim związanym poświęciłem w książkach, wywiadach, artykułach ponad 100 stron. W tym również obszerne, merytoryczne wystąpienie na w znacznej mierze zbojkotowanej konferencji zorganizowanej przez Instytut Badań Naukowych 3 listopada 2005 r. Wreszcie w książce z 2008 r. pt. „Być może to Ostatnie Słowo”, zawierającej moje wyjaśnienia złożone przed sądem. Krytycy, oskarżyciele stanu wojennego mieli i mają okazję, aby „rozerwać ją na strzępy”. Ale nic – uniki, przemilczanie. A przecież Spotkanie Trzech coś poprzedzało i coś po nim nastąpiło. Dziś dominuje obraz euforii sierpnia 1980 r. i „grom z jasnego nieba” – 13 grudnia 1981, represje, martyrologia, kombatanctwo. A co działo się w międzyczasie, jak sytuacja nabrzmiewała dramatycznie? To wciąż biała plama! Mamy kolejną okazję, aby do tematu wrócić. Doprawdy, ma on znaczenie kluczowe, siłą faktu muszę bardzo skrótowo skomentować to, co już wielokrotnie napisałem i powiedziałem, z pozycji ówczesnych władz. Z natury rzeczy jestem „stroną”. Nie uznaję jednak politycznych świętoszków. Wciąż biję się w piersi, ubolewam, przepraszam. Polska Ludowa nie była czarną dziurą w historii. Miała ustrojowe wady wrodzone, popełnione ciężkie błędy, ale też niewątpliwy dorobek. Jednakże jej czas się skończył. Doceniam, szanuję historyczną wizję, rolę i zasługi „Solidarności” dla demokratycznej Polski. Jej szczytny cel nie uświęcał jednak wszystkich środków. Wręcz przeciwnie – część z nich na ów cel rzucała cień. Z jednej i z drugiej strony są sceptycy. Twierdzą, że stan wojenny – z różnych oczywiście powodów – był przesądzony, nieuchronny. Podkreślam z całą mocą – nie.









