Zmierzch „showmanów”?

Zmierzch „showmanów”?

Od paru lat sporo czasu spędzam przed telewizorem, oglądając głównie obrady Sejmu, posiedzenia komisji śledczych, programy publicystyczne, konferencje prasowe itp. I tak na przykład obejrzałam w całości posiedzenie Komisji Przyjazne Państwo, kiedy to posła Palikota ukarano, degradując go do stanowiska wiceprzewodniczącego. Hm… W Strefie Gazy trwały krwawe walki. W Europie mieliśmy zimną wojnę o gaz. Amerykanie oczekiwali na zaprzysiężenie prezydenta Obamy. A my zajmowaliśmy się poczynaniami posła Palikota, który byłej pani minister Gęsickiej zarzucił „prostytucję polityczną”, a w swoim blogu zainteresował się orientacją seksualną szefa partii dziś opozycyjnej. Właśnie z tej okazji Janusz Palikot stał się bohaterem mediów, zwłaszcza elektronicznych, w „Gazecie Wyborczej”, „Przeglądzie” i „Polityce” podjęto zaś poważne próby zinterpretowania zjawiska, jakim jest „błazen z Biłgoraja”. Pod tym właśnie tytułem ukazał się w „Wyborczej” wywiad z Mirosławem Słowińskim, doktorem nauk humanistycznych, autorem książki „Błazen. Dzieje postaci i motywu”. Dr Słowiński widzi w Palikocie „rodzaj błazna dworskiego, odwołującego się do renesansowej tradycji, czyli błazna operującego językiem, rozumem”. I mianuje go Stańczykiem naszych czasów. Nie czytałam, niestety, książki dr. Słowińskiego, lecz – o ile mi wiadomo – ani Stańczyk, ani w ogóle żaden błazen, nawet najmądrzejszy, nie brał udziału we władzy, poprzestając na krytykowaniu aktualnego władcy, któremu służył. Jak pisze sam dr Słowiński, Stańczyk „trafnie przewidział fatalne skutki niektórych królewskich decyzji”. Tymczasem Janusz Palikot jako poseł uczestniczy w sprawowaniu władzy ustawodawczej, a działając w Komisji Przyjazne Państwo, ma istotny wpływ na władzę wykonawczą. Nie liczy się za to z władzą sądowniczą, bo – jak sugerował to sam szef klubu PO, Zbigniew Chlebowski – żadne grzywny mu nie straszne. Nie pamiętam też, by kiedykolwiek ocenił negatywnie jakąkolwiek decyzję własnego „króla”, to znaczy premiera, kontentując się szczypaniem opozycji. Na łamach „Przeglądu” Robert Walenciak sumiennie zestawił wszelkie ekscesy werbalne, jakich dopuszczali się przywódcy PiS oraz ich fani. Czy występy Palikota to tylko adekwatna reakcja na tamte, naganne zachowania PiS? Czy też – jak podejrzewa Walenciak – chodzi o przykrycie gaf, zaniechań, błędów, jakie zdarzają się platformersom? Podejrzenie zasadne, chyba jednak chodzi tu o coś więcej niż o zasłonę dymną. Publicyści „Polityki”, Mariusz Janicki i Wiesław Władyka, zinterpretowali sprawę Palikota w kontekście teorii konfliktu Carla Schmitta, niemieckiego filozofa, który działał w czasach Republiki Weimarskiej. Jak czytaliśmy w tekście pt. „Musi się dziać”, Schmitt „żądał od ludzi, zwłaszcza polityków, wielkości, ostrych starć ideowych i nieustannej walki. Ludzie powinni być gladiatorami, nie sklepikarzami. Konsekwencją takiej koncepcji była u Schmitta tęsknota za wojną, która nadałaby sens Republice Weimarskiej”. Czym realizacja takiej tęsknoty skończyła się dla Niemiec – wiadomo. Otóż publicyści „Polityki” postrzegają obecną sytuację w Polsce jako zasadniczy konflikt ideowy, a zachowanie Palikota to dla nich konsekwencja pojmowania życia jako obowiązkowego konfliktu. Stąd wniosek, że obecnie nastał u nas „czas gladiatorów”. Wysoko cenię komentarze polityczno-socjologiczne panów Janickiego i Władyki, ale tym razem chyba nie mają racji. Ewolucja wydarzeń też nie potwierdza ich tezy. Przede wszystkim nasza sytuacja nie przypomina tego, co było udziałem Niemców w Republice Weimarskiej. Niemcy przegrali I wojnę światową, co wywołało trwałą frustrację, na którą nałożyły się poważne kłopoty gospodarcze, m.in. wysokie bezrobocie. Właśnie te okoliczności wyniosły do władzy Hitlera, przywódcę obdarzonego złowieszczą charyzmą (przyznawali to nawet niechętni mu obcy dyplomaci). Skądinąd społeczeństwo niemieckie ma we krwi szacunek dla porządku, także bez względu na cenę. Ordnung muss sein! My natomiast w 1989 r. – z półwiecznym opóźnieniem – ostatecznie wygraliśmy wojnę o niepodległość. Gdy po 16 latach od tego cudu PiS doszło do władzy, byliśmy już w wymarzonej Unii, nasza gospodarka prosperowała, bezrobocie spadało (co prawda głównie dzięki emigracji zarobkowej…). Co więcej – mamy znane skłonności do anarchii. W Polsce jak kto chce! Jeśli coś mogłoby nam grozić, to chaos w stylu ukraińskim. Na dobitek posądzony o zapędy dyktatorskie Jarosław Kaczyński nie ma za grosz charyzmy, nad czym nie będę się rozwodzić. Warto natomiast zastanowić

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 06/2009, 2009

Kategorie: Opinie