Znać proporcją!

Znać proporcją!

Jak w drugiej turze wyborów prezydenckich zachowają się elektoraty przegranych – o tym coś mówią sondaże. Jak jednak się zachowają sami przegrani kandydaci? W kampanii byli przyzwoici: na ogół nie atakowali siebie nawzajem. Atmosfera była na tyle kulturalna, że przystosował się do niej nawet Andrzej Duda, który dopiero ostatnio zaczął się rozkręcać i krzyczeć, teraz miota już nawet obelgi. Na krzyku i na obelgach zbuduje, jak widać, swą kolejną kampanię. Co jednak zrobią ci, co do drugiej tury się nie dostali? I tu pojawiają się pytania. Czy Duda to zwyczajny kandydat? Czy PiS to zwyczajna partia? Czy ustrój, który od pięciu lat budujemy w Polsce, to ustrój demokratyczny? I czy zależy nam na demokracji? Od odpowiedzi zależą decyzje. Bo albo uznamy, że Duda to kandydat taki jak wszyscy, a PiS to partia taka jak wszystkie, i wtedy wybór będzie dowolny, „moralnie obojętny”. Albo też będziemy przeciwnego zdania – a w takim razie zagłosujemy na nie-Dudę. Kimkolwiek by był ten nie-Duda. Czy zatem opozycyjni kandydaci, którzy do drugiej tury nie przeszli, powinni zaapelować do swych elektoratów o udzielenie poparcia dotychczasowemu konkurentowi? Skutek zapewne byłby mizerny: elektoraty to nie wojsko – tu każdy jest suwerenem. A większość danego elektoratu już teraz wie, jak w drugiej turze zagłosuje – pokazują to, jak się rzekło, sondaże. Ale właśnie: sondaże pokazują, że wie większość, czyli że nie ma jednomyślności. Nawet część (i nie tak znów mała) wyborców Krzysztofa Bosaka jest skłonna poprzeć Rafała Trzaskowskiego. Jednomyślności nie osiągniemy, lecz szereg ludzi nieinteresujących się na co dzień polityką potrzebuje przecież wskazówki, który z dwójki obecnych rywali jest mojemu przegranemu bliższy. Pierwsza tura rządziła się swoimi prawami. Cokolwiek mówić o opozycyjnym „pakcie o nieagresji”, obowiązywała w niej podskórna logika konfrontacji, swoisty „konkurs piękności”. Tura druga – to coś zupełnie innego, bardziej innego niż którakolwiek z drugich tur w przeszłości. Wiem, że ewentualne zwycięstwo kandydata opozycji to dopiero początek drogi. Ale wiem też, że państwo PiS trzeba będzie kiedyś rozbierać metodycznie, cegła po cegle: odbudować wspólnotę, przywrócić Polsce powagę. Nowy prezydent jest do tego niezbędny, a w takim razie nie ma dziś nic gorszego niż symetryzm. „PiS-PO – jedno zło”? Od dawna krytykuję Platformę, lecz gdyby nawet kandydował w drugiej turze reprezentant jej najskrajniejszego skrzydła, poparłbym go bez zmrużenia oka. „Znaj proporcją, mocium panie”, pisał stary Fredro. Symetryzm martwi mnie zwłaszcza w przypadku Szymona Hołowni. Bo to prawdopodobnie on będzie największym przegranym: domniemana pozycja trzecia nie jest przepustką do drugiej tury. Tymczasem Hołownia oświadcza, że wprawdzie ujawni, na kogo zagłosuje, ale na pewno nie będzie do niczego wzywał. Rozumiem: jego kampania (podobnie zresztą jak kampania Kosiniaka-Kamysza) została pomyślana właśnie jako próba wyjścia z duopolu PO-PiS. I jako taka rzeczywiście spełniła rolę, ba! przeszła oczekiwania, a jeśli chodzi o mnie, to nawet spełniła marzenie, bo zawsze chciałem ujrzeć ruch polityczny, który byłby zarazem katolicki i – choćby nawet łagodnie – antyklerykalny. Co z tego jednak? Trzeba „znać proporcją”. Wiedzieć, o co toczy się gra. A Hołownia – człowiek spoza polityki – może i tak czuć się dziś spełniony. Pamiętam scenę sprzed lat już prawie trzydziestu. W pierwszej kampanii prezydenckiej, jesienią 1990 r., „Tygodnik Powszechny” (w redakcji którego od niedawna wtedy pracowałem) opowiadał się bardzo zdecydowanie przeciw kandydaturze Lecha Wałęsy, a bardzo gorąco za kandydaturą Tadeusza Mazowieckiego. Ale Mazowiecki przegrał, a do drugiej tury wszedł z Wałęsą nieznany wcześniej biznesmen z Kanady, Stanisław Tymiński. W Krakowie, w sali amfiteatralnej Collegium Witkowskiego na Uniwersytecie Jagiellońskim, odbyło się wówczas zebranie i na początek oddano głos redaktorowi naczelnemu „Tygodnika”. Siwowłosy Jerzy Turowicz wyszedł na środek sali, wziął mikrofon i mocnym, głębokim głosem wezwał wszystkich, by w powstałej groźnej i dramatycznej sytuacji nie wahali się i oddali głos na Wałęsę. Patos tej chwili był taki, że chyba wszyscy czuliśmy dreszcz na plecach. Szymon Hołownia reprezentuje dziś prawicę umiarkowaną, o sympatiach centrystycznych. Pytanie, czy nawet taka łagodna prawica potrafi wznieść się ponad racje partykularne. Był też Hołownia felietonistą „Tygodnika Powszechnego”. Pytanie, czy to ten sam

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2020, 27/2020

Kategorie: Andrzej Romanowski