Żniwowanie w Lisich Jamach

Żniwowanie w Lisich Jamach

Kiedyś tym, kto pierwszy kosi, żyła cała wieś. Dziś gospodarz nawet nie wie, kiedy u sąsiada zboże z pól znikło Najwcześniej, gdy tylko deszcze ustały, zaczęli kosić Woźniakowie, najwięksi gospodarze w Lisich Jamach. Dziś zastaję ich przy ścinaniu owsa. Pracują od dziewiątej rano, gdy tylko rosa zeszła, ale ze zbiorów zadowoleni specjalnie nie są. – Żyta w tym roku się nie udały – mówi Zygmunt Woźniak. – Część wymarzła zimą albo wymokła na przedwiośniu. Niektóre kawałki trzeba było zaorać i obsiać od nowa. W tych, co zostały, trawy tak dużo, że kombajn dobrze jej nie wychwyci, dlatego kosimy snopowiązałką. Bigusowie też uważają, że ten rok jest raczej kiepski. Wrócili właśnie z pola na łyk kompotu – umordowani, spoceni. Ale około piątej wyjadą jeszcze kosić na trzy, cztery godziny. Bo najlepiej pracuje się pod wieczór, gdy upał już tak nie doskwiera. W zeszłym roku żęli kombajnem, ale mokre ziarno im popleśniało, więc teraz już są ostrożniejsi. Puzdrowscy to trzeci i zarazem ostatni gospodarze w Lisich Jamach, którzy zdecydowali się żniwić w sposób tradycyjny. Mówią, że nie mają wyboru, bo na tych kaszubskich pagórkach inaczej nie idzie. Kombajn, jeśli nawet się nie wywróci, to połowę zostawi, potem trzeba i tak kosić kosą. Ale już wszystko

Cały tekst artykułu można przeczytać w elektronicznej wersji "Przeglądu", która jest dostępna dla posiadaczy e-prenumeraty lub subskrypcji cyfrowej.
Wydanie: 2002, 31/2002

Kategorie: Kraj
Tagi: Helena Leman