Zwycięzca bierze wszystko

Zwycięzca bierze wszystko

Pierwsze decyzje nowych prezydentów miast to przyjmowanie „swoich” i zwalnianie przeciwników politycznych Zaczęły się powyborcze czystki w urzędach miast. Na razie najwięcej głów poleciało w Warszawie. W pozostałych miastach dopiero szykują się zwolnienia, oficjalnie jednak prezydenci nie wymieniają ani nazwisk, ani nawet liczby osób, które pożegnają się z pracą. Póki co prezydenci zaczęli od zatrudnienia swoich, czyli wiceprezydentów. W budynku ratusza przy placu Bankowym od kilku dni prezydent Lech Kaczyński robi porządki. W myśl zasady zwycięzca bierze wszystko zaczął od obsadzenia najważniejszych stanowisk zaufanymi ludźmi i pożegnaniem z urzędnikami zatrudnianymi w poprzedniej kadencji. Większość dyrektorów wydziałów już straciła swe posady, ale nowy prezydent teoretycznie nie wyrzuca, tylko… degraduje, przesuwając na stanowisko specjalisty. Tajemnicą poliszynela jest jednak to, że nie zagrzeją oni długo miejsca w magistracie. Pierwszego dnia pracy Kaczyński pozbył się dyrektora Zarządu Dróg Miejskich (odpowiedzialnego za zawartą umowę z firmą WAPARK, pobierającą opłaty za parkowanie) i szefa straży miejskiej. Ważą się losy urzędników związanych z Platformą Obywatelską. Część z nich na pewno zostanie, ale są i tacy, którzy mocno podpadli Kaczyńskiemu. Wśród nich znajdują się: Piotr Fogler, b. dyrektor dzielnicy Śródmieście, Michał Malicki odpowiedzialny za budowę Trasy Siekierkowskiej, Jerzy Guz, Piotr Nogaj (skarbnik gminy Centrum). W urzędzie panuje nerwowa atmosfera, bo nikt tak naprawdę nie jest pewien, czy zostanie. Urzędnicy skarżą się, że przypomina to zabawę w rosyjską ruletkę. Oprócz większości dyrektorów pracę mogą stracić osoby im podległe. W ratuszu rozgościli się natomiast współpracownicy lidera PiS do tej pory niezwiązani z samorządem warszawskim: wiceprezydent Andrzej Urbański, polonista, ma się zajmować kulturą, co jest zrozumiałe, ale dlaczego ma także zajmować się sprawami komunikacji miejskiej? Nie zapowiada to niczego dobrego dla warszawiaków. Wiceprezydent Dorota Safjan (żona Marka Safjana, prezesa Trybunału Konstytucyjnego) zajmować się będzie sprawami społecznymi, drogami i nieruchomościami. Za sprawy bezpieczeństwa – sztandarowe hasło kampanii wyborczej Lecha Kaczyńskiego – odpowiedzialny będzie historyk z wykształcenia, Władysław Stasiak. Wcześniej pracował w NIK w departamencie obrony narodowej i bezpieczeństwa. Szefem gabinetu została była rzeczniczka świętokrzyskiej „Solidarności”, natomiast wydział informacji podlegać będzie Annie Kamińskiej, żonie posła PiS Mariusza Kamińskiego. Bez przebaczenia Od powieszenia krzyża w gabinecie i zapowiedzi rozliczenia się z miejskimi urzędnikami zaczął pracę prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki (ZChN). Popularność wśród mieszkańców Łodzi przyniesie mu zapewne obietnica sprzedaży luksusowej limuzyny peugeota 607, która była służbowym samochodem poprzedniego prezydenta. Kropiwnicki planuje pieniądze za limuzynę przeznaczyć na pomoc dla najuboższych. Grozą powiało w urzędzie miejskim już pierwszego dnia urzędowania nowego szefa. Na dywanik wezwano wszystkich dyrektorów wydziałów, a to, co usłyszeli, nie było dla nich dobrą nowiną. Zdecydowana większość z nich będzie musiała się pożegnać z pracą w magistracie. Ofertę pracy otrzymali natomiast kandydaci na wiceprezydentów: Włodzimierz Tomaszewski (Łódzkie Porozumienie Obywatelskie, z którego listy startował Jerzy Kropiwnicki), Karol Chądzyński (ŁPO), Marek Pyka (szef SLK-RNP) i Mirosław Orzechowski z LPR. Rzecznikiem prezydenta został natomiast Kajus Augustyniak, były rzecznik NSZZ „Solidarność”. Takim władzom z pewnością nie będzie łatwo współpracować z radą miasta, w której większość mają radni SLD-UP i Samoobrony. Groźba paraliżu łódzkiego samorządu jest tym bardziej realna, że już podczas pierwszej sesji doszło do kłótni, sporów i blokowania prezydenta. Zielona, nie czerwona Czystki w zielonogórskim urzędzie już w dniu zwycięstwa wyborczego zapowiedziała prawicowa pani prezydent Bożena Ronowicz. Nic dobrego dla pracujących do tej pory urzędników magistratu nie wróżyła wypowiedź Ronowicz, że „nareszcie Zielona Góra, znów będzie Zielona, a nie Czerwona”. Powodów do wyrzucania pracowników zatrudnionych w poprzedniej kadencji jest – zdaniem ludzi z otoczenia Ronowicz – bardzo wiele. Przekonują, że urzędnicy są niekompetentni i zostali zatrudnieni z klucza partyjnego. O swój los niepokoi się ponad 80 osób przyjętych do pracy przez poprzedniego lewicowego prezydenta. Według zapewnień nowej władzy nie zostaną oni jednak wyrzuceni na bruk… natychmiast. W gronie wiceprezydentów Zielonej Góry znaleźli się: Janusz Lewicki, bezpartyjny

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 47/2002

Kategorie: Kraj