W Polsce Ludowej projektanci mogli planować rozległe tereny zielone. Dzisiejsze apartamentowce przypominają raczej kamienice czynszowe Marlena Happach – architekt, animatorka i dydaktyk, badaczka osiedli. Asystentka na Wydziale Geodezji i Kartografii Politechniki Warszawskiej (kierunek gospodarka przestrzenna). Założycielka i prezeska stowarzyszenia Odblokuj.org, działającego na rzecz poprawy środowiska mieszkalnego. Laureatka wielu nagród i uczestniczka konkursów architektonicznych. Stypendystka École Nationale Supérieure d’Architecture de Paris-La Vilette i Technische Universität Berlin. Prowadzi warsztaty partycypacyjne według autorskiej metody z zastosowaniem makiety oraz warsztaty architektoniczne dla dzieci archiTEKTURKI (przy Stowarzyszeniu Architektów Polskich). Konsultantka w programie „Pogotowie architektoniczne” dla bibliotek Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Informacyjnego. Członek SARP. Rozmawia Monika Pastuszko Z lotu ptaka widać, że jedne blokowiska to klocki poukładane prostopadle do siebie, a w drugich budynki bywają pozlepiane pod różnymi kątami, tworzą długie, wijące się kompleksy, otoczone przez wężowo ułożone uliczki. Czy w odniesieniu do osiedli można mówić o stylach architektonicznych? – Oczywiście, że można. Po pierwsze, osiedla różnią się skalą. Te budowane tuż po wojnie są niewielkie. Potem pojawia się fascynacja wielkością i powstają osiedla dla dziesiątek tysięcy mieszkańców albo bloki o rozmiarach małego miasta. To wtedy zbudowano gdańskie falowce i osiedle Za Żelazną Bramą. Takie wijące się kompozycje są charakterystyczne dla lat 70. Poszukiwano wówczas form wielkoskalowych, ale nawiązujących do organicznych. W architekturze osiedli odbijały się też normy: czy to te dotyczące rozmiarów mieszkania, czy te mówiące o liczbie kondygnacji. O rozstawie bloków współdecydują czasami czynniki atmosferyczne – rozkład jest taki, żeby osiedle się wentylowało. Forma osiedla zależy też od przyjętej koncepcji projektanta – niektóre budowano tak, by mieszkańcy mogli dojść do sklepu czy do szkoły bez konieczności przekraczania ulic. Projektowano więc ulice dojazdowe opasujące osiedle, a budynki stawiano tylko wewnątrz pierścienia ulic. Dojazd do bloków zapewniały ślepe, krótkie uliczki. Czyli na kształt osiedli wpływało myślenie o bezpieczeństwie i wygodzie mieszkańców, czystym powietrzu, świetle w mieszkaniach. Z drugiej strony, odbijało się na nich oszczędzanie na materiałach… – A także technologie i normatywy. Technologia jest o tyle istotna, że budowa bloków wymaga ogromnej ilości materiałów i naprawdę dobrej organizacji pracy. Jednym z pomysłów, który wyraźnie wpłynął na kształt osiedli, była budowa z kół – dźwig nie wypakowywał na ziemię prefabrykatów przywiezionych ciężarówkami, tylko budował z nich blok za blokiem. Przesuwanie dźwigu było pracochłonne, więc starano się planować tak, by z jednej lokalizacji dźwig mógł ustawić kilka budynków. Państwowe normatywy decydowały zaś o rozmiarach mieszkań. Np. M4, czyli mieszkanie, które przysługiwało rodzinie czteroosobowej, na początku lat 70. miało 48 m kw., chyba że ktoś w rodzinie pracował umysłowo, wówczas należał mu się dodatkowy pokój. Normatywy obowiązywały do lat 80. Potem w mieszkalnictwie zaczęła się gospodarka rynkowa, która zmieniła zarówno wygląd osiedli, jak i rozmiary mieszkań. Mieszkania zrobiły się większe, ale przestano zwracać uwagę na projektowanie przestrzeni wspólnej. Miejsce przejściowe Napisała pani wstęp historyczny do wydanego niedawno „Przewodnika po warszawskich blokowiskach” Jarosława Trybusia. Jednym z celów publikacji jest przekonanie warszawiaków do blokowisk. Dlaczego tej części naszych miast nie lubimy i nie chcemy uważać za ważną? – Nie do końca jest tak, że nie lubimy. Niektóre osiedla to dobre adresy. Ale są też takie – w Warszawie np. Targówek, Chomiczówka, Tarchomin – które w ogóle z niczym się nie kojarzą. Nawet nie bardzo wiadomo, gdzie one są. Nie są otoczone złą sławą, po prostu nie mają swojej tożsamości. Dużo mówi się teraz o ekologii i zrównoważonym rozwoju. Wiele osób stara się żyć w taki sposób, żeby nie szkodzić. Jednak te same osoby potrafią marzyć o domku z ogródkiem na przedmieściach, nie kojarząc zupełnie swojego marzenia z niepotrzebnym rozlewaniem się miasta. Mieszkając w tych zasobach, które są, postępujemy ekologicznie. Nie przyczyniamy się do dalszej rozbudowy – nie tylko osiedli, lecz także dróg. Istniejące stare blokowiska są dobrze skomunikowane, mają infrastrukturę. Mają też swój wyraz architektoniczny. Może z biegiem lat się zatarł, ale można go odkryć na nowo. W „Przewodniku…” przytacza pani wyniki sondaży, według których ludzie zwykle lubią bloki, w których mieszkają. Czyli jednak lubimy blokowiska?
Tagi:
Monika Pastuszko









