Ubezpieczyciele nie śpieszą się z wypłatą odszkodowań, nieuczciwe firmy wykorzystują trudną sytuację rolników Wzdłuż szosy z Dziemian do Trzebunia w powiecie kościerskim ciągną się powalone lasy. Złamane wpół kikuty sosen tną niebo, bieleją ścięte przez sierpniową wichurę brzozowe zagajniki. Nie słychać ptaków, tylko jęk pił gdzieś w oddali. Nikodem Strahl z Lampkowa pod Trzebuniem wraca z urzędu gminy w Dziemianach. Na bagażniku roweru w foliowej torbie wiezie druk wniosku do Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa. Był również w banku, sprawdzał, czy na konto nie wpłynęły pieniądze z ubezpieczenia. – Dziś mamy 5 października, czekam na nie już ponad miesiąc – mówi. – Od ponad 30 lat jestem ubezpieczony w Warcie, jej orzecznicy trzy razy byli u mnie po wichurze, obejrzeli wszystko dokładnie, obfotografowali, spisali i nic. Idzie zima, mam 15 sztuk bydła, muszę dla nich zbudować oborę, bo starą zniszczyła wichura. Za pierwszą pomoc, którą dostałem od państwa, naprawiłem dach i szczyt na stodole, kupiłem blachę na spichlerz. Zacząłem już go odbudowywać, ale zabrakło pieniędzy. Muszę też zapłacić za załatany szczyt domu. Brygada budowlana poszła gdzie indziej, nikt przecież za darmo pracować nie będzie. Wojewoda zapewniał nas w liście, że rolnicy dostaną do 100 tys. na odbudowę zniszczonych budynków gospodarczych. Niechby dali chociaż część tej kwoty. Tymczasem w gminie mówią, że pieniędzy nie ma. Tłumaczą, że pisali po środki do Warszawy i dostali potwierdzenie, że pismo wpłynęło. A w telewizji trąbią, że samorządy pieniądze otrzymały. Nie czas na płacz Do gospodarstwa pana Nikodema prowadzi od szosy polna droga, która najpierw wspina się na ogołocone z drzew wzgórze. Z niego rozpościera się widok na Trzebuń i okoliczne przysiółki. Tu i ówdzie wciąż błękitnieją plandeki na uszkodzonych dachach. Na poboczach leżą poskręcane słupy i sterty gałęzi. – Nawałnica trwała dwie-trzy godziny, główne uderzenie zaledwie minuty, a zniszczyło dorobek kilku pokoleń – wzdycha rolnik. – Najgorsza była ta ściana wody, którą pchał wicher. Jeśli się nie rozbiła, nie rozprysła, niszczyła wszystko po drodze. Widziałem z piętra domu, jak na podwórku najpierw wszystko runęło, a potem 1,5 m wody dosłownie zalało obejście. Gdy rano próbowałem dojść do zawalonej obory, 30 m pokonywałem prawie przez godzinę. Jak w końcu dotarłem, powitało mnie radosne beczenie. Mój koziołek Kacperek ocalał, stał na korycie pod filarem, na którym oparł się zawalony dach. Na podwórzu pana Nikodema wznosi się hałda gruzu po rozebranych budynkach gospodarczych, leżą potężne pnie zwalonych drzew. Padły cztery lipy zasadzone jeszcze w XIX w. i stuletni wiąz. – Była taka tradycja w rodzinie Ostrowskich, ze strony mamy, że każdy, kto szedł na wojnę, sadził drzewo – opowiada gospodarz. – W 1917 r. do niemieckiego wojska wzięli brata mojego dziadka. Z frontu nie wrócił, ale wiąz, który posadził, urósł potężny. Nawet strażacy nie mieli na niego odpowiedniej piły. Pomógł Krzysztof Rudnik, nadleśniczy z Bytowa, mimo że sam miał pełne ręce roboty. Józef Łangowski z Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej z Brus przyjechał z kilkoma swoimi pracownikami i zrobił mi za darmo rozbiórkę. Za tę pomoc jestem ogromnie wdzięczny. – Jestem już na emeryturze, ziemię obrabia dzierżawca, który jest dla mnie jak syn. Każdy mi radzi, żeby gospodarstwo sprzedać i potem sobie lekko żyć – mówi pan Nikodem. – Ale ja tak nie potrafię. Chciałbym rodzinną schedę jakoś ocalić. Przecież Ostrowscy mieszkali tu od wieków, ich drewniany dworek z lat 20. XIX w. został przeniesiony z Trzebunia i można go zwiedzać w skansenie we Wdzydzach Kiszewskich, a to zobowiązuje. Zaraz po wichurze przyjechała do mnie telewizja. Dziennikarz, który przeprowadzał wywiad, nagle wydał komendę: „Weź pan płacz!”. Bardzo mnie to uderzyło. „Tu trzeba nie biadolić, tylko pracować”, odparowałem. Naszych lasów już nie ma W powiecie kościerskim nawałnica zniszczyła 9 tys. ha lasów. To wciąż wstępny bilans. Ze 2 tys. ha drzew zostało zniszczonych w lasach prywatnych. Nikodem Strahl prowadzi gospodarstwo rolniczo-leśne, w skład którego wchodzi 29 ha lasu. – Jeszcze w nocy, zaraz po wichurze, próbowałem się pocieszać, że nie jest tak źle, że jakoś się odbuduję, w końcu drewno mam. Gdy rano wybrałem się na obchód gospodarstwa i spojrzałem na lasy,










