Życie usłane różami

Życie usłane różami

Ludziom wydaje się, że aktor, który gra komedię, prywatnie też musi być zawsze wesoły Rozmowa z Elżbietą Zającówną – Po emisji serialu Juliusza Machulskiego „Matki, żony i kochanki” zdawało się, że jest pani u progu wielkiej kariery. Mówiono, że „polski film ma wreszcie swoją Julię Roberts”. Tymczasem nie zauważyłam ani jednej ciekawej propozycji filmowej dla pani, żadnej kontynuacji, żadnych konsekwencji świetnie zagranej roli. Czy ma pani poczucie zmarnowanych szans? – Nie, bo nigdy nie miałam wygórowanych marzeń. Rzeczywiście od czasu tego serialu nie dostawałam propozycji filmowych. Dziś też nie dostaję, ale to jednak wydaje się zrozumiałe, bo w czym można obsadzać nie najgorzej wyglądającą czterdziestolatkę? Spójrzmy prawdzie w oczy! Ciągle jeszcze jestem za młoda do pewnych ról, a już za stara na podlotki. Jak w piosence Rynkowskiego: „Za młodzi na sen, za starzy na grzech”. Tak właśnie jest ze mną. Jestem za młoda na sen, za stara na grzech. – Czy nie uważa pani, że polski film jest nadmiernie zmaskulinizowany? W USA, Anglii, Francji, nawet w Hiszpanii scenarzyści piszą scenariusze ze wspaniałymi rolami dla kobiet dojrzałych. Tam czterdziestoletnie aktorki lśnią niezwykłym blaskiem. U nas jest inaczej. Świetna aktorka grywa najczęściej tylko „ozdobnik” u boku bardzo przeciętnego kolegi. – Cóż, żyjemy w czasach komercji i robi się filmy, które dobrze się sprzedadzą. Myślę, że publiczność woli oglądać silnych mężczyzn typu macho, strzelaninę i kobiety dwa razy młodsze ode mnie. – Układ, w którym mężczyzna jest panem i władcą, a w jego cieniu skrywa się kobieta, to oczywisty przejaw drobnomieszczaństwa? – Owszem, ale taki stereotyp ciągle u nas obowiązuje. – Konkludując: w polskim filmie ról dla kobiet czterdziestoletnich nie ma. – Nie ma. Szczerze mówiąc, nie zabiegam specjalnie o te role, więc nie mam powodu do narzekania. Trzeba by spotykać się ze scenarzystami, zainteresować ich sobą, próbować wejść w środowisko filmowe, trzymać przysłowiową rękę na pulsie. Nie potrafiłabym i nie chcę. – Pani mąż, Krzysztof Jaroszyński, również pisze role, przede wszystkim dla mężczyzn. – Tak, bo uważa, że mało która aktorka potrafi dobrze zagrać komedię. Trudno znaleźć kogoś takiego jak Irena Kwiatkowska. Ale nie jest prawdą, że Krzysztof pisze tylko dla mężczyzn. Bardzo ceni aktorstwo Joasi Kurowskiej, lubi z nią pracować. Natomiast ja świadomie, z wyboru, nie gram u męża. Jesteśmy już prawie 20 lat razem i nie widzę powodu, żebyśmy wspólnie pracowali. Dopóki możemy, wolimy zachować pewien margines na odrobinę odpoczynku od siebie. – Jest pani 21 lat w zawodzie. Biorąc pod uwagę dużą popularność i opinię bardzo dobrej aktorki, niewiele ról pani zagrała. – To prawda, ale w teatrach muzycznych najczęściej nie gra się ról, tylko bierze się udział w programach. A tych „zaliczyłam” niezmiernie dużo. – Zatem życie pani było „usłane różami”. – Można tak powiedzieć, zważywszy na to, w jak ponurych czasach kończyłam studia i zaczynałam pracę zawodową. To były lata stanu wojennego. Młodzi aktorzy nie mieli żadnych perspektyw. Wielu kolegów przepadło. Mnie się powiodło. Po dyplomie dostałam propozycję z Warszawy, co było sytuacją nadzwyczaj komfortową. Zaangażowałam się do Teatru Syrena. Byłam obsadzana niemal w każdej kolejnej premierze. Zagrałam główną rolę w farsie „Kłopoty z dziewczyną perkusisty”. Tańczyłam i śpiewałam w rewiach. Potem dostałam propozycję, na którą czeka się czasem całe życie. Zagrałam gościnnie Gizelę w sztuce Gibsona „Dwoje na huśtawce” w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Występowałam w kabarecie Pod Egidą. Przez 12 lat byłam na etacie w Teatrze Rampa. Pracowałam z Januszem Józefowiczem, Januszem Stokłosą i Andrzejem Strzeleckim. To były fantastyczne spotkania i fantastyczne doświadczenia. Miałam od kogo nauczyć się zawodu. Czyli udało mi się nie tylko dobrze wystartować, ale też bardzo pięknie trwać. Nie mam straconych lat. W dodatku grałam zawsze w przedstawieniach, które miały dużą widownię. To też ogromne szczęście. Zatem jestem bardzo zadowolona z przebiegu mojego zawodowego życia. – Wierzę, ale nie do końca. Dyplom zrobiła pani w Krakowie, gdzie tradycją jest granie w dramacie. Tymczasem od początku jest pani postrzegana jako aktorka estradowa. To świadomy wybór czy przewrotność losu? – Absolutnie świadomy wybór,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 42/2002

Kategorie: Sylwetki