To jest specyfika polska – nie oglądać, nie przeczytać, nie wiedzieć, ale się wypowiadać i mieszać z błotem Rozmowa z Krystyną Koftą, pisarką – Ankieta „Przeglądu” wykazała, że jest pani naszą najbardziej kontrowersyjną autorką. W rubryce przy pani nazwisku wpisywano najwięcej uwag, na które nie przewidziano miejsca. – Bardzo mnie ta wiadomość ucieszyła. To znaczy, że jest jakaś temperatura w moich tekstach. Kiedyś Janusz Głowacki mi powiedział, że jeśli nie dostanę worka anonimów z obelgami, w których będę odsądzana od czci i wiary, to mogę przestać pisać, bo to znaczy, że nikt mnie nie czyta, nie jestem ani znana, ani popularna. Co prawda nigdy mi nie zależało, żeby być znaną i popularną, ale skoro się stało… muszę to podtrzymywać. Zresztą to przekłada się na sprzedaż książek, a to już dotyczy „racji bytu” pisarki. – Co tak bulwersuje ludzi w pani felietonach? – Może to, że jestem z innej bajki niż większość autorów „Przeglądu”. Jestem lewicowa, ale w inny sposób niż znaczna część czytelników. Ci, którzy się na mnie oburzają, są wciąż zasklepieni w dawnym PRL-u. Dla nich styl, w którym piszę, jest nie do przyjęcia. To głównie ludzie starsi i głównie mężczyźni – taki były, pezetpeerowski beton. Świat tymczasem się zmienił i nawet partia zmieniła się w nim, tylko oni tego nie zauważyli. Jest też kwestia różnego poczucia humoru, języka. Są tacy, którym to zwyczajnie się nie podoba. Osobna kategoria to anonimowi internauci, którzy lubią przypieprzyć zza węgła, bo to ich nic nie kosztuje. Dostaję także dużo listów pouczających i uświadamiających mnie, np. na temat międzynarodowego żydostwa i masonerii, na temat prawdziwej kobiecości i prawdziwych mężczyzn. Przecież Polska jest krajem frustratów, więc dlaczego nie miałabym dostawać takich listów? Ale dostaję także miłe listy i e-maile, z wieloma czytelnikami koresponduję. – Co to znaczy, że jest pani lewicowa w inny sposób niż większość czytelników? – Jestem lewicowa z natury, mam lewicowy światopogląd, ale czuję niechęć do zrzeszania się w partie, wolę być singlem, no i boję się klasy robotniczej. – Już chyba nie ma czegoś takiego jak klasa robotnicza. – Ależ jest! To było widać w Ożarowie, w Odrze, to widać za każdym razem, gdy górnicy czy hutnicy biją prezesów i demolują, co się da na znak protestu. Tego rodzaju klasy robotniczej się boję. Lubię klasę robotniczą spokojną – chociaż wiem, że teraz są trudne czasy i niełatwo jej zachować spokój – dbającą o robotę, jak na przykład prządki, pielęgniarki, siłę wykwalifikowaną, myślącą. – A jaką inteligencję pani lubi? – Inteligencję lubię w ogóle, jako zjawisko. Nie znoszę tylko tej zadufanej. Lubię inteligenta, który ma szerokie horyzonty i nie stara się udowodnić co chwilę, że jest lepszy niż inni. Sądzę, że klęska Unii Wolności, z którą sympatyzowałam, wynika z tego, że tam byli sami eksperci i specjaliści, wszyscy wszystko wiedzieli. Rzeczywiście, to była bardzo dobra kadra, która być może mogłaby się sprawdzić w innych warunkach. Żałuję, że ta partia się rozmyła i nie ma nic nowego na jej miejsce. Jest wielu ludzi, którzy nie zdradzają swoich lewicowych sympatii. Boją się o tym mówić albo się wstydzą, mimo że mają takie poglądy: tęsknią za państwem opiekuńczym, osłonowym, nie odpowiada im gospodarka wolnorynkowa jako jedyna metoda na te trudne czasy. Oczywiście, na zasiłki dla bezrobotnych załapało się wielu cwaniaków i pewnie trzeba będzie kiedyś zrezygnować z tego rodzaju pomocy. Ale jednak można działać trochę inaczej niż nasz rząd. W działaniach rządu strasznie mnie oburzają zapędy w kierunku zamykania rzeczy, które są tanie, np. szmateksy i bary mleczne. – Także biblioteki powiatowe, punkty biblioteczne, domy kultury. – To mi się bardzo nie podoba. Ogromnie trudno przywrócić taką bibliotekę, jeśli już ją się zamknie. Ja bym bardzo sobie życzyła, żeby Waldemar Dąbrowski wziął tu za wzór Kazimierza Dejmka, dla którego sprawa czytelnictwa i bibliotek była priorytetowa. – Pani nie chciałaby zawodowo zajmować się polityką? – Nie. Miałam różne, często dziwaczne, propozycje, ale to mnie w ogóle nie bierze. Ja muszę być wolna. – A od kiedy jest pani feministką? – Od zawsze. Zanim się dowiedziałam o istnieniu feminizmu, już byłam feministką. Buntowałam matkę, gdy miałam sześć lat, żeby nie siedziała cały czas w kuchni, i oburzałam
Tagi:
Ewa Likowska









