Katmandu: obraz zatrzymany w czasie

Katmandu: obraz zatrzymany w czasie

12 maja kolejne trzęsienie ziemi w Nepalu. Znów ofiary w ludziach chociaż dużo mniej niż w strasznym kwietniowym gdy zginęło ponad 9000 ludzi, kilka razy więcej rannych, całe wioski zrównane z ziemią. Nikt nie jest w stanie przewidzieć czy nie będzie następnego. Po pierwszym pomoc międzynarodowa była sprawna: błyskawicznie Indie, Chiny a USA, Polska, Izrael szybko. Tuż potem inni.

Pamięć samoczynnie skojarzyła mi obrazki z przeszłości. Pierwsze trzęsienie ziemi zdarzyło mi się w San Francisco. Byłem tam na jakiejś konferencji naukowej. Około 30 lat temu. Po coś poszedłem do swojego pokoju w pięknym hotelu Radisson. Nagle szklanki na stoliku zaczęły tańczyć, zderzać się i spadać.

Wypadłem na korytarz. Wszyscy biegli do klatki schodowej, nikt nawet nie próbował skorzystać z windy, o ile działała, bo w takiej sytuacji bezpieczniki ją unieruchamiają.

Pewnie tak jak ja kiedyś czytali o tragicznym trzęsieniu w 1906 roku. Staliśmy bezradni na ulicy obawiając się wtórnego wstrząsu. Nie było w okolicy wolnej przestrzeni gdzie można uciec. Nie tak jak w Skopje gdzie po tragicznym trzęsieniu w 1963 roku polscy i greccy architekci projektując w ramach pomocy międzynarodowej odbudowę miasta rozproszyli zabudowę i ograniczyli wysokość budynków.

Tak czy owak bedąc w Skopje po raz pierwszy w 1976 roku zobaczyłem ślady kataklizmu. Zostawiono je specjalnie, ku pamięci.

Kalifornię zawsze lubiłem i całą zwiedziłem. Od olbrzymich sekwoi na granicy z Oregonem (rosną do ponad 110 metrów) po palmy w San Diego na granicy z Tijuhaną w Meksyku. Mieszkańom zawsze zazdrościlem pogody i pogodowego stylu życia.

Wracając do Nowego Jorku pocieszałem się myślą, że tutaj przynajmniej nie muszę się bać trzęsienia ziemi. Aż przyszedł sierpień 2011. Popołudnie. Śpię sobie w najlepsze bo jakaś wirusowa franca mnie dopadła. Budzą mnie dziwne ruchy solidnego łoza małzeńskiego. Podłoga drga, wszystko się trochę rusza. Pierwsza myśl, że to atak terrorystyczny. Chodziły już pogłoski, że wybranym celem terrorystów jest miasto Nowy York. Cóż, nie minęły trzy tygodnie i był atak na World Trade Center.

Ale pół godziny później zadzwoniła żona z pracy na Greenpoincie i zapytała czy nic mi sie nie stało i czy dom jeszcze stoi. Skala 5.8 w epicentrum to
nie żarty.

Wróćmy do Nepalu w 1977. Pojechałem z bratem i kolegą z Uniwersytetu Warszawskiego, Pawłem. Wyruszyliśmy z Sztokholmu bo tam letnią porą można było zarobić na egzotyczną podróż trochę wymienialnej waluty.

Trasę wybraliśmy dość skomplikowaną. Prom do Helsinek to no problem. Ale wszystkie bilety na pociąg do Leningradu wyprzedane. Nie poddajemy się i idziemy na godzinę przed odjazdem na peron. Z ludzkim konduktorem w krótkiej rozmowie ustalamy cenę i za zwitek dyskretnie wręczonych zielonych banknotów cudem znajduje nam pusty przedział sypialny. W Leningradzie nie chcą nam sprzedać biletu za ruble do Kabulu. My nie jesteśmy tacy głupi jak turyści z Zachodu by wymieniać w państwowym banku ciężko zarobione pieniądze po kursie bodajże osiemdziesiąt kilka kopiejek za dolara (ideologia kazała by rubel był więcej wart niż dolar). A rubli mamy dosyć bo Polak wie, co to jest „prywatny handel zagraniczny”. W sympatycznym hotelu Newa namierza nas dyżurny agent służb. Ubrany w nienaganny tweedowy garnitur angielski z kamizelką cały dzień siedzi w lobby hotelowym, zaczepia inostrannyh turystów i twierdzi, że zajmuje się importem kawy. Akurat na promie przeczytałem przypadkowo w Svenska Dagbladet o katastrofalnej suszy w Brazylii i zapytałem go jaki to miało albo ma wpływ na cenę kawy na światowym rynku. Nie wiedział o żadnej suszy. Ale o cel i szczegóły naszej podróży wypytał nas kulturno w towarzyskich rozmowach.

Lecimy na ryzyk fizyk do Taszkientu a tu znów kłopoty i odmowa. Też trzeba mieć kwit z oficjalnej wymiany. Jesteśmy namolni ale mieszkamy w najlepszym hotelu w mieście i krzywdy nie mamy. Stać nas spokojnie by na przystawkę śniadaniową zamówić sobie dużą porcję wyśmienitego kawioru z obowiązkowym kieliszkiem zamrożonej Stolicznej. Nigdzie nam się nie śpieszy. W najgorszym razie wrócimy wcześniej do Warszawy.

Strony: 1 2

Wydanie:

Kategorie: Od czytelników
Tagi: Nepal

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy