Archiwum

Powrót na stronę główną
Andrzej Szahaj Felietony

Epidemia autorytaryzmu to skutek uboczny neoliberalizmu

Jestem świeżo po lekturze książek Anne Applebaum („Koncern autokracja”, „Zmierzch demokracji”). Zgadzam się z większością jej obserwacji i wniosków. Szczególnie cenne wydają mi się uwagi związane z kształtującą się na naszych oczach „międzynarodówką autokratów”. Także gdy pisze o zmierzchu demokracji, Applebaum ma rację. Trafnie sugeruje możliwą przyszłość. A nie jest ona różowa, grozi nam dominacja rządów autorytarnych na całym świecie (ideowy sojusz Ameryki, Rosji i Chin jest u naszych bram, a wraz z nim presja na porzucenie demokracji liberalnej w Europie i tam, gdzie jej resztki jeszcze pozostały). Widzę jednak w poglądach Applebaum jedną co najmniej słabość. Nie sięga ona do „korzeni rzeczy”, by przywołać słynną frazę Marksa. Być może dlatego, że wymagałoby to autokrytyki i przyznania się do błędu.

Teza, którą stawiam, jest następująca: winę za wzrost nastrojów autorytarnych na Zachodzie, ale też w innych zakątkach świata, ponosi neoliberalizm, którego tubą było pismo „The Economist”, zatrudniające przez lata Applebaum. To bowiem neoliberalizm wdrażany w USA oraz gdzie indziej od czasów Ronalda Reagana i Margaret Thatcher przyniósł niezwykły wzrost nierówności społecznych, na który reakcją jest antyelityzm dzisiejszych ruchów autorytarnych. Skutkiem ubocznym jego dominacji było zupełne pozostawienie własnemu losowi całych klas społecznych, które w wyniku błędnej polityki ekonomicznej zostały skazane na upadek. Nigdzie nie widać tego lepiej niż w Ameryce. Całkowite podporządkowanie życia społecznego logice turbokapitalizmu, zapoczątkowane przez rządy Reagana, idola środowisk konserwatywno-liberalnych, z którymi zawsze związana była Applebaum, spowodowało, że realizowano interesy wielkiego biznesu bez oglądania się na ewentualne szkody. Czym innym było bowiem odejście od ochrony własnego przemysłu w imię zysków z tańszej pracy w krajach azjatyckich z Chinami na czele? Promowanie globalizacji bez oglądania się na jej lokalne skutki? Utrzymywanie na niskim poziomie płac w imię niebotycznych zysków korporacji? Ochrona interesów możnych, nawet wtedy, gdy szkodliwość społeczna ich działań była ewidentna dla wszystkich, czego najlepszym przykładem jest system zdrowotny w Stanach Zjednoczonych, najbardziej kosztowny i najbardziej niesprawiedliwy ze wszystkich, które wymyślono na świecie?

Efekty działania ideologii neoliberalnej wytworzyły w klasie ludzi pracy najemnej uzasadnione przekonanie, że nikt nie dba o ich interesy. Przekonanie to wiązało się także z faktem zdrady interesów tej klasy przez lewicę. I znowu Ameryka jest tutaj najlepszym przykładem. To przecież lewicowiec Clinton zaczął demontaż państwa opiekuńczego w Stanach, a Barack Obama, jeden z szeregu nieudanych prezydentów amerykańskich, wziął do swojego rządu tych, którzy odpowiadali za kryzys z 2008 r. Ładnie mówił i nic nie robił. To on miał ostatnią szansę, aby odwrócić szkodliwy trend. Okazał się słaby i nieudolny, a do tego blisko związany z establishmentem ekonomicznym USA. Demokraci ponoszą z

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Pytanie Tygodnia

Czy dla Mentzena jest jeszcze miejsce w życiu publicznym?

Prof. Monika Płatek,
Wydział Prawa i Administracji UW

Sławomir Mentzen, sprowadzając zgwałcenie do „nieprzyjemnego” zdarzenia, okazał nie tylko pogardę kobietom, wykazał się lekceważeniem dla praw człowieka. Nie znaczy to jednak, że nie ma dla niego miejsca w debacie publicznej. Nie jest jedynym, który tak perwersyjnie myśli. Taki głos sprawia, że jemu podobni zyskują poczucie, że tak można. Tyle że bez względu na to, jak okropny jest Mentzen, my nie jesteśmy lepsi. Nasze oburzenie jego wypowiedzią w świetle przyjęcia ustawy, która, jawnie łamiąc najważniejsze prawo – konstytucję, odbiera prawo składania wniosku o azyl, cuchnie hipokryzją. Tą ustawą ślemy sygnał przyzwolenia na poniewieranie podstawowymi wartościami. Nie dziwmy się, że skutkuje to bagatelizowaniem przemocy i losu zgwałconych kobiet.

 

Anna Dryjańska,
socjolożka, dziennikarka

Ewidentnie tak, skoro on i jego partia lądują obecnie na trzecim miejscu w sondażach. To znaczy, że jego wyborcy przyklaskują nieludzkim wypowiedziom tego pana na temat kobiet albo odczłowieczanie połowy ludzkości jest im obojętne.

Bo trzeba nie postrzegać kobiet jako ludzi, by twierdzić, że niechciana ciąża, zwłaszcza jeśli jest się zgwałconym dzieckiem, jest „nieprzyjemnością”. To kolejny, tym razem dziewięciomiesięczny gwałt. Istnieje też grupa wyborców tak omamiona hasłem niskich podatków, że nie potrzebuje wiedzieć o polityku nic więcej. „Nie chcemy Żydów, homoseksualistów, aborcji, podatków i Unii Europejskiej”, powiedział Mentzen już w 2019 r. Część społeczeństwa jest gotowa – z przekonania lub przez przypadek – za tym zagłosować.

 

Marta Lempart,
Ogólnopolski Strajk Kobiet

Po wypowiedziach o gwałcie jako „nieprzyjemności” tego miejsca nie powinno dla niego być. Bo mowa o zbrodni, która zabija bez zadawania śmierci. Chodzi przy tym nie tylko o słowa – to też groźna zapowiedź wyborcza w imieniu Konfederacji. Oznacza, że przy odpowiedniej decyzyjności partii Mentzena jej członkowie będą dążyli do odwrócenia zmiany, która w tym roku nastąpiła dzięki redefinicji gwałtu, odejściu od ponadstuletniej, okrutnej definicji. Teraz każdy stosunek bez zgody jest gwałtem, teraz prokurator udowadnia, że oskarżony nie miał zgody. A nie – że kobieta na pewno nie powiedziała „tak”. Wrócą więc czasy, kiedy oskarżonymi w procesach o zgwałcenie będą kobiety, a nie gwałciciele. Na poziomie ludzkim współczuję wszystkim kobietom w życiu pana Mentzena. Jest dla mnie jasne, że jeśli spotka je coś tak potwornego, to wiedzą, że nie mogą liczyć na jego pomoc. Mało tego, będą umierać ze strachu, że on się dowie. Taką męskość promują pan Mentzen i cała Konfederacja.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Profesorstwo Sitkowie

Żenada bez końca. „Gazeta Wyborcza” ujawniła kulisy walki prezydenta Dudy o profesurę dla Małgorzaty Manowskiej, neosędzi i prezes Sądu Najwyższego. Kumoterstwo do kwadratu. Kto musi wystąpić do prezydenta z wnioskiem o nadanie tytułu profesora? Rada Doskonałości Naukowej. A kto jej przewodniczy? Prof. Bronisław Sitek, powołany przez ministra Czarnka. Kim jest Sitek? Byłym księdzem, który po odejściu z kapłaństwa się ożenił. A jego żona, Magdalena Sitek? Profesurę dostała od Dudy. Jest rektorem prywatnej uczelni w Józefowie. A wcześniej pracowała na Uniwersytecie Szczecińskim, gdzie została uznana za winną popełnienia plagiatów, do których się przyznała. I to jeszcze nie jest wszystko. Wystarczy jednak, by zatkać nos.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Państwo o nich zapomniało

Tysiące polskich żołnierzy poległo w walkach o Wał Pomorski ale IPN to nie interesuje

Chociaż walki o Wał Pomorski należą do najchlubniejszych kart naszej historii, przez całe lata, szczególnie za rządów PiS, pomijano je bądź obniżano ich rangę. Nierzadko też w ohydny sposób wyrażano się o uczestnikach tych walk, żołnierzach 1. Armii Wojska Polskiego, oskarżając ich o niepolski rodowód. Pisowskiemu szaleństwu, gwałtowi na historii i pamięci, likwidowaniu pomników, udało się w znaczny sposób przeciwstawić dzięki mieszkańcom Pomorza Zachodniego. Dzięki ich postawie, obywatelskiemu sprzeciwowi wobec ipeenowskiego fałszowania tamtych wydarzeń.

Zanim 1. Armia Wojska Polskiego wzięła udział w zwycięskiej bitwie o Kołobrzeg (7-18 marca 1945 r.), stoczyła ciężkie boje o przełamanie Wału Pomorskiego (Pommernstellung). Tak nazwano system umocnień, który w latach 1932-1937 powstał na ówczesnej wschodniej granicy III Rzeszy i w latach 1944-1945 został zmodernizowany na głównej pozycji obronnej. Fortyfikacje te ciągnęły się na długości 275 km i obejmowały linię D-1 na odcinku od Słupska, przez Szczecinek i Wałcz, do Santoka oraz linię D-2 od Kołobrzegu, przez Połczyn-Zdrój, do Gorzowa Wielkopolskiego. Wchodziło w ich skład ok. 900 bunkrów żelbetowych, a także różnego rodzaju stanowisk ogniowych. Ich uzupełnienie stanowiły liczne transzeje strzeleckie, rowy łączące, schrony drewniano-ziemne oraz zapory inżynieryjne.

Pod koniec stycznia 1945 r. jednostki pancerne Armii Czerwonej uchwyciły drugi brzeg Odry pod Kostrzynem i Frankfurtem. Oznaczało to, że front wschodni był już tylko 90 km od Berlina. Jednakże w rękach niemieckich znajdowały się jeszcze Dolny Śląsk i Pomorze, co groziło oskrzydleniem nacierających na Berlin wojsk radzieckich. Ofensywę na stolicę III Rzeszy trzeba było chwilowo zatrzymać i oczyścić obie flanki z wojsk niemieckich. Do walk na Pomorzu skierowano 1. Armię WP.

Na podstawie dyrektywy operacyjnej dowódcy 1. Frontu Białoruskiego marsz. Gieorgija Żukowa z 28 stycznia 1945 r. 1. Armia WP przeszła następnego dnia do pierwszego rzutu z rejonu Bydgoszczy w kierunku na Jastrowie, Iłowiec, Suchań i Widuchową z zadaniem prowadzenia natarcia i osłony północnego skrzydła frontu. W nocy z 29 na 30 stycznia 11. Pułk Piechoty z 4. Dywizji Piechoty zaatakował i zdobył Złotów. Tak rozpoczęła się bitwa o przełamanie Wału Pomorskiego. Przeciwnikami żołnierzy polskich były różnego rodzaju jednostki niemieckie (w tym Waffen SS) wchodzące w skład Grupy Armii „Wisła” pod formalnym dowództwem SS-Reichsführera Heinricha Himmlera.

Kolejnym etapem były walki o Podgaje, gdzie 1. Dywizja Piechoty starła się z łotewską 15. Dywizją Grenadierów Waffen SS „Lettland”. Podgaje zostały opanowane 3 lutego w godzinach popołudniowych. Po zdobyciu wsi żołnierze polscy odkryli zbrodnię wojenną popełnioną (prawdopodobnie przez łotewskich esesmanów) na ich 32 kolegach z 4. kompanii 3. Pułku Piechoty 1. DP, wziętych do niewoli i spalonych żywcem w stodole.

Przesmyk śmierci

Dalsze walki toczyły się o przełamanie głównej pozycji Wału, która biegła za jeziorami Dobre, Zdbiczno, Smolno i Łubianka na północny zachód od Wałcza. Odcinka tego broniły po stronie niemieckiej Dywizja Piechoty Märkisch-Friedland (Mirosławiec), pułk zmotoryzowany, dwa bataliony niszczycieli czołgów i formacje Volkssturmu, mając do dyspozycji m.in. 140 dział różnego typu i 35 bunkrów żelbetowych. Ważnymi etapami operacji przełamania Wału były też walki o Jastrowie, Nadarzyce, Dobrzycę, Mirosławiec i bitwa pod Jaksicami (8 lutego 1945 r.). W walkach tych brały udział dywizje piechoty: 1., 2., 3., 4. i 6., 1. Brygada Pancerna, 4. Pułk Czołgów Ciężkich, 11. Pułk Artylerii Haubic, 13. Pułk Artylerii Pancernej, 1. Brygada Artylerii Armat, 2. Brygada Artylerii Haubic, 4. Brygada Artylerii Przeciwpancernej, 5. Brygada Artylerii Ciężkiej, 1. Pułk Moździerzy oraz samodzielne bataliony saperów: 8., 10. i 11.

Walki toczyły się w trudnych warunkach zimowych, a potem w czasie wiosennych roztopów. Niemieccy oficerowie porównywali Pommernstellung D-1 do Linii Gustawa we Włoszech i mieli w tym sporo racji. Także dlatego, że zarówno Linię Gustawa, jak i Wał Pomorski przełamali Polacy. Symbolem zaciekłości toczonych walk stał się bój o mniej więcej 200-metrowy przesmyk między jeziorami Smolno i Zdbiczno. Żołnierze 4. Dywizji Piechoty nazwali go „przesmykiem stu diabłów”. Później nazwano to miejsce Przesmykiem Śmierci. Znajdowały się tam dwa niemieckie bunkry otoczone polami minowymi i zasiekami z drutu kolczastego. Podejmowane przez trzy dni – od 5 do 8 lutego 1945 r. – próby ich zdobycia kosztowały życie ok. 300 żołnierzy. Dopiero sprowadzenie haubicy kalibru 152 mm pozwoliło zniszczyć jeden z bunkrów. Drugi bunkier zdobyli polscy piechurzy.

Zmagania na Przesmyku Śmierci tak wspominał por. Eugeniusz Skrzypek z 4. DP: „I to były najcięższe i najtrudniejsze boje, w jakich brałem udział. Bunkry Wału Pomorskiego były dla nas niemiłą niespodzianką. Do tego panowała ostra zima. Dostaliśmy rozkaz nacierania na nie bez wsparcia artyleryjskiego i bez zaopatrzenia, ba, nawet bez strojów maskujących! W ciemnozielonych płaszczach na ośnieżonych, odsłoniętych polach byliśmy dla niemieckich cekaemistów i moździerzystów celami jak na strzelnicy! Polscy żołnierze ginęli tu setkami, ale nie z okrzykiem »Za Stalina!« czy »Za Związek Radziecki!« – jak twierdzą dziś niektórzy, zawsze »Za Polskę!«, »Za wolną Polskę!«”(1).

Zasadnicze walki o przełamanie Wału Pomorskiego toczyły się od 29 stycznia do 12 lutego 1945 r., jednak po sforsowaniu jego głównej rubieży 1. Armia WP prowadziła dalej ciężkie walki zaczepne w rejonie Łowicza Wałeckiego, Borujska, Żabina i Będlina. W ich rezultacie poniosła nowe, dotkliwe straty. Od nawiązania 30 stycznia 1945 r. pod Złotowem styczności bojowej z nieprzyjacielem do końca lutego 1. Armia WP straciła 14 082 żołnierzy, w tym 3430 poległych, 8472 rannych i 2180 zaginionych (2).

Przełamanie Wału Pomorskiego było wielkim sukcesem operacyjnym 1. Armii WP, który zadecydował o przebiegu całej operacji pomorskiej. Sukces ten umożliwił opanowanie całego Pomorza Zachodniego. Polskich żołnierzy nie zabrakło też w walkach na Pomorzu Wschodnim, w tym o Gdańsk i Gdynię 27-28 marca 1945 r. Walczyła tam m.in. 1. Brygada Pancerna, której żołnierze dokonali 6 kwietnia w wyzwolonej Gdyni ceremonii zaślubin Polski z Bałtykiem – kolejnej po Dziwnówku, Mrzeżynie i Kołobrzegu.

Żołnierze 1. Armii wkraczali wtedy na stary piastowski szlak, który osiem wieków wcześniej wytyczyli rycerze Bolesława Krzywoustego. Dzisiaj takie stwierdzenie jest wyśmiewane jako teza PRL-owskiej propagandy. Po 1989 r. mówienie o ziemiach piastowskich lub Ziemiach Odzyskanych traktowane jest z ironią. Tę drugą nazwę albo szyderczo bierze się w cudzysłów, albo dodaje do niej „tzw.”, chociaż wymyślona została nie przez komunistów, lecz przez sanację w odniesieniu do anektowanego w 1938 r. Zaolzia. Po raz pierwszy nazwa stosowana w PRL na określenie przyłączonych do Polski w 1945 r. Ziem Zachodnich została użyta w dekrecie prezydenta Ignacego Mościckiego z 11 października 1938 r. o zjednoczeniu Odzyskanych Ziem Śląska Cieszyńskiego z Rzecząpospolitą Polską (Dz.U. RP z 1938 r. nr 78, poz. 533). Współczesne lekceważenie tej nazwy jako określenia terenów przyłączonych w 1945 r.  świadczy

1 Cyt. za: Piotr Korczyński, Piętnaście sekund. Żołnierze polscy na froncie wschodnim, Warszawa 2023, s. 156.

2 Marek A. Koprowski, Krwawy dar Stalina. Powrót Pomorza Zachodniego do Polski, Poznań 2024, s. 292.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Cegły z ostatniego familoka

Kolonie robotnicze czekają na drugie życie. Nie wszystkie miały tyle szczęścia, ile Nikiszowiec

Familoki fascynują mnie od kilku lat. Zbieram archiwalne i współczesne zdjęcia kolonii robotniczych, szukam historii osiedli. Ciekawią mnie wspomnienia i opowieści mieszkańców familoków, to, jak wyglądało codzienne życie w domach robotniczych. Dlaczego to dla mnie tak ważna kwestia? Zdaje mi się, że familoki stanowią esencję Śląska z chlywikami (budynkami gospodarczymi), hasiokami (śmietnikami) i klopsztangą (trzepakiem). Tu przetrwały lokalne tradycje i zwyczaje, które są unikatowe na Śląsku. Staram się zachować i utrwalić chociaż namiastkę tych mikroświatów. To trudne zadanie, bo już od pewnego czasu te śląskie mikrokosmosy znikają na naszych oczach.

Wszystko zaczyna się pod koniec XVIII w., gdy powstaje Królewska Odlewnia Żeliwa w Gliwicach. Friedrich Wilhelm von Reden już w trakcie budowy huty myśli o zapewnieniu lokum dla pracowników zakładów. Tak powstają pierwsze skromne domy przy dzisiejszej ulicy Robotniczej. Żaden z tych pierwotnych familoków nie przetrwał, ostatnia ledwo stojąca chałupa robotnicza została wyburzona w latach 70. XX w. Z początków ery przemysłowej na Górnym Śląsku zachował się relikt dawnej kolonii robotniczej powstałej przy Królewskiej Hucie. Przy ulicy Kalidego w Chorzowie stoją skromne ciemnoszare domki przypominające o odległych początkach osady robotniczej, która z czasem przeistoczyła się w ogromny ośrodek miejski. Budynki powstały z wielkopiecowego żużlu i wapna, do ich postawienia wykorzystano odpady z huty. Z niemal 20 familoków do dziś przetrwało jedynie pięć domów, w tym jeden dawny budynek urzędniczy.

Wiek XIX to okres dynamicznej industrializacji Górnego Śląska. Przemysłowcy stawiają huty, kopalnie zaczynają fedrować coraz głębiej, budowane są koksownie i fabryki. Przy zakładach przemysłowych wznoszone są tanie w budowie domy robotnicze. Kilka, czasem kilkanaście familoków, by zapewnić lokum masom przybywającym do pracy. Koncerny przemysłowe zauważają, że domy robotnicze pozwalają przyciągnąć i utrzymać na dłużej pracowników, którzy są tak potrzebni do funkcjonowania nowych zakładów. Dzięki koloniom zmniejsza się rotacja robotników. Rodziny przywiązują się do jednego pracodawcy na pokolenia. Kobiety w codziennych obowiązkach domowych korzystają z pomocy piekarnioków (pieców piekarniczych), pralni i mangla (magla), które budują dla swoich pracowników zakłady przemysłowe. Przy robocie w takich miejscach rodzi się okazja na klachy (rozmowy, plotki) na różne tematy.

Mieszkańcy familoków dobrze się znają, tu kojarzy się każdego sąsiada. Wolny czas spędza się z innymi familiami, które często zna się od pokoleń. Bajtle (dzieci) bawią się na placu (podwórku) przy klopsztandze (trzepaku). Chodzą razem do szkoły, a gdy podrosną, ruszą śladem rodziców do pracy na grubie (kopalni) albo do werku (huty). I tak przez dekady.

Familoki chowają się w cieniu pieców hutniczych i szybów kopalnianych. Ceglane pudła rosną jak grzyby po deszczu, znajdziemy je od Gliwic po Katowice i Rybnik. Domy robotnicze powstają nawet za Brynicą, w Czeladzi, Sosnowcu i Dąbrowie Górniczej, które były wówczas częścią zaboru rosyjskiego. Wraz z rozwojem przemysłu wzrasta konkurencja między zakładami, by utrzymać pracownika u siebie, co zmusza przemysłowców do budowania coraz większych osiedli i dzielnic robotniczych. Ustawa osiedleńcza i budowlana uchwalona w Prusach w 1904 r. nakłada na koncerny obowiązek zadbania o mieszkania dla pracowników. Budynki muszą być podłączone do kanalizacji i wodociągów, a w koloniach pracodawcy są zobowiązani do zasponsorowania budynku szkolnego dla dzieci. Pracownikom, zarówno robotnikom, jak i urzędnikom, zapewniano nie tylko mieszkanie. Finansowano też szkoły, przedszkola, sklepy, gospody, parki, szpitale i kasyna, ale nie takie w dzisiejszym znaczeniu – były to miejsca spotkań dla mieszkańców zrzeszonych w różnych stowarzyszeniach, restauracje i sale koncertowe, innymi słowy: budynki społeczno-kulturalne.

Ceglany familok z czerwoną framugą okienną stał się ikoną Górnego Śląska. Przez prawie 150 lat ery industrialnej od końca XVIII w. w regionie powstało niemal 200 kolonii robotniczych. Osiedla budowano w różnych stylach architektonicznych. Były inspirowane rozmaitymi koncepcjami urbanistycznymi. Różnorodność założeń tworzy ciekawą mozaikę. Początek XX w. to swoisty złoty wiek familoków. Wówczas powstały największe kompleksy mieszkaniowe będące samowystarczalnymi miasteczkami dla robotników: Nikiszowiec, Giszowiec, Zandka i Bobrek. (…)

Giszowiec znika

Po II wojnie światowej potrzeby i problemy mieszkaniowe w regionie były ogromne. Jedną z odpowiedzi miały być domki fińskie – małe, tanie, drewniane i szybkie w budowie konstrukcje. W wielu śląskich miastach stawiano ich setki. Budowano je w Katowicach, Siemianowicach. Wiele z nich przetrwało w Bielszowicach w Rudzie Śląskiej i Miechowicach w Bytomiu. Ich kariera była krótka, bo w kolejnych dekadach dominowały bloki z wielkiej płyty.

Górny Śląsk przyciąga masy do pracy w kopalniach i hutach. Młodzi robotnicy przyjeżdżają tu z całej Polski. Nadciągają w nadziei na lepsze życie i dobrze płatną pracę. Własne mieszkanie, wyższe płace i pełne półki w sklepach dla górników to wówczas kusząca zachęta do pracy w przemyśle. Przyjezdni z całej Polski trafiają najpierw do wulców, czyli hoteli robotniczych, ale żeby zaspokoić ogromny głód mieszkaniowy, na wielką skalę buduje się osiedla z dziesiątkami bloków mieszkalnych.

Częstym widokiem stają się sąsiadujące ze sobą stare ceglane familoki i nowe bloki z wielkiej płyty. Blokowiska mogą pomieścić znacznie więcej rodzin niż stare osiedla robotnicze. Mieszkania mają lepszy standard niż gdzie indziej, kuszą centralne

Fragmenty książki Kamila Iwanickiego Śląsk, którego nie ma, Helion, Gliwice 2025

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Husarze, szmalcownicy i zdrowy rdzeń narodu z przetrąconym kręgosłupem

Na ważny i godny upowszechnienia tekst prof. Jana Grabowskiego („Co naprawdę wydarzyło się w Markowej”, „Przegląd” 12/2025) zareagował jeden z Czytelników. Najpierw przedstawił swoją dość oryginalną teorię muzealnictwa, twierdząc, że muzea mają prezentować w ekspozycjach nie prawdziwe dzieje, tylko te ich fragmenty, które przekazują godne naśladowania wzorce. Jak rozumiem, podobną rolę mają odgrywać podręczniki do historii. To nic nowego. Lukrowanie historii i jej mitologizowanie jest od dawna ulubionym zajęciem niektórych historyków, a dla historyków pisowskich to nawet dogmat. W czasach rządów PiS ci, którzy szczególnie zasłużyli się w lukrowaniu, byli odznaczani najwyższymi orderami. Byli też ulubionymi przewodnikami niedouczonych polityków w „polityce historycznej”. Natomiast ci, którzy chcieli na własną historię spojrzeć krytycznie, to oczywiście byli zdrajcy, a w najlepszym razie kosmopolici i lewacy. Do tej kategorii zaliczani są więc Szujski (i cała krakowska szkoła historyczna), Norwid, a ze współczesnych oczywiście Gombrowicz i Miłosz. Tylko jak polukrowana historia ma być nauczycielką życia? Jak mamy być w przyszłości mądrzejsi, lepsi, jeśli nie wskażemy, co w dotychczasowej historii było błędem, co złem?

Oburzony na tekst prof. Grabowskiego Czytelnik ewidentnie myli rolę pomnika z rolą muzeum. Pomniki stawiamy tym, których czyny chcemy wyróżnić, utrwalić w narodowej pamięci. Rola muzeum (i podręcznika do historii) jest inna. Ma przekazywać pełną, nieocenzurowaną wiedzę o przeszłości.

Czytelnik krytykujący prof. Grabowskiego nie zarzuca mu tego, że napisał nieprawdę, tylko ma pretensję, że napisał całą prawdę. Nie przeczy, że na rodzinę Ulmów doniósł sąsiad Polak, nie przeczy, że Polacy częściej wydawali Żydów Niemcom, niż ich ukrywali, ani nawet temu, że ich czasem mordowali. Ale wywodzi, że tych szmalcowników i morderców nie upoważniała do ich czynów żadna polska władza, że były to ekscesy kryminalne jednostek, wprawdzie dość licznych i narodowości polskiej, ale przecież nie obciąża to państwa polskiego ani polskiego narodu. To prawda, polskie państwo podziemne nikogo do mordowania czy choćby wydawania Żydów Niemcom nie nawoływało, co więcej – postępki takie potępiało. Ale też zdarzały się przypadki, że Żydów mordowali nie pojedynczy mordercy, nie watahy cywilnych zwyrodnialców, lecz oddziały podziemnego wojska. Czytelnik przyznaje, że „normalnie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zdrowie

Spanie na medal

Mikronawyki, które zmieniają jakość życia

Wielu z nas potrzebuje siedmiu-dziewięciu godzin snu na dobę. Zacznij zwracać na to uwagę. Jeżeli nie będziesz się trzymać harmonogramu i rutyny związanych ze snem, zauważysz zmęczenie fizyczne i umysłowe, chwiejność nastroju, drażliwość, spadek produktywności i zmniejszoną jasność formułowania myśli. Deprywacja snu wiąże się z poważnymi zagrożeniami dla zdrowia: stresem, otyłością i depresją. Nawet jeśli zależy ci na tym, by się porządnie wysypiać, często spotykana w miejscach pracy kultura oparta na wczesnoporannych spotkaniach może pozbawiać cię koniecznego dla zdrowia wypoczynku. (…)

ZMIEŃ NASTAWIENIE: Uspokój układ nerwowy. Zastanów się, jakie czynniki pobudzają twój umysł – mogą to być np. wiadomości oglądane późno w nocy, przeglądanie mediów społecznościowych, stresujące rozmowy z krewnymi i współpracownikami itp. – i wyeliminuj je.

ROZŁADUJ EMOCJE: Powolne głębokie oddychanie pobudza wydzielanie melatoniny i rozluźnia ciało, zmniejszając napięcie w układzie współczulnym. Postaraj się praktykować wdzięczność. Wymieniaj na głos lub wypisuj rzeczy, za które jesteś wdzięczny. Wypróbuj aplikacje wspomagające relaksację i medytację.

RÓB SOBIE PRZERWY OD STRESU: Życie rodzinne może być stresujące. Nie rób sobie wyrzutów, jeżeli przed pójściem spać nie pozmywasz lub nie przygotujesz śniadania do szkoły dla dzieci. Nie możesz zrobić wszystkiego i wcale tego od ciebie nie wymagamy. Spisz listę zadań na następny dzień na kilka godzin przed położeniem się, żeby mieć to z głowy. Jeśli dzień zapowiada się stresująco, zastanów się, które punkty da się przełożyć bądź odwołać. Zamiast tego poświęć czas na budowanie relacji z osobami z twojego otoczenia, na których ci zależy – i którym zależy na tobie. Albo spędź nieco czasu sam ze sobą.

ZWRACAJ UWAGĘ NA GODZINĘ: Postaraj się codziennie kłaść spać i wstawać o tej samej porze – również w weekendy. Unikaj całonocnego przesiadywania przed ekranem i stresowania się pracą. Jeśli twoje stanowisko wymaga pracy po 20 godzin na dobę i wypełniania arkuszy kalkulacyjnych do trzeciej nad ranem, zatrzymaj się na chwilę i zadaj sobie pytanie: „Czy to mnie uszczęśliwia? Czy to dla mnie dobre? Co sprawia, że tak często zmuszam się do tak ciężkiej pracy?”.

UREGULUJ TEMPERATURĘ OTOCZENIA: W sypialni nie powinno

Fragment książki Adairy Landry i Resy E. Lewiss Mikronawyki. Małe korekty, wielkie efekty, tłum. Marta Komorowska, Wydawnictwo Kobiece, Białystok 2025

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Tomasz Jastrun

Mów mi wuju

Andrzej Duda popiera Karola Nawrockiego, robi to jednak nie z przekonaniem, lecz z wyrachowania. Wie, że jeśli Nawrocki zostanie prezydentem, to na jego tle bardzo zyska i nawet dzisiejsi wrogowie będą go wspominać z rozrzewnieniem. To, że Mentzen goni Nawrockiego i lawinowo przybywa zwolenników Konfederacji, może niepokoić. Jeśli Mentzen przegoni Nawrockiego w wyścigu o pierwszą turę, jestem pewien, że w drugiej prezes zagryzie zęby i będzie nawoływać do głosowania na Mentzena. Może nawet zasugeruje, że to brat, chociaż nie bliźniak, ale duchowo pokrewny.

Niedawno Mentzen zwierzył się: „Nie powinno się zabijać niewinnych dzieci. Nawet jeżeli to niewinne dziecko sprawia komuś wielką traumę. Nie mamy prawa zabić innego człowieka tylko dlatego, że ten człowiek sprawia nam przykrość, że jest dla nas nieprzyjemny, że może bardzo zaszkodzić naszemu życiu. Nie zabijamy niewinnych ludzi”, mówił o aborcji w przypadku ciąży powstałej w wyniku gwałtu. Mentzen właśnie wbił sobie nóż w brzuch, gwałt jako nieprzyjemność. Tak powstał nowy eufemizm. „Co ci się stało, żeś taka smutna? Spotkała mnie nieprzyjemność”.

Generalnie gwałciciele to ci obcy, imigranci. I jakże często kobiety wrabiają biednych facetów w gwałt. Nie wolno ufać kobietom. Zresztą kobieta nie powinna za dużo się ruszać, jej miejsce jest w kuchni. W kuchni nikt jej nie skrzywdzi. A ochrona zdrowia płatna, studia też. I pomyśleć, że milionom wyborców ten niewielki człowieczek, trochę przypominający prosiaka, bardzo się podoba. Sprawnie pływa w internecie. Mój syn 14-latek powtarza bzdury, które gada Mentzen, i jak w sklepie z zabawkami wybiera z jego gadania, co mu się podoba. Że niskie podatki, że Trzaskowski winien, że zbudowano muzeum klocek. To są takie klocki propagandowe, równo ucięte, można się nimi dowolnie bawić.

Brytyjski pisarz Nate White pisze prozą niemal ironiczny poemat o Trumpie. Oto małe fragmenty: „Trumpowi brakuje pewnych cech, które Brytyjczycy tradycyjnie cenią. Na przykład nie ma klasy, uroku, opanowania, wiarygodności, współczucia, dowcipu, ciepła, mądrości, subtelności, wrażliwości, samoświadomości, pokory, honoru i wdzięku – wszystkich tych cech, którymi hojnie został obdarzony jego poprzednik, Obama”. W finale tekstu: „W końcu nie da się przeczytać jednego jego tweeta, usłyszeć jednego czy dwóch zdań tego człowieka, by nie widzieć w nich otchłani. (…) Jest Picassem małostkowości; Szekspirem gówna. (…) Nawet jego wady mają wady itd. w nieskończoność. Bóg wie, że na świecie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Kryjówka amatora 15-latek

Ciekawe, czy ta informacja jeszcze kogoś zdziwi. Gdzie się odnalazł poszukiwany przez Prokuraturę Rejonową w Pruszczu Gdańskim Jacek M., były nauczyciel chemii? Prokuratura chce mu postawić zarzut „nadużycia stosunku zależności i wykorzystania krytycznego położenia uczennicy w celu doprowadzenia jej do czynności seksualnej”.

30-letni nauczyciel w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych w Gdyni pisał do 15-latki: „Popraw stanik albo zdejmij najlepiej”, bombardował ją nagimi zdjęciami (swoimi), próbował przekupywać zakupami w galeriach. Byle tylko dziewczynę obmacywać. Skończyło się, gdy matka uczennicy zawiadomiła policję i szkołę. Jacek M. zniknął. Ale nic mu się nie stało. Zatrudnili go w Zespole Szkół Katolickich im. św. Jana Pawła II w Gdyni.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Senyszyn nie dała się pogrzebać

To nie był dobry dzień dla partyjki Czarzastego i Gawkowskiego. Myśleli, że grzebiąc SLD, wyeliminowali także sympatyków Sojuszu. Nic z tego. Spotkał ich lodowaty prysznic. Prof. Joanna Senyszyn złożyła w Państwowej Komisji Wyborczej 150 tys. podpisów popierających jej kandydaturę w wyborach prezydenckich. Choć startuje jako kandydatka niezależna, wszyscy wiedzą, że ma lewicowe poglądy. Dowiodła tego czynem setki razy. Silna osobowość. Niezależna, o czym mogli się przekonać liderzy SLD. A najbardziej Czarzasty. Na którym poznała się jako jedna z pierwszych. Wśród kandydatów ona jedna jest profesorem ekonomii, może więc mówić o gospodarce z sensem. Głosując na Senyszyn, ludzie o poglądach lewicowych dadzą czerwoną kartkę Czarzastemu i Gawkowskiemu. Najwyższa pora.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.