Archiwum
Kanada – prestiż i pieniądze
„Może więc być i tak, że piękny budynek będzie stał, niszczał i straszył”, pisaliśmy tydzień temu o starej siedzibie stałego przedstawicielstwa przy ONZ w Nowym Jorku. Te słowa podzieliły naszą grupę ambasadorów dyskutujących przy kawie – bo jakiż jest wybór? Odnowić – i co dalej? MSZ nie jest przecież kolekcjonerem nieruchomości. Czyli sprzedać? To również nie jest proste.
Nie tak dawno podobna sprzedaż rozpaliła emocje miejscowej Polonii, mówi się o niej do dzisiaj. Chodzi o konsulat w Montrealu. Polska Ludowa zakupiła w pierwszej połowie lat 70. budynek, który zaadaptowano na konsulat. Wszystko było zgodne z duchem tamtych czasów – budynek był okazały, miał także służyć spotkaniom z Polonusami, bo Montreal był wówczas polonijnym centrum Kanady. Ale czasy się zmieniły. Polonia kanadyjska to przede wszystkim Toronto, Montreal stracił dotychczasową pozycję. I nagle okazało się, że na 3,6 tys. m kw. działa kilku pracowników, zatrudnionych na w sumie pięć i pół etatu. Słowo „działa” też jest na wyrost, gdyż rocznie wypełniają mniej niż 2 tys. czynności konsularnych. W przeliczeniu na pracownika to cztery razy mniej niż w konsulacie w Toronto. Utrzymywanie ogromnego budynku nie miało więc sensu.
Rozgorzały wówczas dyskusje – było to za pierwszego Sikorskiego – mówiono nawet, że konsulat zostanie zlikwidowany, a budynek sprzedany. Sprawdziło się to w połowie. W Montrealu Polska miała inny okazały budynek, pozostałość po dawnym BRH. Tam z kolei na 1,5 tys. m kw. urzędował jeden pracownik merytoryczny. Przeniesiono zatem konsulat na Avenue du Musée i w jednym budynku mamy Konsulat Generalny oraz Wydział Promocji Handlu
Demokracja jako stan upojenia
Na czym polega demokracja? O, wszystko jest proste. Trzeba dotrzeć do emocji i skutecznie zarządzać preferencjami. Takich nauk udzielają nam eksperci, sięgając do repertuaru marketingowych prawd objawionych. W kanonie objawienia mieszczą się też dobre rady. Najprostsza jest taka: mówcie to, co ludzie chcą usłyszeć. Wtedy traficie do raju – będziecie się huśtać na nitce popularności. A jeśli nitka się urwie? Żaden problem, zaczniecie mówić coś innego. Najważniejsze, by poruszać się z wiatrem i płynąć z prądem.
Jeszcze nie tak dawno temu słuchaliśmy baśni stawiającej na piedestale pojęcie rozumu komunikacyjnego. A teraz, rozejrzyjmy się – czy tak właśnie ma wyglądać racjonalność komunikacyjna? Hipokryzja, kłamstwa, manipulacja? To są wyżyny racjonalności? Taki sens ma demokracja?
Żyjemy w ciekawych czasach. Ustalono, że nie ma już rzeczywistości, są tylko obrazy. Gdzieś tam, w katakumbach zdrowego rozsądku, ukrywają się jeszcze realiści. Czeka ich jednak smutny los: staną się pokarmem dla lwów w Koloseum. To przecież sekta dziwaków, nikt ich nie lubi, muszą zostać ukarani. Cudownie jest mieć przed oczami fajerwerki i fantasmagorie. A oni? Zamiast przyłączyć się do korowodu radości, marudzą. Mówią: popatrzcie, ocknijcie się. Mają rację? W żadnym razie – wszystko można przecież przemalować i będzie pięknie.
Realistów pokonali mistrzowie pędzelka. Cieszymy się z własnej ignorancji, rozkoszujemy fikcją, upajamy fałszywymi kalkulacjami i nieustannie uderzamy w bębny. Tak, żeby faktów nie dopuścić do głosu. Najważniejszy jest entuzjazm.
Jak głębokie może być to upojenie? Jaką cenę płacimy, akceptując tyranię reklamy i przemysłu rozrywkowego? Może – tak jak w gnostyckich opowieściach – odurzeni zapadamy w sen? Majaczymy, poruszamy się w malignie. Mamy wytrzeźwieć? Ostrożnie, nagłe przebudzenie może wywołać wstrząs. Znajdziemy się w sytuacji, do której odnosi się pojęcie syndromu paryskiego. Konfrontacja Paryża marzeń i reklam z szarą codziennością wywołuje szok (dotyczy to głównie turystów z Japonii). Halucynacje, stany lękowe, zaburzenia pracy serca. Czy warto się budzić?
A może jesteśmy opętani? Czego tu się wstydzić? Grecy uważali, że szaleństwo jest darem bogów (i pierwotną formą poznania). Włoski pisarz Roberto Calasso podkreśla, że całą homerycką psychologię przenika motyw opętania. Dotyczy to ludzi i bogów. Wszystkie
Teoria obucha
Czasami zastanawiam się, jak to się dzieje, że można kogoś takiego jak ja, kto całe życie pasjonował się polityką, oddał jej kawał własnego, eksplorował, poznawał, spierał się o nią i dyskutował, na tyle zniechęcić do formy jej uprawiania, że zaczyna obojętnieć, przestaje się na nią oglądać. Ta rytualna powtarzalność pewnych schematów reagowania liberalnego centrum! Rękoma „swoich” mediów i polityków, sympatyków i autorytetów, nieradzących sobie z trudnościami kampanii własnego kandydata, jak zawsze zaczyna atakować i winić „lewicę” (na takim poziomie ogólności, że dostaje się każdej z nich, choć pewnie razemiakom i Zandbergowi najbardziej), a przecież powinien to być czas zdobywania każdego potencjalnego poparcia przy kruchych szansach kandydata KO czy raczej PO.
Jak bumerang wraca zatem teoria podkowy, o ekstremizmach, które się zbliżają i są antydemokratyczne.
Że skrajna prawica i skrajna lewica (gdzie ona jest, błagam, niech ktoś mi ją pokaże w Polsce!!!) to jedno zło.
W tej kwestii rozwinął się dla „Gazety Wyborczej” autor publikujący niestety także na łamach „Przeglądu”, Mateusz Mazzini. Polemikę podjął niestrudzony Tomasz Markiewka, filozof z Torunia, pisząc: „Kiedy spojrzymy jednak na ostatnie kilkanaście lat polityki w krajach demokratycznych, to jakakolwiek próba symetryzowania okazuje się oparta na kruchych podstawach. Pomyślcie sobie o wszystkich tych politykach, którzy wzbudzają uzasadnione lęki, że dążą do podkopania systemu demokratycznego. Lista nazwisk jest dobrze znana: Trump, Orbán, Kaczyński, Musk (tak, zaliczam go do polityków), Farage (ten od brexitu), Bolsonaro. Na tej liście próżno szukać postaci lewicy. Standardowa riposta brzmi: bo skrajna lewica nie objęła władzy, ale gdyby objęła… Od razu należy sobie jednak zadać pytanie, dlaczego lewica nie objęła władzy? Może dlatego, że nie ma jej jako poważnej siły politycznej i większość strachów przed skrajną lewicą jest tak naprawdę sztucznie pompowana?”.
I dalej: „Może warto zadać sobie jeszcze jedno pytanie. Dlaczego, gdy przychodzi do dyskusji o skrajnej prawicy i skrajnej lewicy, to przykładami tej pierwszej są politycy sprawujący realną władzę na najwyższych szczeblach, a przykładami tej drugiej są
W jedności siła. A oni się dzielą
Wszyscy się cieszymy, że młodzi zagłosowali. Guzik! Wielu z nich głosuje dla hecy
Po pierwszej turze wyborów prezydenckich sporo ludzi rzuciło się na statystyki publikowane przez Państwową Komisję Wyborczą. Ja też się rzuciłam. Wielu wygrzebało z tych danych wiejskie i miejskie fenomeny, dziwne wyniki i zaskakujące wzrosty lub spadki poparcia. Ja poszukałam dwóch średnich gmin, w których kandydaci idą łeb w łeb.
Nawrocki, Trzaskowski i komunia
Gmina Bolesław leży w powiecie olkuskim, przy północno-zachodniej granicy województwa małopolskiego. Bliżej jej, a raczej im, mieszkankom i mieszkańcom, których jest tu ok. 7,5 tys., do Katowic niż do Krakowa. Gmina ma 13 wsi, główna to Bolesław. Do niej jadę. I od razu na ulicy starcie z panią, która mówi, że w pierwszej turze nie głosowała, w drugiej może będzie, może nie, nie wie, ale ma nadzieję, że nie wygra ten, który chce wszystkiego zakazać.
– A czego konkretnie? – pytam.
– Chce odebrać rodzinom 800+, krzyże i komunię świętą, to mi się nie podoba.
Nie wiem, o co chodzi z tą komunią, ale pani twierdzi, że było o tym głośno. Nie jest jednak pewna, o którym kandydacie mówimy. To nie pierwszy raz podczas mojej wędrówki między turami, gdy mam wrażenie, że wyborcom mylą się już kandydaci. I tylko kobieta w kwiaciarni z szelmowskim uśmiechem odpowiada, że w ogóle nie głosuje, nie ogląda telewizji. Żyje wśród kwiatów i bez polityki.
– Moim zdaniem to jest tak, że nie było dobrze, potem miało być dobrze, a jest gorzej i będzie coraz gorzej – kontynuuje pani na bolesławskiej ulicy. Poza tym nie ma pracy, zasiłki podnieśli, jednak wciąż za mało, i co wybory, to obiecują, ale przed wyborami to można dużo gadać. – A później się okazuje, że wszystko biorą dla siebie.
Jeśli więc pójdzie głosować 1 czerwca, krzyżyk pewnie postawi obok nazwiska Karola Nawrockiego. W pierwszej turze kandydat PiS otrzymał w gminie Bolesław 29,04% głosów. Zajął drugie miejsce, a wygrał tu Rafał Trzaskowski z wynikiem 30,96%. Różnica wyniosła 74 głosy. Wynik jest bardzo zbliżony do ogólnopolskiego. A będzie jeszcze ciekawiej.
Również na ulicy spotykam pana Jana, który mówi, że prezydent jest tylko jeden.
– Andrzej Duda? – pytam.
– Kiedy go wykopią? – denerwuje się pan Jan. – Chyba już dosyć. Nie ma swojego zdania i jest jedynie wykonawcą woli Kaczyńskiego.
To już wiem, że tym prezydentem dla pana Jana jest Rafał Trzaskowski.
– Pod każdym względem jest najlepszy. Wykształcony, pełnił już wiele funkcji, dobrze rządzi Warszawą. A Nawrocki to złodziej i kombinator.
Braun i paznokcie
Cicho jest w Bolesławiu, spokojnie, życie codzienne polskiego miasteczka, sklepy i urząd gminy, Dino i OSP. Ludzie pracują w przemyśle i budownictwie, w usługach i w rolnictwie. – Rolnicy głosują na PiS. Czasy PSL na wsi dawno już się skończyły – mówi kobieta napotkana, a jakże, na ulicy.
Wszystkich spotykam na ulicy, bo wszyscy się boją zidentyfikowania przez sąsiadów, więc zastrzegają: „Proszę napisać, że mnie pani spotkała na ulicy”. Zatem na ulicy spotykam kobietę z sąsiedniej gminy Trzyciąż i aż zerkam z ciekawości w tamtą stronę. W powiecie olkuskim wygrał Nawrocki z Trzaskowskim 35% do 27%. W gminach Bukowno, Bolesław i Klucze, do których jeszcze pojedziemy, zwyciężył kandydat KO. W trzech pozostałych – kandydat PiS. W gminie Trzyciąż to nawet z wynikiem ok. 48%, a Trzaskowski był dopiero trzeci z ledwie 12%. Dlaczego?
Odpowiedzią może być fragment „Strategii rozwoju powiatu olkuskiego na lata 2005-2015”: „Pod względem gospodarczym powiat olkuski można podzielić na trzy odrębne obszary. Pierwszy o charakterze typowo przemysłowym tworzy zachodnia część powiatu – gminy Bolesław, Bukowno oraz miasta Olkusz i Wolbrom. Drugi obszar – rolniczy – obejmuje wschodnią część powiatu – gmina Trzyciąż, tereny wiejskie gminy Wolbrom oraz tereny wiejskie gminy Olkusz. Trzecim, uzupełniającym obszarem jest gmina Klucze, która dzięki niebagatelnym walorom środowiska przyrodniczego i promowaniu ekologicznych rozwiązań w przemyśle, pretenduje do objęcia funkcji terenu turystyczno-rekreacyjnego”.
To by się zgadzało z wszelkimi badaniami, według których tereny rolnicze częściej wybierają PiS, a przemysłowe PO. Potwierdzają to także dane dotyczące zamożności wymienionych gmin. Z raportu Ministerstwa Finansów z 2024 r., prezentującego wskaźniki dochodów podatkowych w przeliczeniu na mieszkańca, wynika, że wśród olkuskich gmin wygrywają Bukowno i Bolesław, potem są Klucze, a Trzyciąż daleko, daleko za nimi.
Wróćmy na bolesławską ulicę, gdzie spotkana kobieta zwierza się, że w życiu głosowała już i na PO, i na PiS, i nikt jej składek dla przedsiębiorców nie obniżył, więc teraz głosowała na Grzegorza Brauna. – Wstydzę się przyznać, bo wszyscy mówią, że Braun jest głupi itd. Moim zdaniem on mądrze mówił na tych debatach.
Kobietę przekonała nie sprawa składek
Everyman polskiego kina
My, Polacy, potrafimy sobie poradzić w najtrudniejszych sytuacjach. Działamy do skutku
Sebastian Stankiewicz – aktor i artysta kabaretowy. Laureat nagrody za najlepszą rolę drugoplanową w filmie „Pan T.” na 44. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Współpracuje z Teatrem Dramatycznym w Wałbrzychu, Teatrem Muzycznym Capitol we Wrocławiu i Teatrem Dramatycznym w Warszawie.
Czy do roli Mecenasa Korytki w serialu „Edukacja XD” potrzebna jest znajomość pierwowzoru literackiego?
– Pomaga nam to wejść w zasady świata proponowane przez Malcolma XD, autora tych historii i współtwórcy scenariusza. By zagrać Mecenasa, starałem się zaczerpnąć też nieco wiedzy prawniczej.
Jakie jest twoje poczucie humoru?
– Uwielbiam komedię absurdu. Ten rodzaj humoru ukazuje nasz kraj w krzywym zwierciadle, co nie zmienia faktu, że zawsze wkrada się trochę prawdy. Absurd często bazuje na stereotypach, ale nawet te bywają pozytywne, jak choćby to polskie „januszowanie”, czyli wieczne kombinowanie, ale i bycie zaradnym. My, Polacy, potrafimy sobie poradzić nawet w najtrudniejszych sytuacjach – kiedy inne narody załamują ręce, my działamy. Aż do skutku. Sam zresztą pamiętam, w jaki sposób transformacja oraz dziki kapitalizm wpływały na mentalność Polaków. Wszędzie widziano interes, na każdą nowość patrzono przez pryzmat pieniędzy i potencjalnego zarobku. Mecenas, którego gram, a także Prezes (postać Jana Frycza) to absurdalny duet, który zatrzymał się w tamtych latach, choć świat idzie do przodu. Ich motto brzmi: „Jak zarobić, aby się nie narobić”. Ci dwaj zawsze znajdą sposób na nowy biznes – ze swoimi pomysłami szarżują niczym ułani z szablą.
Mamy to we krwi.
– To czasem silniejsze od nas. „Edukacja XD” pokazuje to w wielu miejscach.
Mecenas to taki podwładny Prezesa. Hierarchia musi się zgadzać. Jest władca, a obok niego pachołek, parobek, który nie widzi świata poza swoim panem.
– Ich relacja przypomina mi trochę jazdę na motorze. Frycz siedzi na głównym siedzeniu, a ja towarzyszę mu w koszu. Flip i Flap, Głupi i Głupszy – znajdziemy na tę dwójkę wiele określeń. To mariaż, który działa, bo obaj zatrzymali się gdzieś w czasie, a do tego uzupełniają się zróżnicowanymi umiejętnościami. Jeden nie potrafi istnieć bez drugiego.
Na planie tego rodzaju hierarchia też była utrzymywana? Kiedy dziś mówisz o Janie Fryczu, słychać głównie respekt.
– Bo to znakomity aktor, ale na planie byliśmy partnerami. Nie było dystansu między nami. Poznaliśmy się już wcześniej, co pozwoliło nam nieco się rozluźnić. Kiedy po raz pierwszy spotkaliśmy się na planie naszego serialu, Frycz powiedział: „Jeśli ty dobrze zagrasz, to i ja dobrze zagram”.
Pomogło?
– Tak. Nie ma nic ważniejszego niż komunikacja między aktorami. Nikt nie próbuje być lepszy – gramy do jednej bramki. Zawsze staram się o tym pamiętać. Praca na planie to nie zawody.
W gruncie rzeczy to serial bazujący na zbiorowym graniu. Pewnie wymagało to od was aktorskiej „kalibracji”.
– Każdy jest inny i coś wnosi. Czuliśmy chemię, która jest bardzo ważna i pomaga nam wejść w świat przedstawiony i odnaleźć wspólny język. Ta nić porozumienia między aktorami wytwarza się gdzieś na styku – pomaga scenariusz, reżyser, producenci, no i oczywiście ludzie, z którymi grasz w jednej scenie. Wraz z Fryczem musieliśmy się dostroić do reszty, która pracowała już przy pierwszym sezonie. Nie mogliśmy wprowadzać własnych reguł i zasad. Przeciwnie, obserwowaliśmy, w jaki sposób moglibyśmy dołączyć do tego zespołu.
W tym wszystkim pomaga także różnorodność. W serialu co odcinek dzieje się coś zupełnie innego. Ten brak monotonii wpływa na aktora – każdy dzień na planie jest niczym powiew świeżego powietrza. Za każdym razem wiesz, że czeka cię coś nowego. Nie przyzwyczajasz się do poprzednich schematów. Musisz nieustannie uczyć się ich na nowo.
„Edukacja XD” to komedia z dramatycznymi wstawkami. Planujesz częściej pojawiać się w trudniejszych rolach? Ostatnio zagrałeś epizod w mrocznej „Ciszy nocnej”. Do tego pamiętna rola w „Być kimś” Michała Toczka. To świetne, kameralne kino, głównie dzięki tobie – jesteś tam na pierwszym planie.
– Dochodzi jeszcze „Martwe małżeństwo” (również w reżyserii Toczka). Michał Toczek zobaczył we mnie everymana – człowieka z tłumu, któremu mogą się przydarzać różne historie. Raz sobie z nimi radzi, a innym razem nie do końca. Jest to jednak bardzo ludzkie i silnie ze mną koresponduje – może dlatego odnajduję się w tym mikrokosmosie reżysera. Na horyzoncie mamy dwa kolejne filmy, w których Michał Toczek obsadził mnie w głównych rolach. To są takie
Listy od czytelników nr 22/2025
Biedni czy bogaci? Politycy lubią wskaźnik PKB, czyli produkt krajowy brutto, zwłaszcza gdy rośnie. Bo gdy rośnie, ich zdaniem rośnie wszystko – od słupków poparcia w sondażach po dobrobyt. Ale sprawa jest bardziej złożona, bo PKB to w uproszczeniu suma wszystkich faktur wystawionych w gospodarce. Czyli pomiar strumienia gospodarczego, który nic nie mówi ani o jego strukturze, ani o jego wielkości. Na PKB składa się produkcja fabryki trującej pobliską rzekę i praca firm tę rzekę oczyszczających. Wzrost PKB nie jest
Relacje polsko-ukraińskie w II RP
Nacjonalizm ukraiński narodził się nie na ziemiach ukraińskich należących przed 1914 r. do Rosji, ale w austriackiej i autonomicznej Galicji
W granicach II Rzeczypospolitej znalazło się od 4,4 mln do 5 mln Ukraińców. Stanowili ok. 13% obywateli II RP i byli największą mniejszością narodową. Szacunki te zostały potwierdzone przez spisy powszechne z 1921 i 1931 r., mimo że część Ukraińców je zbojkotowała lub zataiła swoją narodowość. Spis z roku 1921 wykazał, że liczba Ukraińców wynosiła 3,9 mln (14,3%) na 27,2 mln ludności. Natomiast w spisie powszechnym z 1931 r. narodowość ukraińską bądź rusińską zadeklarowało 3,25 mln obywateli, czyli 10%. Żyli głównie w województwach: wołyńskim (68% ludności województwa), tarnopolskim (45%), stanisławowskim (68%) i lwowskim (33%). Dominowali na prowincji, podczas gdy w dużych miastach przewagę mieli Polacy.
Ukraińcy nie byli w II RP społecznością jednolitą historycznie i wyznaniowo. Tereny, które zamieszkiwali, należały przed I wojną światową do Imperium Rosyjskiego (Wołyń) i Austro-Węgier (Galicja Wschodnia). Ukraińcy z Wołynia wyznawali prawosławie i nie byli rozbudzeni narodowo, natomiast Ukraińcy galicyjscy byli w większości grekokatolikami i w warunkach autonomii galicyjskiej mogli rozwijać swoje życie polityczne i narodowe. Nacjonalizm ukraiński narodził się więc nie na ziemiach ukraińskich należących przed 1914 r. do Rosji, ale w austriackiej i autonomicznej Galicji. Tam miał warunki polityczne do rozwoju i tam zderzył się z polskimi dążeniami narodowymi i emancypacyjnymi.
Dlatego konflikt polsko-ukraiński rozpoczął się już przed I wojną światową, a jego cechą charakterystyczną była agresywność młodego nacjonalizmu ukraińskiego. W 1907 r. namiestnik Galicji hrabia Andrzej Potocki (1861-1908) wyszedł naprzeciw ukraińskim dążeniom narodowym w kwestiach kultury, oświaty i nowej ordynacji wyborczej. Ugoda ta została jednak zniweczona przez jego własny obóz polityczny (konserwatystów, tzw. podolaków, i endecję), przez co w lutym 1908 r. kandydaci stojący na gruncie ukraińskiej odrębności narodowej zdobyli niewiele ponad połowę miejsc przysługujących Ukraińcom w Sejmie Krajowym. W reakcji na to Myrosław Siczynski (1887-1979), członek Ukraińskiej Partii Socjal-Demokratycznej (wbrew nazwie – nacjonalistycznej), 12 kwietnia 1908 r. we Lwowie zastrzelił namiestnika Potockiego. Tak rozpoczął się konflikt polsko-ukraiński.
Zamach dokonany przez Siczynskiego został współcześnie upamiętniony przez epigonów nacjonalizmu ukraińskiego. 29 stycznia 2014 r., a więc w trakcie drugiego Majdanu, aktywnie popieranego przez większość polskiej klasy politycznej, na gmachu Lwowskiej Rady Obwodowej odsłonięto tablicę upamiętniającą zastrzelenie Andrzeja Potockiego. W treści inskrypcji umieszczono kłamliwe i absurdalne słowa o „ukaraniu śmiercią szowinistycznego gubernatora Galicji za krwawy terror wobec narodu ukraińskiego”. W Polsce, gdzie dziennikarze i politycy byli wtedy zajęci popieraniem przewrotu w Kijowie, jakoś tego nie zauważono.
Wojna i fiasko
Na kształt stosunków polsko-ukraińskich w odradzającym się w 1918 r. państwie polskim wpłynęły dwa wydarzenia: wojna-polsko ukraińska o Galicję Wschodnią (1918–1919) oraz fiasko koncepcji federacyjnej Piłsudskiego, mimo jego sojuszu z Ukraińską Republiką Ludową podczas wojny z Rosją bolszewicką w 1920 r. 1 listopada 1918 r., przy poparciu austriackim, została proklamowana we Lwowie Zachodnioukraińska Republika Ludowa i natychmiast znalazła się w konflikcie zbrojnym z odradzającą się Polską. Oba państwa pretendowały bowiem do ziem Galicji Wschodniej. ZURL przegrała wojnę z Polską i przestała istnieć w połowie 1919 r. Podczas tej wojny Ukraińska Armia Halicka dopuściła się zbrodni na wziętych do niewoli żołnierzach polskich i ludności polskiej. Ich charakter i zasięg wskazują, że inspiracja pochodziła od najwyższych władz ZURL i dowództwa UHA. Chociaż zbrodnie te nie miały charakteru czystek etnicznych jak późniejsze o 25 lat zbrodnie UPA, cechowało je identyczne okrucieństwo (wydłubywano oczy, obcinano ręce i palce, a kobietom piersi). Raport komisji polskiego Sejmu z 1919 r. w sprawie zbrodni UHA wspominał o ponad 90 udokumentowanych sądownie przypadkach mordów na ludności cywilnej i jeńcach polskich. Prowodyrami byli młodzi żołnierze wywodzący się z inteligencji ukraińskiej i ukształtowani w duchu nacjonalistycznym.
Zawarty 21 kwietnia 1920 r. antybolszewicki sojusz pomiędzy Polską a Ukraińską Republiką Ludową był uważany przez część Ukraińców za zdradę, ponieważ przywódca URL Symon Petlura uznał suwerenność Polski nad Małopolską Wschodnią i Wołyniem. Niepowodzenie wyprawy kijowskiej zniweczyło plany federacyjne Piłsudskiego, a rezultatem wojny polsko-bolszewickiej były likwidacja URL i podział ziem ukraińskich między Polskę i ZSRR. W takiej sytuacji sojusz z Polską okazał się gorzkim rozczarowaniem dla oficerów i podoficerów Armii Czynnej URL. Po 1926 r. wielu z nich zostało jednak przyjętych do służby kontraktowej w Wojsku Polskim. Był to rezultat współpracy nawiązanej przez Andrija Liwyckiego (1879-1954), prezydenta URL na uchodźstwie (1926-1954), z polskim Sztabem Głównym. Sam Liwycki do 1939 r. pod ochroną polskiej policji mieszkał w Warszawie.
Na bazie frustracji spowodowanej niepowodzeniem walki o utworzenie własnego państwa rozwinął się wśród galicyjskich Ukraińców radykalny ruch nacjonalistyczny, który z czasem przyjął oblicze faszystowskie. 31 sierpnia 1920 r. w Pradze byli oficerowie UHA powołali Ukraińską Organizację Wojskową. W jej utworzeniu wziął udział Jewhen Konowalec (1891-1938), wówczas pułkownik Armii Czynnej URL, a więc formalny sojusznik Piłsudskiego. Konowalec stanął 20 lipca 1921 r. na czele UWO, a następnie utworzonej 3 lutego 1929 r. w Wiedniu Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Zarówno UWO, jak i OUN prowadziły przeciwko II RP aktywne działania terrorystyczne, a ich ideologia propagowała najradykalniejszy szowinizm. UWO była wspierana przez Czechosłowację, natomiast OUN przez Niemcy hitlerowskie.
Zamachy, polonizacja
Pierwszą akcją terrorystyczną UWO był nieudany zamach
Sztuka kąpieli
Gorące kąpiele to narodowa rozrywka Japończyków. Do higieny osobistej podchodzą bezkompromisowo
W lekkie zdumienie i wesołość wprawiają mnie wyznania polskich turystów, dla których obyczaje panujące w gorących źródłach (onsen) i publicznych łaźniach (sentō) są nie do przejścia. Odmawiają sobie unikatowego japońskiego doświadczenia i jednej z większych przyjemności, jakich może zaznać gaijin. Z powodu wstydu. Myśl o rozebraniu się do rosołu w towarzystwie obcych osobników tej samej płci jest tak paraliżująca, że rezygnują z kąpieli.
(…) „Jednak to nie pierwszy krok do tak gorącej wody był najtrudniejszy, lecz pozbycie się wstydu”, zwierzał się dziennikarz podróżniczy Michał Cessanis, który ostatecznie wstydu się wyzbył i z onsenu skorzystał.
(…) „W naszej kulturze uczymy się, że ciało jest czymś wstydliwym; to temat, na który często nie umiemy rozmawiać swobodnie. Przyjemności ciała zostały nieodłącznie związane z chrześcijańską kategorią grzechu, a (…) słowo »ciało« ma silne konotacje seksualne”. Według Joanny Bator „dzieje naszej kultury dają się opisać jako proces stopniowego dystansowania się człowieka wobec własnej cielesności”. W Japonii dychotomia „grzeszne ciało” kontra „wzniosła dusza” nie istnieje, ciało jest czymś naturalnym i praktycznym. „Oznaczające ciało japońskie słowo karada kojarzy się ze zdrowiem i sprawnością fizyczną, a nie z seksem i grzechem”.
To dlatego dla przybyszy z naszego świata zrzucenie ubrań w bezpiecznej przestrzeni łaźni urasta do rangi doświadczenia skrajnego, napawającego lękiem nie mniejszym niż diabła widok wody święconej. To lęk wykarmiony przez media, które z jednej strony nawołują do ciałopozytywności, z drugiej epatują wyidealizowanym wizerunkiem kobiecości i trują o „ciele gotowym na plażę”. Każde ciało jest gotowe na plażę. I do onsenu. Z drugiej strony – z japońskiej perspektywy – to ludzie z Zachodu spacerują półnadzy po ulicach. Szorty, miniówki, odkryte ramiona i dekolty, a u mężczyzn gołe torsy – tak nie noszą się Japonki i Japończycy. Ciało w przestrzeni publicznej jest zasłonięte, nawet w środku nieznośnie upalnego lata. W kończącej się nad kolanem sukience na grubych ramiączkach czułam się w Tokio ubrana niestosownie, w Europie – przeciwnie, nie powiedziałabym, by mój strój odsłaniał zbyt wiele.
Japonka może by zaakceptowała długość mojej kiecki, a może wciągnęłaby legginsy kończące się nad kostką. Na pewno założyłaby pod spod biały T-shirt zasłaniający dekolt i ramiona, a na przedramiona naciągnęła sięgające łokcia rękawki. Zwykle występują one w kolorze czarnym (jakby słońce bez nich nie dokuczało). Do tego koniecznie coś na głowę: czapka z daszkiem i plerezą osłaniającą kark, kapelusz z rondem wielkości koła młyńskiego, daszek albo parasolka. Skromność? Niekoniecznie. Ta cała odzieżowa maskarada ma chronić przed promieniowaniem UV i wielce niepożądaną w tamtej części świata opalenizną. (…)
W onsenach strach ma wielkie oczy także z obawy przed popełnieniem gafy. Niepotrzebnie. Fakt, to przyjemność zrytualizowana, w której obowiązuje ścisła etykieta. Ale kąpiel po japońsku to nie fizyka kwantowa. Najważniejsze: przed zanurzeniem w gorącej wodzie trzeba się wymyć dokładnie i kompleksowo. To warunek konieczny. Nie ma jednak kabin, zasłonek ani innych przepierzeń. Ablucji dokonuje się na siedząco, kolektywnie, ramię w ramię z innymi, przy stanowiskach prysznicowych składających się z niskiego stołka (tylko przedszkolakowi byłoby na tym zydelku wygodnie), miski używanej do spłukiwania i niezbędnych kosmetyków: żelu, szamponu i odżywki do włosów. Nie wolno się spieszyć i działać na chybcika. Japończycy stuprocentowo
Fragment książki Zofii Jurczyk Japonia. Kraj możliwości, Bezdroża, Gliwice 2025
To bój o wszystko
Wyniki zależą od tego, jakie emocje zostaną wzbudzone
Dr Mirosław Oczkoś – specjalista od marketingu politycznego i wizerunku z Zakładu Marketingu Wartości SGH
Czego możemy się spodziewać w ostatnim tygodniu kampanii?
– Rozmawiamy przed weekendem, czyli przed marszem i debatą kandydatów. Ona może być game changerem. Do tej pory wszystkie debaty, po pierwsze, były różne, a po drugie, i tak nie miały jednego zwycięzcy, choć miały przegranych.
Jak wypadli w nich Trzaskowski i Nawrocki?
– Trzaskowski żadnej nie wygrał, ale też nie przegrał. Podobnie Nawrocki – nie wygrał żadnej debaty, ale wszystkie przeżył. Taki zresztą był jego cel. Jeżeli więc staje do boju dwóch finalistów, ludzie na to patrzą.
Patrzą, który z nich bardziej się nadaje na prezydenta?
– Wyborcy w Polsce, jeżeli patrzą na prezydenturę, to chcieliby kogoś, kto jest zdecydowany, mocny, w tym przypadku męski, bo tylko tak to w Polsce funkcjonuje, przystojny, dobrze mówiący, dający poczucie bezpieczeństwa, nie tylko militarnego. Jeszcze żeby był miły, to w ogóle byłoby fajnie.
Czyli chcą Kwaśniewskiego.
– Trochę tak. Jego prezydentura pokazuje, czym się różni polityk od przypadkowych ludzi.
O tyle to ciekawe, że był lewicowym politykiem w kraju prawicowym. Czyli można.
– Był też, i wciąż jest, bardzo zręcznym politykiem. Był lewicowy, ale również czuł ludzi. Potrafił wsiąść do papamobilu i pojechać. W związku z tym ja bym go słuchał, ponieważ Aleksander Kwaśniewski ma dobre ucho polityczne, dobrego czuja, a przede wszystkim jest jedynym politykiem w Polsce, który wygrał drugą prezydenturę w pierwszej turze.
Jeżeli uznamy weekend za kluczowy dla wyniku wyborów – zadecydują debaty, marsze – i tak zostanie jeszcze pięć dni. To będzie czas na finisz. Na przekonanie wyborców.
– Wszystko zależy od tego, jakie emocje zostaną wzbudzone. Jeżeli sztab Trzaskowskiego wzbudzi taką emocję, że to jest wybór ostateczny… Bo do tej pory nie brzmiało to tak jednoznacznie. Mówiono, że te wybory, owszem, są ważne. I tyle. A teraz, jeżeli wzbudzi się emocję, że to wybór między byciem na Zachodzie, w rodzinie europejskiej, albo zwrotem na Wschód… Że po jednej stronie są ci, którzy chcą Polski w Unii, a po drugiej ci, którzy uważają, że Unia to zło, że Polskę rozkradła i wszystko nam nakazuje: krzywiznę banana, kolor skórki pomarańczy…
Rolnikom wciska pieniądze.
– I na dodatek na siłę uzbraja ich w fergusony, jakieś klimatyzowane traktory. No, obrzydlistwo!
Te emocje mają działać przede wszystkim na tych, którzy głosowali na innych kandydatów lub nie głosowali w ogóle.
– I zapyta pan, ile kto z tej grupy wyciągnie? Wbrew pozorom więcej może wyciągnąć Trzaskowski niż Nawrocki. Bo np. elektorat Zandberga, czy to się Zandbergowi podoba, czy nie, jest, jak on sam określił, elektoratem ludzi mądrych i myślących. Tam są młodzi ludzie, kobiety, które uczestniczyły w strajkach kobiet, w czarnych marszach. Oni doskonale wiedzą, że jeśli prezydentem zostanie Karol Nawrocki, wrócą wszystkie demony, tyle że razy trzy albo cztery.
Mogą nie lubić duopolu PO-PiS, mogą nie lubić liberałów, ale jeszcze bardziej nie będą chcieli powrotu do represji wobec kobiet.
– Ścigania ich w gabinetach ginekologicznych itd. Myślę więc, że Zandberg po pierwszej turze też znalazł się w kłopotliwej sytuacji. Nie chciał poprzeć oficjalnie nikogo, bo walczy z duopolem. Ale jeżeli zacznie odradzać głosowanie na Trzaskowskiego, to jego własny elektorat może go wystawić do wiatru. Tym bardziej że ludzie pytają teraz, czy według niego większym zagrożeniem jest duopol, czy recydywa PiS.
W podobnej sytuacji jest Mentzen.
– Mentzen chce ograć i PiS, i Koalicję Obywatelską. I trochę parodią jest, że narzucił Trzaskowskiemu i Nawrockiemu swoje debaty – bo to parodia, żeby kandydat, który nie przeszedł do drugiej tury, przepytywał publicznie kandydatów, którzy do niej przeszli. A teraz, po pierwszej takiej „debacie”, już wiadomo, że Nawrocki z Mentzenem pracują nad projektem własnym, a nie dla Kaczyńskiego. Zresztą Karolowi Nawrockiemu bliżej do Konfederacji
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Zatrzymać Dyzmę
Co spojrzę na Karola Nawrockiego, to przypomina mi się genialna kreacja Romana Wilhelmiego. Tam i tu Dyzma w pełnej krasie. Podobieństwo nawet fizyczne. Te same gesty. Podobne maniery, a właściwie ich brak. Ambicje bez pokrycia, bo bez kompetencji. Nadrabianie elementarnych braków tytułomanią i pysznienie się doktoratem jest równie śmieszne jak pysznienie się Dyzmy tytułem prezesa banku. W efekcie kalkulacji politycznych i z woli prezesa Kaczyńskiego współczesny Dyzma kandyduje na prezydenta. Nie ma zahamowań. Coraz częściej mówi o sobie: ja jako prezydent zrobię tak. Jego literacki pierwowzór cofnął się, gdy mu zaproponowano fotel premiera, bo wiedział, że dogoni go wtedy mroczna przeszłość. Nawrocki wybrał inną drogę. Ucieka do przodu, bo wierzy, że prezydentura zapewni mu bezkarność.
Dokładnie taką samą motywację mają ludzie z jego sztabu, prezes Kaczyński i kierownictwo partii oraz cała armia polityków PiS, ich rodzin i znajomych, którzy w ciągu ośmiu lat rządów potworzyli liczne grupy przestępcze. Skutecznie, jak widać, sparaliżowali prokuraturę i sądownictwo. Wiedzą jednak, że przegrana Nawrockiego obali te rachuby. Rozliczenia przyśpieszą, bo dowody ich przestępstw są – jak to lubili mówić ziobryści – porażające. Bezkarność może im zapewnić tylko Nawrocki, dlatego wszystko postawili na niego. Zwietrzyli szansę na powrót do tego, co mieli przez dwie kadencje. A mieli przecież wszystko. Swojego prezydenta, rząd, większość w Sejmie, Trybunał Konstytucyjny, sądy i prokuraturę. Tak skolonizowali media publiczne, że niczym się nie różniły od innych tub propagandowych dojnej zmiany. Media PiS, występujące pod różnymi nazwami, zostały zasilone setkami milionów złotych. Jeszcze długo będą z tego żyć, jeśli tych gigantycznych pieniędzy nie rozkradziono.
To, co piszą i mówią w tych mediach ludzie tak hojnie karmieni przez PiS, jest obrzydliwym ściekiem kłamstw i oszczerstw. Nauczyli się robić swojemu elektoratowi wodę z mózgu i, jak widać, mają w okłamywaniu ludzi spore sukcesy. Z oszusta i kłamcy o bardzo mętnej przeszłości zrobili kandydata z realnymi szansami na prezydenturę. Można temu zapobiec. Potrzeba jednak mobilizacji i determinacji. Jeśli ktoś nie widzi różnicy między PO a PiS i stawia między nimi znak równości, traktując obydwa środowiska jako takie samo zło, pomaga wrócić do władzy Kaczyńskiemu z całą tą przestępczą sitwą.
PiS stoi już w przedpokoju. Nie pora więc na wzajemne pretensje, żale i uszczypliwości. Polska jak tlenu potrzebuje stabilności i jak najszerszego frontu współpracy.
Tego też chce większość Polaków. Teraz trzeba to potwierdzić w niedzielnych wyborach.










