Archiwum
Seksmisja, czyli Kingsajz ma znaczenie
Juliusz Machulski oznacza: pomysł, błyskotliwość, humor, staranność na najwyższym poziomie
Na wielkim łożu z atłasową pościelą leży Karolina Wajda. Jest ledwie pełnoletnia. Jej słynny ojciec nie ma pojęcia, że córka zadała się z muzykami. Leżą obok niej, a potem sięgają po szklaneczki.
– W prawdziwym ujęciu będzie w środku coś? Jakaś herbata? – pyta Sławomir Łosowski z grupy Kombi.
– Coś tam wlejemy, ale butelka musi być prawdziwa – oświadcza Juliusz Machulski. – Mam jakieś dewizy, trzeba, żeby ktoś skoczył do Peweksu po butelkę „Black & White”.
Reżyser nakręcił z Kombi wideoklipy do ich dwóch utworów, w tym „Black and White”.
Dorobek zobowiązuje. Jak się czaruje „Seksmisją” i „Kingsajzem” i zostało się „polskim Spielbergiem”, nie wolno odpuszczać w żadnym detalu. Nawet przy produkcji teledysku, nawet gdy tytułowa whisky miga na ekranie przez jedną trzecią sekundy. Machulski oznacza: pomysł, błyskotliwość, humor, staranność na najwyższym poziomie, czyli przekraczanie granic aż do kreowania innych rzeczywistości.
Jeśli „Vabank” nas przekonał, to „Seksmisja” rzuciła na kolana. 12 mln widzów! I te teksty: „Kopernik była kobietą!”, „Nasi tu byli”, „Sfiksowałyście, boście chłopa dawno nie miały! Chłopa wam trzeba!”, „Kobieta mnie bije”, „Ciemność, widzę ciemność”, „Nie ma mężczyzn? A dlaczego tu nie ma okien? A dlaczego tu nie ma klamek?”, „No wiesz! Nasza cywilizacja zawaliła się w gruzy, a tobie tylko dupy w głowie!” i niezapomniane zdanie klucz: „Kierunek – wschód. Tam musi być jakaś cywilizacja!”. Większość narodziła się już na planie, spontanicznie, pod wpływem chwili.
Film kultowy, powstał 40 lat temu, a do dziś rozpala emocje. Ledwie kilka lat temu przed sądem toczył się proces o prawa czy raczej ich brak do wykorzystania cytatu zaczerpniętego z filmu w reklamie. Chodziło o „Ciemność widzę…”. Tymczasem przed „Seksmisją” sama jasność, jak w podświetlanej podłodze w kabinie Maksa i Ola, czyli głównych bohaterów. Youtuberzy z Polski objaśniają amerykańskim nasze realia i konteksty zawarte w „Seksmisji” po tym, jak streszczenie filmu pojawiło się na amerykańskim kanale Mystery Recaped, posiadającym 1,16 mln subskrybentów. To oznacza, że film żyje w coraz to nowych rejonach świata, w coraz to nowych pokoleniach i kolejnych środkach przekazu. Stale nadąża.
„Seksmisja” weszła do kin w roku orwellowskim. Scenariusz Machulski pisał wcześniej, na stypendium w Paryżu w 1981 r., gdy dopadło go zapalenie płuc i cała rodzina szła na plażę. Znów sytuacja polityczna po wprowadzeniu stanu wojennego, jeszcze bardziej niż w przypadku „Vabanku”, sprawia, że widzowie, idąc do kina, łakną terapeutycznego pocieszenia. I satysfakcja gwarantowana! Komediowa wizja społeczeństwa samych kobiet w państwie totalitarnym trafia w dziesiątkę. Dwaj zahibernowani przed dziesiątkami lat mężczyźni budzą się w nowej rzeczywistości. Są zniewoleni przez kobiecy reżim, w którym panuje przemoc i wszechinwigilacja na miarę Big Brothera. (…)
Wracamy do roku 2044, kiedy nasi panowie przebudzili się ze snu par excellence zimowego. Okazuje się, że geny męskie przepadły w czasie wojny, która się toczyła, gdy panowie słodko spali. W nowej cywilizacji mężczyźni traktowani są – ni mniej, ni więcej – jak mamuty, które powinny dawno wyginąć. Nie będą już do niczego potrzebni, odkąd partenogeneza sprawia, że w procesie rozmnażania zbędny jest plemnik.
Odhibernowani są cudownie kontrastowi. Odmiennie reagują na
Fragmenty książki Anny Bimer Świat Machulskich. Biografia rodzinna, Rebis, Poznań 2024
A dinozaury siedziały na przystankach i patrzyły
Zmiana na stanowisku prezesa Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego, czyli de facto Krytyki Politycznej – zastąpienie Sławomira Sierakowskiego, prezesa KP od zawsze, przez Agnieszkę Wiśniewską – nie wzbudza raczej egzaltacji, nie wywołuje poruszenia. Krytyka jest okrzepłą instytucją, z przeszło 25-letnim dorobkiem; mimo pierwotnych nadziei, że odegra również aktywną rolę w realnej polityce, wycofała się i okopała na pozycjach think tanku, wydawnictwa, szerokiej inspiracji i edukacji – i tu jej znaczenie jest ogromne, a w powrocie języka lewicowej krytyki, tożsamości czy agendy debat publicznych – zasadnicze i niepodważalne.
Symbolicznym domknięciem „rządów dusz” Sierakowskiego był zbiegający się w czasie z przekazaniem władzy w stowarzyszeniu wywiad dla „Gazety Wyborczej”. Daleko od szeroko pojmowanej lewicowości Sierakowski wygłasza w nim antypacyfistyczne tyrady, przy okazji wracając do historii swojej zbiórki na zakup tureckiego wojskowego drona. Prawicowy pacyfizm po prostu nie istnieje, to oksymoron. Kiedy Sierakowski wygłasza pochwałę przemocy w obronie ludności cywilnej przed ludobójstwem, to ani mu nie przemknie przez myśl, żeby rzucić słowo w ocenie dziejącego się na naszych oczach ludobójstwa w Gazie.
W tym nie tylko proceduralnym momencie przypomniałem sobie obserwowany od lat zadziwiający żywot pewnego systemu komentowania politycznej lewicowości, obecny zarówno w mediach tradycyjnych (wciąż jeszcze istniejących), jak i tych nowych, cyfrowych. Otóż natykam się nieustannie na zamieszczane z systematycznością godną lepszej sprawy porady, czym winna być lewicowość i dlaczego w polskiej realnej polityce tak słabo idzie lewicy, tej spod znaku Nowej Lewicy i tej razemkowej; innej, naprawdę radykalnej, po prostu tu nie ma.
Ostatnio przeczytałem komentarz, skądinąd sensownego bardzo komentatora politycznego, który podzielił się takim oto wywodem: „Jednym z powodów ciągłych porażek lewicy jest to, że ta nie potrafi przyjąć do wiadomości ludzkich strachów, które nie wpisują się w katalog strachów zatwierdzonych i bliskich lewicy. Strach przed bezrobociem, przemocą domową, gwałtem, mobbingiem – owszem. Ale strach przed obcym – no co to, to nie. To nie jest prawdziwy strach, to strach wręcz niepoprawny. Prawica nie ma takiego problemu, gra każdym strachem i tylko strachem”. Analizę uzupełniał obrazek znad granicy, należący do jakiegoś innego tekstu: „Są tu dwa przejścia graniczne: pieszo-rowerowe i samochodowe. – Szczerze? Boimy się, przestałam z mężem chodzić na spacery do lasu. Czułabym się bezpieczniej, gdybyśmy mieli tu na miejscu wojsko, chociaż widzę więcej straży granicznej w ostatnim czasie. Raz widziałam grupę. Siedzieli na przystanku
Co motylom pisane
Biologa Marcina Sielezniewa i jego żonę Izabelę, architektkę krajobrazu, przed laty połączyła pasja badania motyli
Piaski. Rzadko się zdarza, by nazwa miejscowości tak trafnie i jednoznacznie opisywała jej naturalne otoczenie. Bo miejscowości o tej nazwie w Polsce nie brakuje, ale żadna chyba nie jest tak z piaskiem związana i nim otoczona, jak Piaski nad Narwią koło Tykocina.
Dziś większość tutejszych piaszczystych połaci i wydm zarosła już sośniną albo została nią zalesiona. Dłużej zachował się rozległy ugór nad skromną rzeczką Nereślą – dopływem Narwi. Krzewi się tu skromna roślinność, zwana murawą napiaskową, złożona z traw i krzewinek. Pędzle płowej trawy, szczotlichy siwej, kępki kostrzewy owczej, żółto kwitnące pięciorniki i różowo macierzanki oraz siwe naziemne porosty tworzą tu dziurawy, przeplatany gołym piaskiem dywan. To jest – jak mówią biolodzy – pierwsze stadium sukcesji roślinnej, czyli stopniowego przekształcania się istniejącej szaty roślinnej w inną. To naturalne przejście od piasku do lasu. Piaszczyste wydmy to robota Narwi, która niesie sporo mineralnej gleby. Nie tylko piasku. Ale to z niego rzeka usypuje wzniesienia wzdłuż brzegów, a także wyniosłe wysepki w samej pradolinie. (…)
Oto obrazek, który mam ciągle przed oczami, choć minęło już kilkanaście lat. Na ugorzysku pod Piaskami zakwitają macierzanki i cała plejada innych niepozornych roślin, a wśród nich krąży para młodych ludzi. Dziewczyna jedną ręka trzyma zawiniątko z niemowlęciem, a w drugiej siatkę na motyle. Jej mąż ma taką samą siatkę i oboje co jakiś czas żwawo nimi wymachują, próbując chwytać motyle. Omijają przy tym pospolite bielinki, cytrynki, rusałki: kratkowce, pawiki, a nawet efektowne admirały, polują wszak na zdobycz drobną, ale rzadką i cenną dla badacza ze względu na niepospolitą formułę życia.
Ci wędrowcy z siatkami to Marcin Sielezniew i jego żona Izabela, których przed laty połączyła pasja badania i podziwiania motyli. Nawet dla córeczki wybrali imię, które jest łacińską nazwą pewnego motyla: Aurelia. I założyli Towarzystwo Ochrony Motyli. Marcin to biolog pracujący na Uniwersytecie w Białymstoku, a Iza z zawodu jest architektką krajobrazu, ma jednak pokaźny dorobek w rysowaniu motyli. (…)
Ja i mój brat wybraliśmy się z nimi na wyprawę pomiędzy jałowce. Latająca istota, której wypatrywali, to mały błękitny motylek. W środku lata samice tego gatunku składają jaja. Marcin wręczył jednemu z nas siatkę na długim trzonku, uśmiechając się przy tym pod nosem. Ten, który został zaszczycony dopuszczeniem do roli badacza, machał siatką, aż wreszcie coś tam w niej zaczęło trzepotać. Ale w pułapkę wpadły tylko ze dwa cytrynki, jakieś chrząszcze, w tym pospolite biedronki z siedmioma kropkami. Obaj z bratem próbowaliśmy szczęścia na zmianę – wytrwale, lecz z równie nikłym efektem.
Cóż, modraszki, choć kolorowe, są drobne, a gdy siadają na roślinie, składają skrzydła jak książkę i stają się mało widoczne. Jedynie doświadczony i uparty obserwator może je wyłowić wzrokiem spośród schnących już, płowych traw.
Swoje kolory, ozdabiające tylko wierzchnią, a więc górną stronę skrzydeł, modraszki pokazują przede wszystkim w locie. To żywe barwy, będące zwykle domeną samców. Prawdziwymi modraszkami z nazwy są: arion, alkon i ikar, choć ich samiczki są brunatne. Ale do rodziny modraszkowatych należą też zieleńczyk ostrężyniec, pokryty z wierzchu intensywną, wręcz nienaturalną zielenią, czy – jakby wbrew logice podpowiadanej przez nazwę rodziny – czerwończyk dukacik, jak i inne czerwończyki, choćby płomieniec czy fioletek. (…) Modraszki to w większości gatunki rzadkie, niektóre wręcz zagrożone wyginięciem, więc na liście Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody (IUCN) figurują jako owady szczególnej troski obok dwóch innych unikatowych grup – amerykańskich monarchów i „ptakoskrzydłych” paziów z Papui Nowej Gwinei.
Marcin z Izą zajmowali się właśnie szczególnie rzadkim i cennym modraszkiem arionem. Minęły dobre trzy godziny naszego spotkania, nim na twarzy Marcina, przeważnie zresztą uśmiechniętej, pojawił się uśmiech szerszy i bardziej promienny. Jest! Badacz umiejętnie wydobył z siatki małego, z wierzchu błękitnego motylka, znaczonego czarnymi plamkami. Łowca zapewnił, że i tak mamy szczęście. Zdarzają się nawet wielogodzinne łowy, podczas których nie napotykają
Fragmenty książki Tomasza Kłosowskiego Narew. Opowieści o niepokornej rzece, Paśny Buriat, Suwałki 2025
Czy Polacy znają prawa pracownicze?
Piotr Ciszewski,
stowarzyszenie Historia Czerwona
Znajomość praw pracowniczych nie jest w Polsce powszechna. Odpowiada za to m.in. system edukacji. Na lekcjach z tzw. podstaw przedsiębiorczości więcej jest o zakładaniu firmy niż o byciu pracownikiem i o jego prawach. Obecny rząd z udziałem tzw. lewicy nie wprowadził żadnej zmiany w kierunku bardziej propracowniczego programu. W wielu małych i średnich firmach prawa pracownicze są fikcją. W gastronomii czy w małych firmach jest wręcz przyzwolenie na ich łamanie. Coraz większa grupa osób zaczyna jednak walczyć o prawa pracownicze. To m.in. studenci biorący udział w okupacji Uniwersytetu Warszawskiego czy pracownicy gnieźnieńskiego Jeremiasa. Jest nadzieja, że sytuacja będzie się zmieniała.
Dr Ewa Pietrzak,
specjalistka w dziedzinie prawa pracy, USWPS
Znajomość praw pracowniczych nadal jest na stosunkowo niskim poziomie. Dotyczy to zarówno osób świadczących pracę, jak i pracodawców. Zagadnieniem, które często się pojawia w praktyce, jest kwestia odróżnienia umowy o pracę od umów cywilnoprawnych (m.in. umowy o dzieło, umowy-zlecenia). Zarówno pracownicy, jak i pracodawcy mają tendencję do mylenia tych dwóch podstaw świadczenia pracy. Różnice są zasadnicze. W przypadku umowy o pracę osobie świadczącej pracę przysługują uprawnienia wynikające z prawa pracy, w tym z Kodeksu pracy. Regulacje te nie obowiązują w sytuacji zatrudnienia na podstawie umów cywilnoprawnych. Gdy osoba świadczy pracę na podstawie umowy cywilnoprawnej w sytuacji, w której powinna być zawarta umowa o pracę, przysługuje jej prawo wystąpienia do sądu z powództwem o ustalenie istnienia stosunku pracy. Pracownicy często nie mają świadomości tego.
Piotr Szumlewicz,
lider związku zawodowego Związkowa Alternatywa
Niestety, wiedza o prawach pracowniczych w polskim społeczeństwie jest niska. W konsekwencji prawo pracy jest łamane bardzo często, co dotyczy m.in. nadgodzin, niewypłacania pensji na czas czy zatrudniania w ramach umów cywilnoprawnych, gdy spełnione są wszystkie wymogi umowy o pracę. Pracodawcy łamią też często ustawę o związkach zawodowych. Skąd taka skala bezprawia? Wydaje się, że czołowi politycy i komentatorzy życia publicznego nie traktują prawa pracy poważnie. Od lat wiele przepisów Kodeksu pracy jest martwych, a władza przyzwala na ich omijanie. Dotyczy to chociażby gigantycznej skali umów śmieciowych i niewypłacania pensji na czas. Kary dla nieuczciwych pracodawców są niskie, a kontrole firm bardzo rzadkie. Ponadto władze publiczne nie prowadzą żadnych akcji edukujących społeczeństwo. Młodzi ludzie dowiadują się, jak założyć firmę, ale nie wiedzą, czym są nadgodziny albo jakie są różnice między umową-zleceniem a umową o pracę.
Wakacyjny wyjazd? Zbankrutujesz!
Polacy planują wydać na wakacje 2025 średnio 4401 zł. Aż 13% rodzin zostanie w domu
Z raportu „Wakacyjny Portfel Polaków 2025” opracowanego przez Związek Banków Polskich wynika, że 58% rodaków spędzi wakacje w kraju. To o 2 pkt proc. więcej niż rok temu. Za granicą wczasy planuje spędzić 23% osób, 13% zostanie w domu. Co ciekawe, większość, bo aż 60% respondentów, twierdzi, że sfinansuje swoje wakacje z własnych środków i na pewno nie weźmie w tym celu kredytu. Kolejne 22% takiej opcji raczej nie planuje. Łącznie jedno gospodarstwo domowe zamierza wydać na wakacje 4401 zł. Jak Polacy spędzą wakacje za tę kwotę?
Wszędzie drożyzna
Wedle danych Głównego Urzędu Statystycznego ceny w czerwcu 2025 r. wzrosły rok do roku o 4,1%. Nic też nie wskazuje, aby miały one w najbliższym czasie spaść. Cieszyć może fakt, że według Narodowego Banku Polskiego miesiąc wcześniej mieliśmy najniższą inflację bazową od przeszło pięciu lat. Niestety, nie zmienia to faktu, że wakacyjny wyjazd stał się dla większości Polaków sporym luksusem, a niekiedy wydatkiem niemożliwym.
Na potrzeby raportu „Wakacyjny Portfel Polaków 2025” przeprowadzono symulacje kosztów wakacji dla czteroosobowej rodziny w trzech opcjach finansowych: do 5 tys., do 10 tys. i do 15 tys. zł. W pierwszej opcji analizowano pobyt na Mazurach. Nocleg w zależności od standardu kosztuje między 990 a 3130 zł. Obiad dla czterech osób w lokalnej restauracji to koszt rzędu 275,54 zł. Poszczególne atrakcje są zaś wyceniane w granicach 150-223 zł. Za 10 tys. zł postanowiono w symulacji wysłać rodzinę na tygodniowy pobyt nad Bałtykiem, dokąd miałaby dojechać pociągiem relacji Kraków-Gdańsk. Nocleg w apartamencie wyceniono średnio na 4681 zł. To o 1 tys. zł drożej niż w zeszłym roku. Wyżywienie kosztuje 2,1 tys. zł, a lokalne atrakcje – od 800 do 1 tys. zł. W ostatniej opcji, za 15 tys. zł, naszą czteroosobową rodzinę wysłano na wakacje all inclusive do Egiptu za 13 580 zł. W Grecji cena jest podobna – 13 923 zł, a w Hiszpanii – 13 958 zł. Specjaliści wskazują, że pobyt w Egipcie zdrożał rok do roku o 4080 zł, za to wyjazd do Hiszpanii jest tańszy nawet o 5828 zł.
„Jeśli mam jechać na wakacje gdzieś w Polsce, musi to być głusza, samotny domek z dala od turystycznego piekiełka, co bywa zadaniem z rodzaju niewykonalnych. W Polsce przemysł turystyczny jest wcieleniem najgorszego rodzaju masówki, gdzie wczasowiczów się nie szanuje, tylko wyciska jak cytrynę z każdej złotówki, niewiele oferując w zamian. Zastanówmy się, dlaczego ludzie nad polskim morzem ciągle na siebie włażą, dlaczego na plaży gra radio zagłuszające szum morza? Bo ktoś to tak zaprojektował. Ciasno upchani ludzie to więcej pieniędzy z tej samej powierzchni, ale też dużo więcej nerwów. Czy to jest wypoczynek?”, ocenia specjalista od komunikacji społecznej dr Miron Nalazek.
Według raportu przygotowanego przez Allianz Partners Polacy plasują się w czołówce najmniej wydających turystów w Unii Europejskiej. Podobnie jak inni mieszkańcy Europy są skłonni ograniczyć codzienne wydatki, aby móc wyjechać na wakacje. 65% ankietowanych rodaków rezygnuje w tym celu z rozrywek, 61% twierdzi zaś, że na rzecz wakacji jest w stanie odłożyć w czasie zakup samochodu lub remont mieszkania.
Dzieci do babci
Badanie „Wakacyjne wydatki na dzieci” przeprowadzone przez BIG InfoMonitor w 2024 r. wykazało, że średni koszt letnich zajęć dla dzieci to 1421 zł. Z kolei za kolonie trzeba zapłacić nawet 5 tys. zł. W sondażu tym 43% rodziców zadeklarowało, że ich dzieci spędzą przynajmniej część lata
k.wawrzyniak@tygodnikprzeglad.pl
Łaszowski – agent Gestapo
Do śmierci pozostawał prominentnym działaczem katolickim, a za kolaborację nie spotkała go żadna kara
Bomba wybuchła jesienią 2021 r. Badając akta Stasi, Hanna Radziejowska, szefowa oddziału Instytutu Pileckiego w Berlinie, wpadła na trop „L7”. Ustaliła, że Laszowski to tak naprawdę Alfred Łaszowski, przed wojną pisarz, krytyk literacki i działacz Obozu Narodowo-Radykalnego, a po 1945 r. pisarz i publicysta związany z Paxem. Co ciekawe, a nawet trochę perwersyjne, Łaszowski przyznał się już kiedyś do swoich związków i fascynacji Alfredem Spilkerem szefem Sonderkommando IV A. Uczynił to w powieści „Psy gończe”, którą podobno napisał w czasie wojny, ale wydał dopiero w PRL. Wtedy, ze względu na specyficzny język utworu, nikt nie powiązał fabuły z jego przeżyciami. Kiedy jednak sprawę opisała Radziejowska, wszystko stało się jasne.
Życiorys Łaszowskiego jest absolutnie fascynujący.
Nim został niemieckim konfidentem, a jeszcze wcześniej radykalnym narodowcem, był… komunistą. W Cieszynie, gdzie chodził do szkoły, wstąpił nawet do Komunistycznej Partii Polski. Pod wpływem swego nauczyciela Juliana Przybosia miał bardzo liberalne i lewicowe poglądy. A potem coś w nim pękło. Stał się nie tylko polskim faszystą, lecz radykalnym totalistą. Zafascynowany Hitlerem i NSDAP opowiedział się za sprowadzeniem nazistowskich wzorców nad Wisłę. Dziś, gdy czyta się jego przedwojenne teksty, włos jeży się na głowie. Chciał siłowej rozprawy z Żydami, postulował walkę państwa z homoseksualizmem, domagał się palenia książek Boya-Żeleńskiego i Krzywickiej. Brał udział w marszach narodowców, a niewykluczone, że nawet w strzelaninach z bojówkami robotniczymi czy żydowskimi z okazji 1 Maja. Ponieważ po śmierci Piłsudskiego krew regularnie już lała się na ulicach Warszawy, oburzonym burdami mówił w prawicowej prasie: „Tu nic nie pomogą wymyślania od pałkowców i bandytów. Tak samo nazywano bojowców, polskich terrorystów. Słyszę głosy sprzeciwu, oburzenie rośnie. Panowie, spokojnie, chwileczkę. Była okupacja rosyjska? Była. Jest okupacja semicka? Jest. (…) Metody walki będą identyczne”. I tego się trzymał. Wręcz nawoływał do użycia siły wobec przeciwników politycznych. Nie miało być żadnej taryfy ulgowej.
Po opublikowaniu w lwowskich „Sygnałach” tekstu „Mit wodza” napisał wprost: „Jeszcze jeden numer tej łajdackiej szmaty ujrzy światło dzienne, pociąg popularny »bokser, bomba, brydż« wyjedzie z Dworca Głównego…”. I wyjechał. Następnego dnia redaktor naczelny pisma Karol Kuryluk został pobity na progu swojego mieszkania.
Aż do wybuchu wojny Łaszowski nakręcał się coraz bardziej. „Totalizm jest fanatyczny, zaciekły, nieprzejednany, zmierza do celu poprzez gwałt i przemoc”, pisał w „Prosto z Mostu”.
Oczywiście za głównego wroga uważał Żydów. Opowiadał się za wprowadzeniem ustaw antyżydowskich, które regulowałyby ich status, aż do emigracji wszystkich bez wyjątku. A kto jest Żydem – takimi szczegółami radził się nie przejmować. „Mało nas obchodzi, czy Żydzi są rasą czy nie. Wystarczy nam, że są Żydami. (…) Obóz narodowy w Polsce nie walczy z rasą semicką. Walczy po prostu z Żydami i koniec”.
A koniec był coraz bliżej. „Wyobrażają sobie [Żydzi – M.W.], że klęska Hitlera będzie automatyczną likwidacją antysemityzmu. Płonne i głupie nadzieje. Ta wojna was nie ocali”, pisał z nadzieją sześć miesięcy przed wybuchem konfliktu. Czyli jednak klęska Hitlera – zakładał.
I tu zaczyna się problem. Bo o klęsce Hitlera i nazistowskich Niemiec rzeczywiście był święcie przekonany. W 1943 r. wyznał znajomemu, który – tak się składało – był informatorem AK i napisał na jego temat fascynujący wręcz meldunek, że w Niemcach i ich wodzu intrygują go wewnętrzna furia, biologiczno-mistyczna siła i dynamika ruchu narodowosocjalistycznego. Ale przede wszystkim pierwiastki destrukcji, dążenie do samozagłady. Uważał, że to fenomenalny temat na książkę. Zaczął ją nawet pisać, a potem podobno tłumaczył kolejne rozdziały i wysyłał Hitlerowi. W 1943 r. powieść otrzymała tytuł „Koła muszą się kręcić”, nawiązujący do sloganu zamieszczanego
Fragment książki Michała Wójcika Miasto szpiegów. Gra wywiadów w okupowanej Warszawie, Rebis, Poznań 2024
Czy głos każdego wyborcy został dobrze policzony?
Nie. I zawsze będą wątpliwości, czy Nawrocki został wybrany legalnie
Wszyscy wiemy, że wynik wyborów prezydenckich w rzeczywistości jest inny niż ten, który ogłosiła PKW.
We wtorek 1 lipca o godz. 18.45 nastąpiło to, czego wszyscy się spodziewaliśmy – Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego ogłosiła ważność wyboru Karola Nawrockiego na prezydenta RP. Izba podjęła tę uchwałę w 18-osobowym składzie, zgłoszono trzy zdania odrębne.
Czy w związku z tym sprawa wyborów została zamknięta? No nie. I można z całym przekonaniem orzec, że sposób, w jaki potraktowali ją sędziowie z IKNiSP i partie polityczne, wystawia im jak najgorsze świadectwo.
I.
Zacznijmy od kwestii formalnej, która mocno porusza środowiska prawnicze. Otóż Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych Sądu Najwyższego nie jest sądem. Jest ciałem wybranym nielegalnie, zlepionym z pisowskich prawników, i nie powinna orzekać w tej sprawie. Można było z tego kłopotu wybrnąć, przekazując ocenę ważności wyborów Izbie Pracy, która jest umocowana prawnie, tworzą ją sędziowie legalnie wybrani. Można też było przyjąć tzw. ustawę kompetencyjną, która uznanie wyniku wyborów składała w ręce najstarszych stażem sędziów. Ale tę ustawę zawetował Andrzej Duda, by jego było na wierzchu.
Mamy więc sytuację taką, że ważności wyboru Karola Nawrockiego nikt nie stwierdził. A powinien Sąd Najwyższy.
II.
W wyniku informacji, które dostały się do opinii publicznej, znacząca liczba Polaków uważa, że wybory mogły zostać sfałszowane. I że głosy powinny być przeliczone jeszcze raz. Aż 40% Polaków myśli, że wybory mogły być sfałszowane. Ponad 60% chciałoby ponownego przeliczenia głosów. Ta grupa jest rozbita – 30% chciałoby ponownego przeliczenia we wszystkich komisjach wyborczych, 31% tylko w tych, co do których zgłoszono protesty. Warto zwrócić uwagę na postawę wyborców koalicji rządzącej. Aż 57% chce ponownego liczenia we wszystkich komisjach. 36% – tylko w komisjach, których dotyczyły protesty wyborcze. I ledwie 5% mówi, że nie trzeba liczyć w ogóle. Ta postawa ma swoje źródła, nie wzięła się znikąd.
III.
Wynik wyborów prezydenckich w rzeczywistości jest inny niż ten, który ogłosiła PKW – to bezdyskusyjne i udowodnione. Okazało się przecież, że podział głosów w komisjach, które sprawdzono jeszcze raz, nie zgadzał się z tym, co zostało zapisane w protokołach. A jeżeli sprawdza się 19 komisji i w 12 wynik wpisany do protokołu jest inny niż w rzeczywistości, podpowiada to, że w innych komisjach mogło być podobnie. Kłopot w tym, że tę podpowiedź sędziowie IKNiSP zignorowali.
Mówił o tym w Sądzie Najwyższym zastępca prokuratora generalnego Jacek Bilewicz: „Tak naprawdę do tej pory nie wiemy, jaki jest wynik wyborczy, bo nie można w sposób jawny i pewny określić przewagi jednego z kandydatów. Ponieważ SN nie zdecydował się na przeliczenie kart we wszystkich komisjach, w których zachodziły anomalie, nie sposób określić, jaka była dokładna różnica między kandydatami. Prokuratura nie chce zmieniać wyniku wyborów, jednak wskazuje, że powinny być ustalone dokładne ich wyniki”.
Dla „Rzeczpospolitej” wypowiedział się też sędzia Wojciech Hermeliński, były przewodniczący PKW i były sędzia Trybunału Konstytucyjnego: „Jeżeli już jest tyle podejrzeń, tyle ustalono w wyniku badania tych kilkunastu komisji, że w nich dochodziło do pomyłek co najmniej, to myślę, że w wielu innych komisjach pewnie też. Zasada prawdopodobieństwa wskazuje na to, żeby liczyć się z tym, że w innych komisjach też mogło dojść do tego rodzaju historii”.
„Nie mamy pewności co do wyników wyborów prezydenckich” – to z kolei słowa Ryszarda Kalisza, członka PKW. „Nie ma tej pewności prokuratura, bo postanowiła przeliczyć głosy w 296 komisjach. A jeżeli toczy się postępowanie przygotowawcze, to znaczy, że jest uzasadnione podejrzenie popełnienia przestępstwa”.
Ale te słowa i te działania nie przekonały sędziów Izby Kontroli Nadzwyczajnej. Sędzia Krzysztof Wiak, przedstawiając jej stanowisko, stwierdził, że do sądu wpłynęło ponad 54 tys. protestów wyborczych, lecz za zasadne uznano 21. I dodał, że nie miały one wpływu na ostateczny wynik wyborów. Sędzia Wiak jest mało precyzyjny. Oczywiście, że te różnice (pomyłki, fałszerstwa – jak było naprawdę, powinna wyjaśnić prokuratura) wpłynęły na wynik
r.walenciak@tygodnikprzeglad.pl
Dowiozą czy nie dowiozą?
Nie dowieźliśmy tego, ja to dowiozę, mamy problem z dowożeniem, skuteczne dowożenie jest podstawą. Jeśli słyszycie w mediach takie wypowiedzi polityków płci obojga, to nie myślcie, że zmienili branżę i zajęli się dostawami towarów, transportem czy podwózką. Niestety nie, choć może byłoby to z większym pożytkiem dla rodaków niż bicie piany i ta nowomowa.
Ministrowie będą dowozić, czyli realizować przypisane im zadania. Dowożenie ma być sprawniejsze. I skuteczniejsze. W gadaniu już jest. Ale czynów brak. Premierowi Tuskowi proponujemy, by wszystkich obiecujących dowożenie od razu skierował do Poczty Polskiej. Na ekspedycję.
Recykling z klasą
Ekomłodzież z Andrychowa testuje butelkomaty, które od października na stałe wpiszą się w polski krajobraz
– Na parterze naszej szkoły stanął automat, do którego można wrzucać niezgniecione, puste butelki plastikowe oraz puszki aluminiowe – mówi Piotr, uczeń pierwszej klasy I Liceum Ogólnokształcącego im. Marii Skłodowskiej-Curie w Andrychowie. Rzeczywiście, pokaźnych rozmiarów butelkomat typu Splask Collect PET/CAN pojawił się w obszernym holu szkoły. Obok niego tablica z zachętą: „Chcesz wygrać super nagrody dla swojej klasy, a przy okazji zrobić coś dobrego dla planety? Dołącz do konkursu »Recykling z Klasą« organizowanego w naszym liceum we współpracy z firmą, producentem butelkomatów Splask!”.
– Na czym polega konkurs? – pytam.
– To proste. Wrzucamy butelki do automatu, a potem na ekranie dotykowym wybiera się swoją klasę. Każda butelka lub puszka to jeden punkt dla klasy. Naprzeciwko szkoły jest sklep, gdzie kupujemy na przerwach napoje. A jak się uzbiera w miesiącu najwięcej punktów, to klasa otrzymuje kupon do restauracji na 300 zł. Na zakończenie konkursu mają być jeszcze większe pieniądze dla zwycięskich klas – objaśnia Piotr.
I LO w Andrychowie, szkoła z 80-letnią tradycją, uzupełniła rywalizację o dodatkowe kategorie. Uczniowie do tej pory zaprojektowali już plakaty informujące o akcji z hasłem #RecyclingZKlasa do umieszczenia w internecie, nakręcono też rolki na Facebooka. Młodzież zachęcano jeszcze do zbierania śmieci w okolicy, za co również przydziela się punkty. To był już tylko dodatek do wielkiej akcji recyklingowej i postawionego w szkole urządzenia.
Nie ma co ukrywać, do korzystania z butelkomatów młodzież w przeważającej części motywuje czynnik ekonomiczny, tak jak Michała, absolwenta szkoły podstawowej. W jego domu – jak mówi – przygotowuje się za każdym razem „wsad do automatu” stojącego w pobliskim Lidlu. Powody są dwa. Wolniej zapełniają się wtedy żółte worki do opakowań plastikowych – a w jego domu pije się sporo napojów, wody mineralnej i soków, więc butelek jest dużo. No i za każdym razem uzyskuje się z butelkomatu co najmniej 2-3 zł zwrotu kaucji. To wprawdzie wystarczy na niewiele, ale i tak wszyscy są zadowoleni. Czynnik ekologiczny, ratowanie przyrody, jak przyznaje Michał, nie jest motywem wiodącym, chyba że ktoś dłużej nad tym faktem się zastanowi. W jego podstawówce o konieczności zbierania butelek nic nie mówiono, urządzenia nie zamontowano. Chłopak liczy, że może w liceum coś więcej w tej kwestii będzie się działo.
Oprócz liceum w Andrychowie, które postawiło u siebie butelkomat, także inne polskie szkoły, np. trzy sopockie podstawówki, wstawiły urządzenia do odbioru butelek i zorganizowały konkursy dla uczniów. W Sopocie o rozdysponowaniu pieniędzy z nagród zadecydują rady rodziców.
Istnieją szanse, że butelkomaty typu Splask już wkrótce na dobre zagoszczą w naszej najbliższej przestrzeni. Tego typu urządzenia można było niedawno oglądać w Warszawie podczas Wielkiego Zlotu Automatów Kaucyjnych zorganizowanego przez spółkę Polski System Kaucyjny (PSK). Impreza odbyła się w nowoczesnym hotelu Sound Garden blisko lotniska Chopina w Warszawie i była jedyną w swoim rodzaju okazją, aby poznać tak wielu dostawców automatów kaucyjnych/butelkomatów, no i zdobyć wiedzę
Stary instytut, nowe zadania
Zapowiada się ciekawy lipiec w MSZ. Nie z powodu rotacji – z powodu zapowiedzianej rekonstrukcji rządu. Czyli jego odchudzenia. Jednym z elementów tej operacji ma być zmniejszenie liczby wiceministrów, których jest rekordowo dużo. Nikt więc nie daje szans przetrwania tej burzy Andrzejowi Szejnie, który i tak jest poza MSZ. Niewielu – Władysławowi Teofilowi Bartoszewskiemu… A pozostali?
Można rzec, że tę sytuację przewidział Jakub Wiśniewski i ewakuował się na z góry upatrzoną pozycję. Wiśniewski był podsekretarzem stanu, odpowiadał za strategię polityki zagranicznej, ale także za współpracę rozwojową, stosunki w ramach ONZ i kontakty z państwami Ameryki Łacińskiej. Ogrom zadań, zwłaszcza na tle innych wiceministrów. Ale po paru miesiącach okazało się, że jego współpraca z ministrem układa się marnie, w zasadzie – bardzo źle. Znaleziono mu więc miejsce ewakuacji – mało prestiżowe, ale wygodne. I w kwietniu został dyrektorem Instytutu Współpracy Polsko-Węgierskiej im. Wacława Felczaka.
Ten instytut to piękna historia. W 2018 r. powołało go do życia PiS, podobno dlatego, że tak ustalili Kaczyński z Orbánem. Instytut miał promować przyjaźń polsko-węgierską, organizować spotkania młodzieży, prowadzić szkoły liderów, wspierać wymianę kulturalną i tego typu rzeczy. Miał podlegać bezpośrednio KPRM i zagwarantowano mu budżet na 10 lat. Co roku 6 mln zł, z tego 1 mln na płace (dla sześciu osób).
Gdy powoływano instytut do życia, wybuchła w Sejmie awantura, posłowie ówczesnej opozycji wołali, że to współczesne TPPR, że do współpracy z żadnym innym państwem takiego nie mamy i że to wyrzucanie pieniędzy w błoto. Wtedy padły prorocze słowa posła Krzysztofa Mieszkowskiego z Nowoczesnej, że zgodziłby się na instytut, gdyby promował on węgierską kulturę niezależną, zwłaszcza tych, których ogranicza cenzura Orbána. Bo w znacznej części są pozbawieni pracy.
Potem instytut zaczął działać i – jak wykazały kontrola NIK i kontrola KPRM (jeszcze za Morawieckiego) – działał po pisowsku. Na siedzibę wynajęto luksusową willę przy Goszczyńskiego na warszawskim Mokotowie, o dwukrotnie większej powierzchni, niż pierwotnie poszukiwano. Nie zgadzały się faktury, w latach 2020-2021 wypłacono sobie w instytucie dodatki w wysokości 194,6 tys. zł bez podstawy prawnej, z naruszeniem ustawy kominowej. Granty zaś dostali m.in. Piotr Motyka, redaktor Mediów Narodowych wydawanych przez Stowarzyszenie Marsz Niepodległości Roberta Bąkiewicza. A także kibice Pogoni Szczecin.
Nic więc dziwnego, że premier Tusk od początku zapowiadał likwidację instytutu. I potwierdzał to parokrotnie. Ale nie zlikwidował. Oficjalnie dlatego, że podmiot ten powołany został ustawą, więc ustawą trzeba go likwidować. A tę Duda zawetuje. Na razie szansy mu nie dano… Nie dano, za to instytut przerobiono. Urzęduje w starej siedzibie, ale z nowym dyrektorem (Wiśniewski!) i z nowymi zadaniami. Ostatnio zorganizował konferencję (uczestniczył w niej minister Sikorski) z udziałem gości węgierskich na temat budowy społeczeństwa obywatelskiego nad Dunajem. I demokracji.
Tak oto spełnia się marzenie posła Mieszkowskiego. Że pomysł Orbána przeciwko niemu samemu się obróci. Tanio nie jest, ale co szkodzi podokuczać?









