203 piętra pod ziemią

203 piętra pod ziemią

Dziennikarz „Przeglądu” zakosztował ciężkiej pracy górnika Pięćdziesiąt sekund w windzie i jesteśmy w całkiem innym świecie. 610 m pod ziemią, czyli 203 piętra. Do podziemnego królestwa Skarbka wchodzi ośmiu profanów, dziennikarzy, którzy na własne oczy, czy raczej na własnej skórze chcą poznać dzień powszedni górnika miedziowego. Towarzyszą nam sam dyrektor oddziału KGHM – Zakłady Górnicze Lubin, mgr inż. Krzysztof Tkaczuk, i mgr inż. Waldemar Wachlarz, kierownik Działu Robót Górniczych. „Szczęść Boże” – to pozdrowienie pod ziemią zastępuje wszystkie powitalne zwroty. Zaraz po nim – na każdym stanowisku – górnicy składają dyrektorowi raport. Nocny wąwóz Koło szybu jeszcze jest jasno. Światło sięga w głąb kilkadziesiąt metrów, aż do peronu kolejki podziemnej. Za lokomotywą trzy wagoniki. Ruszamy. Jeszcze na ścianach poziemnego tunelu świecą lampy. Im dalej, tym ich mniej. Świat zaczyna czernieć. Szybkość nie jest imponująca. W parę minut pokonujemy dystans – jak twierdzą nasi przewodnicy – półtora kilometra. Wzdłuż trasy kolejki przyklejone do stropu ogromne wentylatory przepychają powietrze. Organizację przewietrzania w kopalni regulują śluzy i tamy, działające jak na wodnych kanałach. W kopalni jest duszno i dość gorąco. Mamy na sobie podziemny strój górniczy – gumowe buty do kolan, drelichowe spodnie, flanelowe koszule i bawełniane kurtki robocze. Na kurtkach jeszcze odblaskowe ni to kamizelki, ni to szelki. Każdy ma dwie torby. W jednej akumulator zasilający lampkę, w drugiej zestaw ratowniczy. To taka skrzynka, która – gdyby zawał odciął dopływ powietrza – pozwala oddychać przez godzinę w marszu, a leżąc i czekając na pomoc, można z nią przeżyć nawet cztery do sześciu godzin. Akumulator waży dobrze ponad kilo, a zestaw ratowniczy trzy kilogramy. Na powierzchni często damska torebka waży więcej, ale pod ziemią inaczej czuje się ciężar. – Teraz to fraszka – uśmiecha się sztygar. – Ale przed laty używaliśmy aparatów radzieckich, a one miały po siedem kilogramów. Na końcu trasy kolejki czekają samochody – landrowery z dwoma kanapami wzdłuż burt. To pojazdy specjalnie zabezpieczone przed niespodziankami atmosfery na podziemnych szlakach. Znów wojskowy meldunek sztygarom i dalej w drogę. Wyobraźcie sobie jazdę wąskim, kamienistym górskim wąwozem podczas bezksiężycowej, bezgwiezdnej, całkowicie ciemnej nocy. Tak właśnie czujemy się w tym kopalnianym korytarzu. Rzuca na boki, w górę i dół. Reflektory samochodu wyciągają z ciemności fantastyczne kształty awangardowych rzeźb, a przed kolejnymi skrzyżowaniami – znaki drogowe. Na tablicy samochodu strzałka szybkościomierza oscyluje wokół liczby 30. Dojazd do każdego skrzyżowania sygnalizowany jest głośnym klaksonem. – Zdarzają się wypadki drogowe pod ziemią? – pytam sztygara. – Nie zdarzają się, ale mogą się zdarzyć. Ostrożności nigdy za dużo. Kierowca lampką górniczą daje znać fotokomórce, że wjeżdżamy do śluzy. Podnosi się brama. Tym sposobem chroni się atmosferę podziemną przed niekontrolowanym przepływem powietrza. W innym miejscu niekontrolowany przepływ powietrza hamuje „firanka” z grubej gumy. Szara guma wpasowana w szare ściany. Wygląda jakby stanowiły całość. I w tę właśnie ścianę wjeżdża nasz kierowca z pełną prędkością. Ściana ustępuje, bryły gumy przesuwają się po konstrukcjach chroniących maskę pojazdu i kabinę z ludźmi. Oddychamy z ulgą. Podziemne biuro sztygara. Na ścianach mapy z gęstą siatką korytarzy. Sztygar Wiesław Nielepkowicz nadzoruje bezpośrednio pracę podziemną. Obok biurko sztygara mechaników. Na biurku cały księgozbiór. Gruba księga każdej podziemnej maszyny z dokładnym zapisem jej pracy. Maszyny kosztują nawet ponad 2,5 mln zł. Coraz częściej ich operatorami są inżynierowie, bo urządzenia są coraz bardziej skomplikowane. Miedź i srebro Mgr inż. Krzysztof Tkaczuk kieruje najtrudniejszą z kopalń miedzi. Zasłużona kopalnia obchodziła 35-lecie. To w niej po odkryciu złóż przez dr Jana Wyżykowskiego zaczęto drążyć pierwszy szyb. Ile wówczas było kłopotów z wejściem w głąb, pod warstwy mocno nawodnione. Zamrożenie górotworu, wypompowanie wody i wdarcie się na większe głębokości było w Polsce przedsięwzięciem pionierskim. Udało się. Szyb Bolesław dotarł do miedzi. I ruda wciąż jeszcze jest wydobywana. Inż. Tkaczuk, absolwent AGH, trafił do Lubina przed 26 laty. Miał szczęście albo pecha –

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 49/2003

Kategorie: Kraj