Ile jest wart człowiek?

Ile jest wart człowiek?

fot. Archiwum Stowarzyszenia Lekarze Nadziei.

Są ludzie wyposażeni w gen pomagania innym – twierdzi prof. Zbigniew Chłap, przewodniczący Stowarzyszenia Lekarze Nadziei. Nazywa się ich nawiedzonymi W centrum Krakowa przy ul. Smoleńsk 4 jest Przychodnia Lekarska dla Ludzi Bezdomnych i Ubogich, którą prowadzi Stowarzyszenie Lekarze Nadziei. Od poniedziałku do piątku od godz. 12 schodzą się tu bezdomni. Przyjmują ich bezpłatnie lekarze wolontariusze. Czynne są dwa gabinety internistyczne oraz zabiegowo-chirurgiczny, a raz w tygodniu ginekologiczny i stomatologiczny. Bezdomni zostają zbadani przez lekarzy i otrzymują potrzebne lekarstwa. Pielęgniarka zmienia opatrunki, a pierwszą dawkę leku zwykle podaje na miejscu. Pacjenci odchodzą pod nieistniejący adres, do piwnicy, na strych, do opuszczonej altanki na działce czy pustostanu. Terminu następnej wizyty dotrzymują tylko niektórzy. Do przychodni wracają zwykle dopiero wtedy, gdy zmusi ich do tego ból. Rocznie odbywa się tu ponad 3,5 tys. przyjęć, korzysta z nich ponad 800 chorych. Siedzę w holu tej przychodni. Rejestratorka pani Wanda zapisuje dane chorego mężczyzny zakutanego w za duży płaszcz, wspartego na lasce. Nakłania go do leczenia w szpitalu, on jednak odmawia kategorycznie, mrucząc coś pod nosem. Obok mnie siedzi drugi pacjent, usiłuje wciągnąć but na obrzmiałą, zaczerwienioną stopę. Za szklanymi drzwiami czeka jeszcze kilku chorych, siedzą w milczeniu, nie rozstając się z wypchanymi torbami, w których noszą cały swój majątek. Lekarze Nadziei Historia Stowarzyszenia Lekarze Nadziei sięga stanu wojennego, kiedy do Krakowa docierały transporty przysyłanych przez Lekarzy Świata darów, w tym leków. Trzeba było je przejąć, zmagazynować i rozdać potrzebującym. Wtedy to zrodziła się idea powołania polskiej filii Lekarzy Świata. W 1989 r. Sąd Wojewódzki w Krakowie zarejestrował Stowarzyszenie Lekarze Świata jako polską filię francuskiej organizacji Médecins du Monde, a przewodniczącym został prof. Zbigniew Chłap. W 1995 r. przekształcono je w Stowarzyszenie Lekarze Nadziei. Powstały też oddziały w różnych miastach, ale do dziś działa jedynie oddział warszawski z przychodnią. Od początku istniała w Krakowie Apteka Darów prowadzona przez dr Zofię Michalską, w której za darmo można było otrzymać potrzebne leki. Przyjęta z zagranicy pomoc zobowiązywała. Lekarze Nadziei nieśli ją zaś mieszkańcom innych krajów, ogarniętych konfliktami zbrojnymi czy wojną. Już w grudniu 1989 r. pojechali do Rumunii, gdzie trwały walki z reżimem Ceauseşcu, zawieźli leki i opatrunki. Potem byli z darami w Wilnie, w krajach byłej Jugosławii, w Czeczenii z pomocą kurdyjskim uchodźcom, w Bułgarii, w Albanii, na Słowacji, w Rosji, w Kazachstanie, w Gruzji, na Litwie, Łotwie, Białorusi i Ukrainie. Wysyłali też paczki Polakom mieszkającym na Wschodzie. Podejmowali wspólne wyprawy z francuskimi Lekarzami Świata. Nawiązywali też współpracę z misjonarzami w różnych odległych krajach. Gdy w 2002 r. byli w Kamerunie z transportem leków, opatrunków i narzędzi chirurgicznych, zostali napadnięci, pobici i obrabowani przez grupę uzbrojonych przestępców. Uczestniczący w tej misji prof. Chłap najbardziej żałuje straconych wtedy zdjęć dokumentujących wyprawę. Lekarze Nadziei jeździli również po kraju z pomocą dla dotkniętych kataklizmem, zwłaszcza dla powodzian. Choroba zwana bezdomnością W Krakowie Lekarze Nadziei założyli Przychodnię dla Bezdomnych, Ubogich i Migrantów, która – pod nieco zmienioną nazwą, bo migrantów było już mniej – działa na I piętrze budynku oo. kapucynów przy ul. Smoleńsk 4. Patrzę, jak zbierają się tu chorzy. Większość przychodzi o kulach albo utykając. Nogi bezdomnych często są owrzodzone i pokryte ranami – to efekt nieleczonych żylaków, cukrzycy, zakażeń. Te rany źle się goją, są zaognione, ropieją, czasem pod niezmienianym opatrunkiem lęgną się robaki, bo bezdomni nie zdejmują butów nawet tygodniami. Rejestrują się, idą do łaźni i czekają w kolejce do gabinetu lekarskiego. Tu są badani, niektórym wykonuje się EKG czy pobiera materiał i przesyła do laboratorium, a ich rany zostają oczyszczone, obmyte, pokryte maścią i zabandażowane. Dostają leki oraz informacje, jak należy je stosować. I odchodzą w nieznane. Tylko czasem, gdy życie chorego jest zagrożone, wzywa się karetkę, która zawozi go do szpitala. Na okres leczenia szpitalnego bezdomny zostaje ubezpieczony, a potem wychodzi w swoją bezdomność. Na darmo usiłuję nawiązać rozmowę. Mężczyzna, który sycząc z bólu, wciska spuchniętą nogę do buta, powtarza tylko, że nigdy nie wróci do domu, do krewnych. Drugi przekonuje, że w Wiedniu, gdzie spędził 10 lat, pomoc dla bezdomnych jest jeszcze bardziej troskliwa niż tu. Obaj

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2015, 52/2015

Kategorie: Kraj