A mnie jest szkoda lata…

A mnie jest szkoda lata…

A lato było piękne tego roku

Koniec lata w filmie przydawał się do wszystkiego, od miłości po martyrologię. Bardzo się przydał Tadeuszowi Konwickiemu, kiedy w 1957 r. kręcił „na lekkiej bani”, jak wspomina, film „Ostatni dzień lata” (śmiali się z tytułu, że to niby o tragedii lotnika). Ona (Irena Laskowska) i on (Jan Machulski) na pustej plaży przeżywają miłość niemożliwą, co przełożyło się na krajowe recenzje typu „Knajak i cizia na plaży” oraz na grand prix festiwalu w Wenecji. Ale po latach film pamiętamy z czego innego. Tu po raz pierwszy w polskim kinie kamera pokazała nagą kobietę – w całości, od przodu i przez pół minuty. Tyle że z odległości kilkuset metrów. W dodatku Irena Laskowska do tej sceny zdjęła kostium kąpielowy. Poza kostiumem była opalona, a pod nim nie, więc z daleka i tak wygląda, że nosi białe majtki i stanik. Ot i cała erotyka! Poza tym, kiedy Konwicki z operatorem Janem Laskowskim obejrzeli pierwszą wersję, zgodnie uznali, że jest w całości dokładnie „do dupy”, i zaczęli kręcić wszystko raz jeszcze. Tymczasem jednak zrobił się październik i scena, kiedy Laskowska wyciąga z morza Machulskiego, grana była przy temperaturach minusowych, co aktor przypłacił zapaleniem płuc. Na wszystko to gapił się mały Julek Machulski, który nie mógł się nadziwić, że tato adoruje jakąś obcą panią, gdy tuż obok siedzi mama. I że scenę letniej kąpieli kręcą w czasie przymrozków. Zaczęło mu świtać, że kino to jedna wielka ściema. Sukces zaś przychodzi wtedy, gdy się ściemnia na całego. Widzieli Państwo „Seksmisję”? A „Kingsajz”?

Martyrologiczny koniec lata odbył się stosunkowo niedawno, bo w roku 1980, co odnotowane zostało w „Człowieku z żelaza”. Towarzysz z Radiokomitetu, który przyjechał do Gdańska, przeczołguje reportera radiowego i zdolnego alkoholika (Gajos i Opania): „– Nieźle cię telepie. – Co telepie? – Co? Ciotka delirka!”. A jak się redaktorek stawia, to go usadza: „Jak siedzisz w gnoju po szyję, to się nie szarp, bo się całkiem utopisz!”. I już pozamiatane.

No i ten najsłynniejszy koniec lata, z roku 1939. Bogusław Linda melodeklamował o nim tekstem Świetlickiego: „Nigdy nie będziesz dla mnie miła taka. / Nigdy ksiądz nie będzie mówił tak mądrych kazań. / Nigdy organista tak pięknie nie zagra. / Nigdy Bóg nie będzie tak blisko. / Tak czuły. Tak dobry. Jak teraz. / Za horyzontem błyska się i słychać szczęk żelaza. / Nigdy nie będzie takiego lata. / Nigdy nie będzie takiego lata”.
W filmie czysta kołomyja. Ślizgali się na tym temacie wszyscy, zwłaszcza Wajda. W „Lotnej” (1959) szwadron kawalerii sunie na hitlerowskie czołgi w samobójczym ataku. Ale nie szkodzi. Grunt, że „chłopcy malowani” prezentują się jak na obrazach Kossaka, a nawet lepiej. W „Katyniu” (2007) jest jeszcze gorzej. Rotmistrz dostaje się do radzieckiej niewoli, ale pilnują słabo, jest szansa zwiać. Żona zaklina go na wszystko, zresztą po niego tu się przedarła przez pół Polski z córeczką. A on nie i nie, bo mu honor nie pozwala. Uciec od Ruskich?! Po 17 września?! Głupota scenarzystów też powinna mieć jakieś limity.

Rozpacz z powodu Juraty

Przez cały PRL redaktorzy we wszystkich rozgłośniach i radiowęzłach pod koniec sierpnia przestawiali wajchę – na repertuar jesienny. „Mimozami jesień się zaczyna”, obowiązkowo wywodził Niemen. A za nim już leciało ciurkiem. Od rana do nocy biegły żale ogólne: „Bo mnie jest szkoda lata / I letnich złotych wspomnień, / Niech mówią głupi o mnie, / A mnie jest żal”. Przy czym Andrzej Bogucki nadmieniał, iż lata szkoda mu głównie dlatego, że latem wiele rzeczy jest gratis: „Słońce grzeje, opala za darmo, / Wisłę gratis masz w każdą niedzielę, / Ptaki dają bezpłatne koncerty, / Nawet nie chce się jeść ani pić”. Analogicznie Olek Grotowski: „Może zrobić się chłodno już jutro / Lub pojutrze, a może za tydzień / Trzeba będzie wyjąć z kufra futro, / Nie ma rady. Jesień, jesień idzie!”. Kwestie odzieżowo-aprowizacyjne przewijały się bardzo intensywnie, i to u twórców, wydawałoby się, szczególnie uduchowionych. Kalina Jędrusik, ostatecznie „dziewczyna jesienna”: „Niespodziewany koniec lata / od ust mi odjął wiśnie. / Czy jeszcze w ustach smak ich ma pan? / Czy ja się panu przyśnię?”. Problem z pomidorami sygnalizował z kolei Wiesław Michnikowski: „Addio, pomidory, addio, utracone, / Przez długie, złe miesiące wasz zapach będę czuł”.

To kwestie bytowe związane z końcem lata. Bo wyłaniały się też kwestie nostalgiczne. W teledysku do piosenki „Augustowskie noce” (1966) Maria Koterbska wypełnia w biurze jakieś kwity, ale odrywa się i wspomina: „Kolorowy sierpień, / Naszym żaglem opięty, / Pozostanie w pamięci / Przez długie dni”. Któż zresztą nie płakał nad końcem mazurskiego lata? I Czerwone Gitary, które obiecywały sobie „wrócić tu za rok”, gdzie „białe żagle, szmaragdowa toń / a przy tobie przyjacielska dłoń”. I Piotr Szczepanik, który ubolewał nad końcem sezonu w towarzystwie lokalnego ptactwa: „Sznur kormoranów w locie splątał się, / Pożegnał ciepły dzień, / Ostatni dzień w mazurskich stronach”. Ale naprawdę rozdzierające sceny rozegrały się nie na Mazurach, lecz na Helu. Podmiot liryczny piosenki Ireny Santor zapłakał się na śmierć zmuszony opuścić Juratę: „Serce gryzie nostalgia, a dusze ścina lód / W radiu śpiewa Mahalia, swój czarny smętny blues / Hotel wolnych pokoi, w recepcji pająk śpi, / W torby wkładam powoli, okruchy tamtych dni”. No i pa, pa!

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2016, 35/2016

Kategorie: Kultura

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy