Ostatni włóczęga polskiej literatury

Ostatni włóczęga polskiej literatury

Tkaczyszyn-Dycki, laureat Nike, bierze pod mikroskop tematy, które popkultura spycha na margines, bo są mroczne, ponure, niekolorowe – śmierć, szaleństwo, fizjologię, homoseksualizm Nagroda Nike powędrowała w ręce Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego. Chcąc nie chcąc, muszą się teraz uczyć tego trudnego nazwiska także ludzie spoza mieszczących się w granicach błędu statystycznego kręgów miłośników poezji. Wszak Tadeusz Sobolewski w „Gazecie Wyborczej” napisał, że nagroda dla Dyckiego to „uznanie zjawiska poetyckiego tej rangi co Białoszewski i Różewicz”. To coś znaczy! Wkrótce każde „kulturalne” czasopismo zapełni się erudycyjnymi szkicami złotoustych krytyków próbujących opisać „fenomen twórczości” i odnaleźć jakąś nić przewodnią w labiryncie poetyckich obrazów autora nagrodzonej „Piosenki o zależnościach i uzależnieniach”. Pierwsi byli turyści Dzielenie literaturoznawczego włosa na czworo pozostawmy innym. W zamian proponuję postawić ryzykowne pytanie: jak za 50 czy 100 lat będą pisały (a opinia Sobolewskiego utwierdza nas, że będą) o Dyckim podręczniki literatury? Czy jako o religijnym poecie metafizycznym? Czy jako o poecie „osobnym” na wzór Czechowicza? O kreatorze językowych światów w stylu Leśmiana? A może fundatorze nadwiślańskiej gay poetry (tak mówi o Dyckim Adam Wiedemann)? Każde z tych określeń wszak pasuje, ale zarazem niemiłosiernie amputuje. Więc jak? Moim zdaniem, rozdział poświęcony Dyckiemu będzie nosił tytuł „Ostatni włóczęga polskiej literatury”. Na pierwszy rzut oka to nieoczywista klasyfikacja. Trzeba się z niej wytłumaczyć. Zygmunt Bauman przyrównywał kondycję współczesnego człowieka do postaci turysty. Podstawą porównania miała być wolność wyboru szlaków życiowych, którą dziś się kupuje i która jest – wciąż według Baumana – podstawą społecznej stratyfikacji. Dzielimy się bowiem na turystów (tych, którzy tę wolność posiadają, członków konsumpcyjnego społeczeństwa) i włóczęgów (ci są jej pozbawieni). Włóczęga, alter ego turysty, nie jest podmiotem, jest przedmiotem, ofiarą świata, którego turysta jest bohaterem, bezwolnym mięsem armatnim kapitalizmu, włóczędzy „to tacy, którzy odmówiliby wędrowania, gdyby ich spytać – tyle że nikt ich o zgodę nie pytał. (…) Znaleźli się na drogach, bo ich od tyłu popchnięto, eksmitując z domu, grożąc eksmisją lub czyniąc pozostanie w domu niemożliwym do zniesienia. (…) Włóczęga gdziekolwiek się znajdzie, nie jest mile widziany. Turysta jest w ruchu, bo znajduje świat nieodparcie atrakcyjnym, włóczęga zaś dlatego, że znajduje świat nieznośnie niegościnnym”. Bauman włóczęgę nazywa karykaturą turysty. W ostatnich latach Nike dwukrotnie wędrowała do literackich turystów: w 2005 r. do Andrzeja Stasiuka za „Jadąc do Babadag” i – to jeszcze jaskrawszy przykład – w 2008 r. do Olgi Tokarczuk za „Biegunów”. Teraz – nareszcie, bo to ostatni dzwonek – przyszła pora na włóczęgę, bardzo poważnego włóczęgę. Bezdomność egzystencjalna i bezdomność metafizyczna Bezdomność i włóczęgostwo obecne są w poezji Dyckiego od zawsze, od pierwszego tekstu z debiutanckiego tomu „Nenia i inne wiersze”. Zresztą wystarczy popatrzeć na tytuły kolejnych zbiorów: „Peregrynarz”, „Przewodnik dla bezdomnych niezależnie od miejsca zamieszkania”, „Daleko stąd zostawiłem swoje dawne i niedawne ciało”. Wystarczy znać słynną powracającą w prawie każdym tomie frazę: „jesień już Panie a ja nie mam domu”. Wystarczy posłuchać, jak o swojej językowej i tożsamościowej ukraińsko-polskiej bezdomności mówił poeta po otrzymaniu nagrody. Aż dziw, że nikt dotychczas tego włóczęgowskiego aspektu twórczości Dyckiego rzetelnie nie opisał! Bohater liryczny Dyckiego jest, na wielu poziomach, Innym, ani Polakiem, ani Ukraińcem („Gente Ruthenus, natione Polonus”, jak głosi jeden z tytułów w zbiorze „Młodzieniec o wzorowych obyczajach”). Jest Innym w małym miasteczku również poprzez swój homoseksualizm, poprzez schizofrenię matki. Nietrudno odczytać historię tego podmiotu/pomiotu: chłopiec, który jako już dorosły mężczyzna ucieka z domu, niesie dalej w dorosłe życie odziedziczony stygmat szaleństwa. Jego idealizowany partner Leszek umiera. Inny staje się bezdomnym (można postawić pytanie: na ile dosłownie, na ile zaś metaforycznie), znajduje schronienie w domach swoich przyjaciół, na kolejowych dworcach, gdzie oddaje swe ciało obcym starym mężczyznom, z których szczególny wstręt, ale i fascynację budzi demoniczny Gemlaburbitsky, jakby odwrotność utraconego Leszka. w moim małym domu zamieszkała niewiara jak nierządnica zamieszkała w moim małym domu niewiara bardzo zła kobieta z którą mamy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 41/2009

Kategorie: Kultura