Aaaaby aborcję wykonać

Aaaaby aborcję wykonać

Ginekolodzy nie odwołują się już do sumień, a tylko do portfeli kobiet Teraz od marszałka Borowskiego zależy, czy nasz projekt ustawy „O świadomym rodzicielstwie” będzie leżał na górnej półce, czy na dolnej i kiedy trafi pod obrady Sejmu – komentuje senator Dorota Kempka, przewodnicząca Parlamentarnej Grupy Kobiet. Prezentuje druk sejmowy, pod którym podpisało się 51 posłów. Właśnie trafił do laski marszałkowskiej. Projekt został przygotowany we współpracy z organizacjami kobiecymi i ma zastąpić tzw. ustawę antyaborcyjną. Dorota Kempka obrusza się, gdy słyszy, że parlamentarzystki propagują „aborcję na życzenie”. – Zabiegamy o bezpłatną antykoncepcję, powszechniejsze badania prenatalne i wprowadzenie od najmłodszych klas przedmiotu wiedza o seksualności człowieka – wylicza senator Kempka. – Trzeba zrobić wszystko, by decyzja o macierzyństwie była świadoma. I żeby kobieta w ciąży była otoczona opieką państwa. To jedna strona naszej ustawy, ale na drugiej napisałyśmy, że kobieta ma prawo przerwania ciąży do 12. tygodnia. W późniejszym terminie – jeśli jest wynikiem gwałtu, zagraża jej życiu lub zdrowiu, także gdy badania prenatalne wykazały uszkodzenie płodu. Senator Kempka nie lubi też zarzutu, że to nie najlepszy dla lewicy czas, by wprowadzać tak kontrowersyjny projekt. Nigdy nie było dobrego momentu, bo trzeba było się przypodobać albo Kościołowi, albo opozycji. Strajk okupacyjny u ginekologa Tymczasem w tle parlamentu zmienia się postawa lekarzy. Koniec wielkich słów. Dziś nie mówi się kobietom o życiu poczętym, o „nie zabijaj” i klauzuli sumienia. Odmawiając, lekarze nie powołują się na wartości i przykazania. Oceniają pacjentkę. Jeśli chce płacić, to bez zbędnych pouczeń może umówić się na prywatną wizytę, jeśli nie da zarobić, jest traktowana jak natręt, którego trzeba się pozbyć. Na pewno nie dostanie skierowania na dodatkowe badania, nikt nie powie, do czego ma prawo, gdy ciąża zagraża jej życiu. Poczuje się jak śmieć. Bez względu na wykształcenie i miejsce zamieszkania. Oto historie trzech kobiet, którym odmówiono ich praw. Iwona Babicz pewnym krokiem weszła do swojej przychodni rejonowej przy ulicy Solec. 35-letnia warszawianka, audytor w dobrej firmie, wykształcona, świetnie zorientowana i w prawie, i w medycynie wiedziała, że po jej poprzednich ciążowych kłopotach i w jej wieku powinna dostać skierowanie na badania prenatalne. Po godzinie była już tylko zdesperowaną kobietą, która histerycznie powtarzała, że nie opuści gabinetu kierownika przychodni, jeśli nie dostanie tego, co jej się należy. Przed chwilą dowiedziała się, że badanie powinna zrobić prywatnie, że jakby tak każdemu z ulicy dawali skierowanie, że odmówić skierowania każdy lekarz może, ale na piśmie to już nie… Czy dlatego, że słownej odmowy zawsze łatwiej można się wyprzeć? Przed chwilą ginekolog (w ogóle nie był jej ciążą zainteresowany) chciał ją spławić. Iwona przeniosła się wtedy do kierownika przychodni, który postanowił wezwać policję. Widocznie kobieta w ciąży jest w rejonie intruzem, którego trzeba usunąć siłą. Przez następną godzinę Iwona dzwoniła do męża, płakała i się upierała, kierownik zaś odbierał telefony i opowiadał, jaką tu ma wariatkę. Badań prenatalnych jej się zachciało. Sprawa znajdzie się w sądzie lekarskim. Dziś Iwona Babicz (piąty miesiąc ciąży) jest po badaniach, spokojnie czeka na poród. Zapytana o tamtą sytuację odpowiada krótko: – To było nieludzkie. Poza tym podejrzewam, że inna pacjentka na moim miejscu dałaby się poniżyć i spławić, nie mogłaby się dowiedzieć, czy jej ciąża jest bezpieczna, nie mogłaby zadecydować o swoim macierzyństwie. Tak została potraktowana Krystyna Rodowicz spod Tarnowa. Sytuacja wyjściowa: dwoje dzieci – ośmioletni syn i trzyletnia córka, ona nie pracuje, mąż prowadzi warsztat samochodowy. Nagle szok – trzecia ciąża, niechciana. Emocje – przerwać czy nie. Wreszcie zapada wspólna decyzja – jakoś damy radę. Kobieta dba o siebie, regularnie odwiedza ginekologa. Wszystko się wywraca, gdy w 18. tygodniu USG wykazuje torbiele. Lekarz mówi, że może to być zespół Turnera. Krystyna nie wie, co to jest, szuka w Internecie, bo miejscowy ginekolog bagatelizuje jej pytania. I tak już będzie przez następne tygodnie. Lekarze w Tarnowie, Łodzi i Krakowie rzucają hermetyczne półsłówka, potem wypisują pacjentkę z informacjami, że być może jest wada genetyczna, a być może nie, że potrzebna jest kolejna konsultacja, ale ktoś jest na urlopie, a ktoś

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 16/2004, 2004

Kategorie: Kraj