Afganistan – klęska NATO

Afganistan – klęska NATO

Rozmowy pokojowe z talibami oznaczają kapitulację Zachodu

„Ogłosimy zwycięstwo i wycofamy się”, tak określił strategię Paktu Północnoatlantyckiego w Afganistanie natowski dyplomata. Trwająca 12 lat wojna kończy się klęską Zachodu. Brytyjski dziennik „The Independent” napisał, że interwencja w Afganistanie przerodziła się w katastrofę, do czego doprowadziła neoimperialistyczna pycha połączona z historyczną ignorancją.
Elitę polityczną Kabulu opanowała panika w stylu:„Ratuj się, kto może”. Gdy afgańskie MSZ wezwało z zagranicy 105 dyplomatów, do raportu stawiło się zaledwie pięciu. Pozostali starają się o azyl lub poprosili o przedłużenie ich misji przynajmniej do wyborów prezydenckich w 2014 r. Wielu dyplomatów to dzieci czołowych afgańskich polityków. Także miejscowi pracownicy zagranicznych fundacji i innych instytucji rozpaczliwie szukają możliwości ucieczki. „Mam wrażenie, że rozpoczął się prawdziwy exodus”, stwierdził pracownik MSZ w Kabulu.

Biuro talibów w Katarze

Prezydent Barack Obama zamierza podjąć rozmowy z talibami, aby Afganistan nie pogrążył się w chaosie po wycofaniu się większości oddziałów zagranicznych, co ma nastąpić do końca 2014 r. Potajemne negocjacje z czarnymi turbanami toczyły się już w poprzednich latach. 18 czerwca talibowie otworzyli jednak pierwsze od 2001 r. oficjalne przedstawicielstwo zagraniczne. Biuro powstało w Ad-Dausze, stolicy Kataru. Prezydent Afganistanu Hamid Karzaj zareagował irytacją. Obawia się, że talibowie występują już jako prawowity rząd, a on sam zostanie odsunięty na boczny tor. Karzaj, którego talibowie i inni rebelianci nazywają marionetką Stanów Zjednoczonych, nie wystartuje w wyborach w 2014 r. Zamierza jednak przekazać urząd namaszczonemu przez siebie następcy i zachować obecny system władzy. Rozgniewany prezydent zawiesił rozmowy z Amerykanami na temat dalszej obecności ich wojsk w Afganistanie po 2014 r. (Stany Zjednoczone zamierzają utrzymywać tu 5-10 tys. żołnierzy i do dziewięciu baz wojskowych). Pod naciskiem USA talibowie usunęli z przedstawicielstwa w Ad-Dausze swoją flagę oraz napis „Islamski Emirat Afganistanu” (jak określają swoje państwo).
Ale talibowie czują się pewnie. Nie przyjęli warunków wstępnych, od których Waszyngton uzależniał rozpoczęcie negocjacji. Chodzi o zerwanie związków z terroryzmem, uznanie afgańskiej konstytucji i podjęcie rozmów z rządem w Kabulu. Dla islamskich fanatyków jedyną konstytucją jest Koran, zadeklarowali więc tylko, że ich kraj nie będzie zagrożeniem dla innych państw i że są gotowi „szukać pokojowego sposobu zakończenia okupacji”. Talibowie domagają się zwolnienia pięciu bojowników osadzonych w Guantanamo. W zamian proponują oddanie amerykańskiego żołnierza Bowe’a Bergdahla, uwięzionego w 2009 r. Prezydent Obama gotów jest przystać na wymianę, ale stanowczo sprzeciwia się jej Pentagon.
Nie wiadomo, do czego mają doprowadzić negocjacje w Ad-Dausze ani czy dyplomaci talibscy mają odpowiednie kompetencje i kogo reprezentują. Teoretycznie ruchem talibów kieruje z pakistańskiego miasta Kweta szura (rada), na czele której wciąż stoi jednooki mułła Omar. Ale ruch talibów, afgańskich i pakistańskich, jest podzielony. Wielu komendantów polowych nie chce pokojowych negocjacji, gdy niewierni i tak zbierają się do odwrotu. Straty wśród talibskich partyzantów, dziesiątkowanych przez lotnictwo NATO, w tym samoloty automatyczne, są bardzo duże. Mudżahedini pragną zemsty.

Czarne turbany atakują

Talibowie zapowiedzieli, że chociaż są gotowi do negocjacji, jednocześnie będą walczyć. O rozejmie nie ma mowy. W czerwcu dokonali serii samobójczych ataków na kluczowe obiekty w Kabulu – lotnisko, siedzibę Sądu Najwyższego, pałac prezydencki i hotel Ariana, w którym pracują funkcjonariusze CIA.
Tylko w pierwszych ośmiu dniach czerwca w zamachach zginęło 16 żołnierzy międzynarodowych sił ISAF. Talibowie chwalą się, że 11-letni bohaterski chłopiec rzucił granatem w po­jazd opancerzony armii włoskiej w prowincji Farah. Jeden z żołnierzy poniósł śmierć, trzech odniosło rany, a zamachowiec zbiegł. Widząc na horyzoncie zwycięstwo, talibowie atakują z coraz większą furią. Według opublikowanego w końcu maja br. raportu Bundeswehry, liczba ataków na żołnierzy ISAF, funkcjonariuszy afgańskich sił bezpieczeństwa oraz cywilów wzrosła w 2012 r. o jedną czwartą.
Wydaje się, że prezydent Obama gotów jest zgodzić się nawet na przejęcie przez talibów władzy w Afganistanie, jeśli zapewnią spokojną ewakuację oddziałów koalicji oraz zerwą związki z Al-Kaidą i z innymi międzynarodowymi terrorystami zagrażającymi USA. Ale ruch talibów tworzą przede wszystkim Pasztuni, zamieszkujący południowe i wschodnie regiony kraju, tradycyjnie tworzący w Afganistanie elitę władzy. Przeciw nim uformował się po 1996 r. Sojusz Północny złożony z Tadżyków, Uzbeków i Hazarów. To właśnie przy udziale Sojuszu Północnego oraz za pomocą niezliczonych walizek pełnych dolarów, rozdawanych przywódcom plemion afgańskich i komendantom polowym, USA zlikwidowały w końcu 2001 r. reżim talibów, który udzielał schronienia Osamie bin Ladenowi.
Teraz dawni przywódcy Sojuszu Północnego zdecydowanie sprzeciwiają się udziałowi talibów w rządzie i zapowiadają zbrojny opór. Uzbecki generał Raszid Dostum, który w 2001 r. rozkazał zamknąć setki talibów w kontenerach i zostawić na pewną śmierć, rozdaje broń swoim ludziom. To samo mają zamiar zrobić dawni komendanci polowi, którzy wcześniej walczyli przeciwko armii radzieckiej, prezydenta Karzaja i NATO poparli zaś pod wpływem wysokich subwencji w gotówce, wypłacanych co miesiąc przez agentów CIA. (Według dziennika „New York Times”, tylko gen. Dostum dostaje miesięcznie za lojalność do 100 tys. dol. kosztem amerykańskiego podatnika). „Jeśli ktoś mnie krzywdzi, biorę broń i idę w góry. To jest właśnie nieszczęście Afganistanu”, ostrzega pierwszy wiceprezydent tego kraju Mohammed Kasim Fahim. Wybuch wojny domowej w Afganistanie jest coraz bardziej prawdopodobny. Zresztą jeśli Amerykanie zostawią oddziały wojskowe po 2014 r., przynajmniej niektórzy talibowie nie złożą broni.
18 czerwca oznajmiono uroczyście, że afgańskie siły zbrojne przejmują pełną odpowiedzialność za bezpieczeństwo kraju. Sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen oświadczył w Kabulu: „W razie potrzeby będziemy wspierać oddziały afgańskie podczas operacji wojskowych. Ale nie będziemy planować tych operacji, przeprowadzać ich czy też nimi kierować”. Należy to jednak uznać za symboliczny gest. Afgańskie siły bezpieczeństwa liczą ok. 350 tys. ludzi. Ich poziom wyszkolenia nieco wzrósł, ale bez wsparcia lotnictwa, artylerii, rozpoznania i logistyki Paktu Północnoatlantyckiego niewiele osiągną w działaniach przeciw ruchliwym i zdeterminowanym rebeliantom. W zeszłym roku w atakach i zamachach zginęło ok. 1,8 tys. afgańskich policjantów i 900 żołnierzy. W tym roku zapowiadają się znacznie wyższe straty. Na domiar złego siły bezpieczeństwa zostały zinfiltrowane przez talibów. Afgańczycy z oddziałów rządowych niespodziewanie atakują sojuszników z NATO. Co piąty żołnierz ISAF poległy w  2012 r. w Afganistanie zginął z ręki zdradzieckiego sprzymierzeńca. Wywołuje to ogromną nieufność i utrudnia współpracę.

Afgańczyka nie można kupić

Także po wycofaniu się większości wojsk Paktu Północnoatlantyckiego, liczących prawie 100 tys. ludzi, Waszyngton może utrzymywać przez pewien czas przy władzy system Karzaja i jego następców za pomocą ogromnych subwencji. Jak jednak się mówi w Kabulu, Afgańczyka można sobie wynająć, ale nie sposób go kupić. Subwencje muszą być nieustanne i wysokie, a i tak nie gwarantują stałej lojalności.
Komentatorzy zwracają uwagę, że Zachód popełnił w Afganistanie ogromny błąd, nie wyciągając wniosków z przeszłości. Afgańczycy skłonni są do waśni plemiennych i nie cierpią obcych na swojej ziemi. Nikomu nie udało się trwale opanować kraju. Wojowniczy i ksenofobiczni krajowcy w przeszłości gromili różne armie, od włóczników Aleksandra Macedońskiego po brytyjskich kolonizatorów.
W 2001 r. talibowie właściwie nie stanęli do bitwy z przeważającymi siłami przeciwnika, wycofali się, rozproszyli wśród ludności cywilnej, stworzyli sieć baz w pogranicznych prowincjach Pakistanu, stanowiących znakomite miejsce rekrutacji. Rozpoczęli wojnę partyzancką, której obce wojska nie mogą wygrać.
Zachód miał nadzieję ustanowić w tym kraju umiarkowane władze o demokratycznej legitymizacji, przestrzegające podstawowych praw, także kobiet, którym talibowie zmieniali życie w piekło. Ale społeczeństwo afgańskie, wieloetniczne i konserwatywne, przywiązane jest do obyczajów i często średniowiecznego jeszcze modelu życia. Interwencja NATO skończyła się powstaniem skorumpowanego, zgodnie z miejscową tradycją, systemu władzy Karzaja, który obejmuje handel narkotykami na ogromną skalę. Obecność obcych wojsk tylko potęgowała przemoc, lecz utrzymywano je w Afganistanie z uporem godnym lepszej sprawy. O zbudowaniu demokracji od lat nikt już nie myśli. Priorytetem Zachodu jest w miarę spokojne wycofanie się. Na interwencję wydano miliardy, obecnie państwa NATO nie są jednak skłonne przyznać azylu tym Afgańczykom, m.in. wielu kobietom, którzy podjęli z nimi współpracę, a teraz żyją w strachu przed zemstą talibów.

Wydanie: 2013, 27/2013

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy