Afrodyzjak we wraku

Afrodyzjak we wraku

Archeolodzy badają zatopiony rzymski statek, pełen amfor z pikantnym sosem rybnym

Wiedzieliśmy, że to ważne odkrycie. Nikt jednak się nie spodziewał, że okaże się tak ekscytujące. Tajemniczy wrak znajduje się niemal przy samej plaży – cieszy się Carles de Juan. Ten hiszpański archeolog stoi na czele zespołu badającego szczątki rzymskiego statku, największego, jaki odnaleziono do tej pory. Przewozowy korab miał 30 m długości i nośność około 400 ton. Rzymskie okręty handlowe, których szczątki odkrywano na dnie Morza Śródziemnego, były zazwyczaj o połowę mniejsze. Dla porównania: nawet w XVII-wiecznej flocie portugalskiej przeważały jednostki zabierające tylko 90-160 ton ładunku, a okręty mające nośność powyżej 400 ton były bardzo nieliczne.
Statek żeglował z kwitnącego miasta Gades (obecnie Kadyks) w rzymskiej Hiszpanii zapewne do Ostii, portu Wiecznego Miasta, przypuszczalnie około 50 roku n.e. W okresie wczesnego cesarstwa podróż morska z Gades do Ostii trwała w sprzyjających warunkach zaledwie siedem, osiem dni, dzięki silnym wiatrom z zachodu u wybrzeży Hiszpanii i Balearów. Starożytni kapitanowie lubili trzymać się brzegu. „Od Gades i Słupów Heraklesa (Cieśniny Gibraltarskiej) wzdłuż wybrzeża Hiszpanii i obu Galii żeglujemy dziś po całym Zachodzie”, pisał rzymski uczony Pliniusz Starszy w swej „Historii naturalnej”. Ale tak wielki korab z pewnością obrał kurs co najmniej kilkanaście mil od lądu, a być może jeszcze dalej, na granicy kontaktu wzrokowego z wybrzeżem.
Żegluga nie była bezpieczna. Na morskich podróżnych

czyhali piraci,

a kruche drewniane starożytne statki nie mogły się oprzeć sile potężnych sztormów, które niekiedy posyłały na dno całe floty z kilkudziesięcioma tysiącami ludzi na pokładach. Niejednokrotnie wystarczała niewielka zmiana kierunku czy też mocy wiatru, aby doszło do morskiej tragedii. „Pogrążyłem się w topiel. Ostro świszczący Euros (wschodni wiatr) złożył mnie na tym wybrzeżu”, brzmi poetyckie epitafium pewnego niefortunnego żeglarza. Także statek z Gades został zaskoczony przez gwałtowną burzę. Sternicy ostro zmienili kurs, uciekali do zbawczego brzegu. – Załoga nie troszczyła się już o pieniądze ani o ładunek. Chcieli tylko dotrzeć do lądu, by ocalić życie – opowiada Carles de Juan. Ale bogowie nie okazali się łaskawi. Wielki statek z Gades zatonął wśród rozszalałych fal w odległości zaledwie 1,5 tys. m od brzegu w pobliżu dzisiejszego Alicante. Z pewnością nie uratował się nikt z załogi. Starożytni marynarze i kupcy zdawali sobie sprawę z ryzyka żeglugi, która mimo wszelkich katastrof miała charakter masowy. Poeta Teodoridas napisał znamienny epigramat:
Tu spoczywam, żeglarz rozbity. Lecz ty – płyń!
Kiedy myśmy ginęli, inne okręty
płynęły – jak zawsze – przez morze.
Podobnie wybitny wódz Pompejusz Wielki, któremu powierzono trudną misję zwalczania piratów oraz zaopatrywanie Rzymu w zboże, wypowiedział słynne zdanie: Navigare necesse est, vivere non est necesse (Żeglowanie jest konieczne, nie jest konieczne życie).
Szczątki okrętu z Gades spoczywały na dnie morza przez 20 wieków. Kadłub zarył się głęboko w piasek i muł, który doskonale zakonserwował dębowe poszycie. Górna część statku została zniszczona w morskiej wodzie, co odsłoniło ładunek – co najmniej 1,2 tys. amfor.
W 2000 r. żeglarze z pewnego jachtu rzucili kotwicę i niespodziewanie wyciągnęli glinianą amforę – dzban z dwoma uchami. Amfory używane były przez starożytnych do przewozu zboża, oliwy i wina. Wieść o odkryciu rzymskiego wraku rozeszła się szybko. Szczątki statku spoczywają na głębokości zaledwie 25 m, toteż łatwo mogli do nich dotrzeć poszukujący antycznych skarbów nurkowie amatorzy. Władze hiszpańskiej prowincji Walencja w obawie, że wrak zostanie szybko rozgrabiony, nakazały przykrycie szczątków okrętu stalową klatką.
Oficjalna ekspedycja, mająca zbadać wrak, wyruszyła dopiero w lipcu 2006 r. Już po kilku tygodniach okazało się, że okręt z Gades to prawdziwy klejnot Starego Świata, kryjący we wnętrzu liczne niespodzianki. Na pokładzie znaleziono płaty ołowiu i miedzi, metali pochodzących z pewnością z obfitych w kruszce kopalni hiszpańskich. Z ołowiu Rzymianie wyrabiali naczynia oraz rury wodociągowe (istnieje nawet teoria, że masowe zatrucia ołowiem doprowadziły do upadku Imperium Romanum). Ze stopu miedzi i cyny uzyskiwano brąz. Ale najważniejszym ładunkiem okrętu były metrowe amfory, zamknięte pieczęciami z ceramiki i gipsu. Pieczęcie przeważnie nie przetrwały, rozpuszczone przez wodę morską

albo zerwane przez ośmiornice,

szukające pożywienia lub kryjówki we wnętrzu glinianego dzbana. Ale w amforach, które udało się wydobyć na powierzchnię, archeolodzy znaleźli rybie ości. Szybko stało się jasne, że statek z Gades podczas ostatniego rejsu przewoził garum – najsłynniejszy i zapewne najbardziej tajemniczy sos starożytności, o wyjątkowo ostrym smaku. Istniało całe mnóstwo recept na garum. Sporządzano je z różnorakich ryb – sardynek, szprotek, śledzi, tuńczyków, jesiotrów, muren, a przede wszystkim makreli. Wnętrzności ryb, a więc części nienadające się do zasolenia, niekiedy zaś całe małe rybki, mieszano z drobno posiekanymi kawałkami ryb, mleczem, ikrą i jajami. Dodawano wiele ziół, całość rozgniatano, ucierano i ubijano na jednolitą masę. Stawiano ją w naczyniach na słońcu lub w ciepłym pomieszczeniu, aby fermentowała przez dwa lub trzy miesiące. Gdy rybna masa, zwana liquamen, na skutek parowania zmniejszała objętość, przekładano ją do naczynia z perforowanym dnem, na którym zatrzymywał się osad (allex), a sos właściwy spływał do naczynia pod spodem. Zbierano go następnie do słojów i dzbanów i tak powstawało słynne garum (ale spożywano również osad). Rzymianin nie wyobrażał sobie życia bez rybnego sosu. Garum używano zarówno do przystawek, jak i dań głównych; obok wina, oliwy i octu sos rybny był najważniejszą przyprawą. Ten osobliwy przysmak występuje w niemal wszystkich rzymskich przepisach kulinarnych.
Mieszano sos z winem, aby rozbudzić apetyt i poprawić trawienie. Ale garum miało także szerokie zastosowanie w medycynie – do leczenia oparzeń i ran. Uważano też sos rybny za afrodyzjak, znakomity na męski wigor. Nic dziwnego, że produkcja garum kwitła w Pompejach, Puteoli i innych miastach południowej Italii, w których w każdej tawernie czekały dziewczyny, oferujące tanią płatną miłość.
Obecnie nie do końca wiadomo, jak smakowało garum, zwłaszcza że starożytni zazwyczaj wielokrotnie je rozcieńczali. Z pewnością sos był ostry i pachniał, łagodnie mówiąc, niezbyt przyjemnie. Złośliwy poeta Marcjalis napisał: „Papilusowi tak cuchnie z ust, że najsilniejszy zapach perfum zamienia się w odór garum…”. Rzymianie jednak pałaszowali sos rybny, nie przejmując się jego dziwną wonią.
Istniały niezliczone rodzaje tego sosu, ale za najbardziej wyborne uważano garum hiszpańskie. Gades to stary fenicki gród Gadir, którego mieszkańcy śmiało wyprawiali się daleko na Atlantyk w poszukiwaniu najcenniejszych ryb. Kupcy z Gadiru zbijali majątek, sprzedając do Kartaginy dzbany pełne serc tuńczyków. Kiedy miasto dostało się pod władzę Rzymu, rybacy i kucharze z Gades wciąż słynęli ze swego kunsztu, a sos z ryb oceanicznych zadowalał najbardziej wyrafinowanych smakoszy. Wielki okręt z amforami na pokładzie z pewnością wiózł sos rybny, który miał uświetnić uczty w pałacach najważniejszych nobilów i senatorów Rzymu, a może nawet samych cesarzy – Klaudiusza lub Nerona. Zły los sprawił, że na statek pełen cennego sosu daremnie czekano w porcie.
Ale zagłada tego okrętu sprawiła wielką radość współczesnym archeologom. Carles de Juan i jego koledzy mają nadzieję, że pieczęcie na przynajmniej niektórych amforach przetrwały. Być może w naczyniach znajdują się jeszcze skamieniałe resztki sosu, który przez wieki wprawiał rzymskich biesiadników w niewysłowioną rozkosz. Jeśli tak, tajemnica składu słynnego garum wreszcie zostanie wyjaśniona. A może także właściwości lecznicze tego przysmaku będą potwierdzone i wykorzystane w medycynie XXI wieku?


Cmentarzysko antycznych okrętów
Rzymski wrak u wybrzeży Hiszpanii jest obecnie jedynym, przy którym prowadzone są badania. Jego odkrycie potwierdza tezę, która jeszcze przed kilkunastoma laty była podawana w wątpliwość – otóż żegluga w czasach starożytnych miała charakter masowy, a morze było pełne okrętów, przy czym niektórzy śmiałkowie wyruszali w rejs także podczas burzliwych zimowych miesięcy (wtedy mniejsze było ryzyko spotkania z piratami). W ciągu kilkudziesięciu lat u wybrzeży Włoch, Francji i Hiszpanii odkryto, zazwyczaj przypadkowo, ponad 545 wraków, pochodzących z okresu od V w. p.n.e. do VI w. n.e. Niemal wszystkie zostały odnalezione w wąskich strefach przybrzeżnych na głębokości najwyżej 40-50 m. Na dnie całego Morza Śródziemnego spoczywają z pewnością tysiące greckich, rzymskich i fenickich okrętów czekających na swego odkrywcę. A przecież żeglowano także po Morzu Czerwonym i na dalekich szlakach do Indii.

 

Wydanie: 2006, 49/2006

Kategorie: Nauka

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy