Dwa lata po śmierci Mandeli na ulicach miast dochodzi do scen jak z czasów apartheidu Zaczęło się – jak zwykle – od nieskomplikowanego problemu, który nawet w krajach najbardziej rozwiniętych zdarza się w miarę regularnie. Na początku poprzedniego roku akademickiego, w lutym 2015 r., w kampusie Uniwersytetu Kapsztadzkiego (UTC), jednej z najbardziej prestiżowych uczelni w RPA, pojawiła się grupa studentów, której administracja szkoły nie była w stanie zapewnić miejsc w akademikach, bo liczba mieszkańców już dawno przewyższyła możliwości infrastrukturalne uniwersytetu. Niestety, zdecydowaną większość pozbawionych przywileju mieszkania w kampusie stanowili czarnoskórzy studenci pochodzący z biedniejszych rodzin, których nie stać na prywatne mieszkania w centrum miasta. I choć równy dostęp do wyższej edukacji został wpisany do południowoafrykańskiego prawa lata temu, wciąż wielu nie może z niego korzystać. Z każdym dniem przybywało bezdomnych studentów, aż zajęli niemal cały ogromny plac przed głównym budynkiem uniwersytetu. Ta klasyczna sytuacja mogła się wydarzyć w prawie każdym kraju dawnego Trzeciego Świata – istniejące jedynie na papierze prawo zmusza niższe warstwy społeczeństwa do wyjścia na ulice. Nie tylko studenci Rok temu kryzys udało się rozwiązać, pospiesznie adaptując budynki wokół kampusu. Protestujący nie byli też na tyle dobrze zorganizowani, by dłużej okupować miasteczko akademickie. Sprawa wróciła jednak ze zdwojoną siłą kilka tygodni temu, kiedy kolejni studenci odważyli się opowiedzieć o swoich problemach mieszkaniowych i finansowych. Siłę zjawiska najlepiej obrazują dane niechętnie opublikowane przez radę uniwersytetu: na 27 tys. studentów tylko 6 tys. ma dostęp do uczelnianego zakwaterowania, co jak na uniwersytet prowadzony w klasycznym anglosaskim stylu jest liczbą szokująco niską. Tym razem protestujący długo nie opuszczali centralnego placu, wysuwając kolejne postulaty. Sprzeciwiali się wysokiemu czesnemu, dyskryminacji rasowej w procesie rekrutacyjnym czy dominacji angielskiego i afrikaans jako języków wykładowych. Z czasem wśród demonstrantów pojawili się młodsi pracownicy akademiccy z żądaniem podwyżek. Protesty ogarnęły uczelnie niemal w całym kraju – od UTC na południu do Politechniki w Tshwane na północy. I choć w każdym kampusie demonstrowano pod nieco innymi hasłami, wszędzie pobrzmiewały echa największych problemów całego południowoafrykańskiego społeczeństwa. Duchy segregacji rasowej, kolonialnej dominacji Europejczyków w połączeniu z kryzysem finansowym, imigracją i coraz większym rozwarstwieniem ekonomicznym stają na drodze do skutecznego zjednoczenia wieloetnicznego społeczeństwa. Może nawet będzie je trudniej zwalczyć niż izolacjonizm i dyktaturę apartheidu. Problemy studentów odzwierciedlają klęski RPA ostatnich 20 lat. Mimo że oficjalnie każdy obywatel kraju, bez względu na kolor skóry i pochodzenie, ma takie same prawa, szkolnictwo wyższe wciąż pozostaje swoistą przechowalnią idei rasistowskich i neokolonialnych. Jak pisze prof. Martin Hall, były wykładowca UTC i Uniwersytetu w Salford, programy wielu kursów na wydziałach nauk społecznych nie zmieniły się od lat 80. Czarnoskórzy studenci, zwłaszcza ci z powiększającej się i z coraz większą świadomością walczącej o swoje prawa klasy średniej, domagają się uwzględnienia na listach lektur przedstawicieli nurtów wyzwoleńczych Afryki, takich jak Frantz Fanon czy ojciec niepodległości Ghany Kwame Nkrumah. Przez dekady rząd pozostawał jednak głuchy na te żądania. Dopiero po zeszłorocznej fali protestów na niektórych uczelniach poszerzono liczbę zajęć poświęconych konfliktom rasowym i najnowszej historii kraju, w których uwzględniono również dorobek rdzennych mieszkańców. Rasizm powszedni Ukryty rasizm nie kończy się jednak na uniwersyteckich kampusach. Czarnoskórzy obywatele wciąż zarabiają znacznie mniej niż biali i Hindusi, którzy coraz liczniej przybywają do pracy na południu Afryki. W ostatnich latach sytuacja stała się tak dramatyczna, że sama praca jest dobrem luksusowym. Oficjalne dane mówią o bezrobociu sięgającym 25%, jednak eksperci pozarządowego Centrum Nauk o Rozwoju i Przedsiębiorczości (Centre for Development and Enterprise) uważają, że wskaźnik ten może wynosić nawet 10% więcej. Faktyczne bezrobocie jest zresztą trudne do oszacowania z powodu ogromnej szarej strefy i nieustającego ruchu migrantów z sąsiednich państw, zatrudniających się najczęściej w rolnictwie i do prac sezonowych. Podobnie alarmujące są pozostałe wskaźniki południowoafrykańskiej gospodarki – jak zapowiedział w styczniowym przemówieniu minister finansów RPA Pravin Gordhan, w 2016 r. krajowa ekonomia rozwinie się w tempie zaledwie 0,9%, co jest wynikiem










