Nina Andrycz i Józef Cyrankiewicz: Między miłością niemożliwą, związkiem niekoniecznym a samotnością we dwoje To absolutnie pewne, że poznali się w teatrze już po wojnie, choć wcześniej gdzieś się zetknęli. Premier zachwycił się ujrzaną na scenie Niną, co wprawiło w ruch machinę towarzysko-matrymonialną. (…) Do teatru, gdzie zobaczył Ninę, poszedł jako urzędujący premier (to ważne, bo nie wszyscy premierzy, zwłaszcza urzędujący, chodzą do teatru). Po wojnie J.C. w oczach opinii publicznej uchodzi za kawalera i zachowuje się jak kawaler. A on, „kawaler ze świeżego odzysku”, rozgląda się za kandydatką na żonę, bo odczuwa potrzebę założenia rodziny (nie udało mu się, co przyznawała Nina w chwili szczerej autorefleksji: „Tyle przeszedł, tyle wycierpiał i trafił na takiego potwora jak ja”). Lucyna Tychowa, reżyserka teatralna, twierdzi, że była świadkiem, jak się zakochał w Ninie Andrycz: „Siedziałam w tej samej loży. Nina w takiej okropnej sztuce Morstina o krzyżakach była dziewicą w męskim przebraniu i potem, gdy tak pięknie, po męsku siadła na ławce, prezentując swoje bardzo dobre uda, zobaczyłam, jak Cyrankiewicz do przodu się przechyla, a Włodek Sokorski, babiarz straszny, powiada do niego: »Dobra, co?«”. Zadzwoniłam do Lucyny Tychowej, nagrałam się na automatyczną sekretarkę, a pod koniec dnia rozmawiałyśmy. Pani Lucyno, daty mi się nie zgadzają. Gdyż Nina grała Ryngałłę w „Zakonie krzyżowym” półtora roku po ślubie. – Pani wie, że książka wydrukowana, nic nie poprawię… Wspólnie zastanawiałyśmy się, w której sztuce Józef mógł zachwycić się Niną. Pani Lucyna obstawiała „Szkołę obmowy” Bogusławskiego, premiera 20 grudnia 1946 r. (…) Nina dowiedziała się od znajomego dziennikarza Zbigniewa Mitznera, co oznaczają inicjały „J.C.” na karteczce dołączanej do bukietów przysyłanych do garderoby. Przekazywał zaproszenia raz po raz na kolację „od swego niemiłosiernie zajętego szefa”, ona się droczyła, w końcu pan Józef osiągnął swoje. To moja przyszła żona Nina była gwiazdą długo przed poznaniem Cyrankiewicza. „Miałam Polskę u stóp. A premiera ani nie znałam, ani nie szukałam”, stwierdziła. „To moja przyszła żona”, zwierzył się Cyrankiewicz Zbigniewowi Mitznerowi. Ten ostatni wyjaśnił Ninie, że premier rządu marzy, by ją poznać. Nina jednak zwlekała. A pan Zbigniew w roli duenii? – Nie, w roli podczaszego, jak gdzieś prostował Józef. A potem spytał: Czy pani zechciałaby odwiedzić mnie sama, bez kochanego Zbysia? Przedtem przyjrzałam się, jak mieszka, jak mówi. Był ładny… nieprawdopodobnie. Jak Yul Brynner, amant mojego pokolenia. Golił głowę, bo miał piękną czaszkę. Jak za pierwszym razem do niego przyszliśmy z kochanym Zbysiem, otworzył mi drzwi. Aż mnie zatkało, taki był piękny. Hollywoodzka piątka w sensie urody [Cyrankiewicz śmiał się z siebie: „Yul Brynner dla ubogich” – przyp. L.Ś.-C.]. Patrzę dookoła, a tam książki wszędzie, o, tak jak u mnie, na parapetach, pod oknami, na etażerce, na stole, pod stołem, wszędzie. Odrabiał cztery stracone w Oświęcimiu lata. Młody organizm wszystko zniósł. Męczennik, a trafił na taką cholerę jak ja. Powinnam być zakochana, oddana, jakbym zaszła w ciążę, to oczywiście powinnam urodzić, chociażby jedno. On już by z powodu tego jednego umierał ze szczęścia. A tu… zabiłam parę razy. Ale ja kochałam swoją pracę bardziej niż małżeństwo. To bardzo prosta sprawa. Prawdziwa aktorka rodzi przede wszystkim role, nie dzieci. To nie mina ani poza. Prawda. Ostatecznie, jak za drugim razem szłam na skrobankę, matka dostała histerii, błagała mnie na kolanach: „Nie rób tego drugi raz. Bo on ci tego nie daruje. Za pierwszym razem pogodził się, ale drugiego razu nie daruje, znienawidzi cię w rezultacie, bo okazujesz, że ci na nim nie zależy”. A pani co? – Poszłam i wyskrobałam. Każdy pracuje na to, co ma. My, kobiety bezdzietne, pracujemy na to, żeby w końcu być same. Na swoją samotność. Nie ma co się ani rozczulać, ani użalać, tylko starać się zrozumieć. Taka psychika, ten stopień samodzielności. Do niektórych czasem taki moment przychodzi, że zdają sobie sprawę, że to był błąd. Ale np. do Grety Garbo nie przyszedł. Umarła sama, samiutka, w samotności. Nic jej w życiu nie wyszło, i to po sławie o wiele większej niż moja. A do pani idolki Marleny Dietrich przyszedł? – Marlena sobie nie żałowała. I dziecko urodziła,