„Walc z Baszirem” wzbudził zainteresowanie animowanymi dokumentami. Pierwszy raz będzie można je obejrzeć na festiwalu Planete Doc Review Animacje dla dorosłego widza stały się pełnoprawnymi uczestnikami rynku filmowego, coraz częściej goszczą na dużym ekranie, są wyrazem wyrafinowania i kreatywności twórców, którzy w tym gatunku widzą niewątpliwy potencjał. Wśród najciekawszych polskich autorów animacji artystycznej wymienia się nazwiska Waldemara Borowczyka, Zbigniewa Rybczyńskiego, Jana Lenicy, Jerzego Kuci i Andrzeja Czeczota, a z młodszych Piotra Dumały i Tomasza Bagińskiego. W minionym roku uznanie kinowej publiczności zdobyła adaptacja komiksu „Persepolis” Marjane Satrapi, wcześniej „Gnijąca panna młoda” Tima Burtona czy „Trio z Belleville” Sylviana Chometa. Ostatnio o animacji zrobiło się znowu głośno za sprawą wielokrotnie opisywanego już i komentowanego „Walca z Baszirem” Izraelczyka Ariego Folmana, który technikę rysunkową wykorzystał do zrealizowania pełnometrażowego filmu dokumentalnego. Sukces „Walca” stał się dla organizatorów festiwalu filmów dokumentalnych Planete Doc Review, który rozpoczyna się w tym tygodniu w Warszawie, bodźcem do pokazania innych animowanych dokumentów. W nowej festiwalowej sekcji „Animadoc” znalazło się kilkanaście tytułów powstałych na świecie w ostatnich latach, a także miniretrospektywa twórczości Kanadyjczyka Ryana Larkina. Ten pierwszy „Walc…” „Film rysunkowy nie tylko zapewnia autorowi-malarzowi niezależność od reżysera, od aktora, od warunków światła i daje mu możliwość bezpośredniego wyrażania swojej indywidualności, lecz także pozwala mu nie krępować się w wyborze treści”, pisał w latach 20. minionego wieku Karol Irzykowski („X Muza. Zagadnienia estetyczne kina”, Warszawa 1977, za: Alicja Helman „Podstawy wiedzy o filmie”, Gdańsk 2008). Ale czy „możliwość wyrażania indywidualności” nie kłóci się z ideą obiektywizmu dokumentalisty? Krótkometrażówki z „Animadoc” to przede wszystkim festiwal indywidualnego doboru technik, w którym każdy twórca zaznacza odrębny, wyjątkowy charakter pisma, począwszy od animacji lalkowej, poprzez kolaże rysunków, wycinanek, po technikę trójwymiarową. Zdarza się, że efektowna animacja przytłacza temat, z drugiej zaś strony niekonwencjonalne środki przedstawienia przykuwają uwagę. Animowany dokument unika dosłowności, jest alternatywą dla „gadających głów”, sprawdza się tam, gdzie trudno dotrzeć do świadków lub gdy chcą oni zachować pełną anonimowość. Krótki metraż dodatkowo wymaga skupienia myśli, ich uporządkowania i dyscypliny twórczej. Jednak o animowanych filmach dokumentalnych, i tak stanowiących niszę w niszy, gdzieś z boku animowanego mainstreamu, byłoby zapewne cicho, gdyby nie wspomniany pomysł Folmana, który masakrę w obozach dla uchodźców w Sabrze i Szatili z czasów wojny libańskiej 1982 r. ujął w ramy komiksu z zastosowaniem różnych technik. O ile pełnometrażowe animacje artystyczne mają wiernych odbiorców, o tyle zaprzęgnięcie tego środka wyrazu do potrzeb dokumentu w takim wymiarze (prawie półtorej godziny) jest nowością. Sukces i nowatorstwo Folmana to jednak tylko precedens i chyba trudno będzie go powtórzyć, nie narażając się na zarzut wtórności, choć należy mieć nadzieję, że znajdą się odważni. Zapomniany geniusz Larkina W oczekiwaniu na następców, „Animadoc” przypomni postać kanadyjskiego twórcy animacji Ryana Larkina. Urodzony w 1943 r. Larkin jako utalentowany plastycznie nastolatek dostał się pod skrzydła legendy animacji Normana McLarena z National Film Board of Canada (NFB). Gwiazda Larkina rozbłysła na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego wieku. „Animowanie przychodziło mu z taką samą łatwością jak rysowanie”, pisał Chris Robinson, kanadyjski krytyk, na łamach „Animation World Magazine”. W 1965 r. zrealizował swój pierwszy samodzielny film „Fletnia Pana” („Syrnix”) zainspirowany greckim mitem – w niespełna trzyminutowej animacji naszkicowane węglem postacie wyłaniają się płynnie z tła, a ilustracją muzyczną jest fragment z Claude’a Debussy’ego. Umiejętność oddania płynności ruchu za pomocą wypracowanej samodzielnie techniki stała się poniekąd znakiem firmowym Larkina, a doprowadził ją do perfekcji w „Przechadzce” („Walking”) z 1968 r. i „Muzyce ulicy” („Street Musique”) z 1972. „Przechadzka” zyskała nominację do Oscara w kategorii najlepszego animowanego filmu krótkometrażowego i choć Larkin ostatecznie nie dostał statuetki, stał się bardzo znany. Genialne studium człowieka w ruchu, powstałe z wykorzystaniem wielu technik, doceniło jury Krakowskiego Festiwalu Filmowego, przyznając „Przechadzce” w 1969 r. główną nagrodę. Błyskawiczna kariera, wielka sława i… cisza. Cudowny młodzieniec NFB
Tagi:
Agata Gogołkiewicz









