Kronika niezapowiedzianego sukcesu

Kronika niezapowiedzianego sukcesu

Miliony czytelników, wyczekiwana ekranizacja i żenująca walka o spadek – to życie po życiu Stiega Larssona, autora „Millennium” Właściwie żaden kraj nie oparł się szwedzkiemu fenomenowi „Millennium”. „Najlepiej sprzedająca się powieść 2008 r. w Europie! Ponad 14 mln egzemplarzy!”, informuje na okładce trzeciej części polski wydawca, Czarna Owca (wcześniej Jacek Santorski & Co). Historię Lisbeth Salander można przeczytać co najmniej w 25 językach, prawa do publikacji kupiło ponad 40 krajów, a w kolejce czekają następne. – Tylko w pięciomilionowej Danii sprzedano 1 mln egzemplarzy. To jedyna książka, która rozeszła się w większym nakładzie niż Biblia – mówi w dokumencie Laurence’a Lowenthala Magdalena Hedlund, odpowiedzialna za sprzedaż praw autorskich w szwedzkim wydawnictwie Norstedts. I pomysleć, że pierwszy wydawca, do którego zwrócił się Larsson, odesłał nieotwartą kopertę… Wielkie liczby budzą uzasadnione obawy i nie są najlepszą rekomendacją, jeśli wspomni się sukcesy grafomanów, których nazwiska litościwie przemilczmy. Przypadek Stiega Larssona wydaje się jednak inny: przedwczesna śmierć, żenująca walka o wciąż rosnący spadek i prawa autorskie, mity na temat spuścizny to tylko niektóre elementy swoistego życia po życiu. O ironio, autor przed wydaniem powieści nigdy nie śmierdział groszem i, jak wiadomo, nie doczekał też swojego sukcesu. Korzystają z niego za to inni. W 2008 r. liczba turystów w Sztokholmie wzrosła o 20%, co nazwano „efektem Millennium”, miasto bowiem oferuje wielojęzyczne spacery śladami bohaterów – hakerki Lisbeth Salander i dziennikarza śledczego Mikaela Blomkvista – oraz samego pisarza. To zwłaszcza na punkcie damskiej połowy duetu oszaleli czytelnicy. W pierwszej części, „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”, 24-letnia Salander asystuje Blomkvistowi w rozwiązywaniu zagadki zniknięcia przed laty młodej kobiety. Dwa kolejne tomy, w których poznajemy niewesołą przeszłość Lisbeth, a ona sama zostaje oskarżona o zamordowanie dziennikarzy zajmujących się tropieniem siatki handlarzy kobietami, należą właściwie tylko do niej. TurboDymoWoman, czyli Salander kontra Wallander Larssonowi udało się to, co w każdej branży zwiastuje sukces, mianowicie znaleźć niszę – stworzył bohaterkę pod każdym względem inną niż wszystkie. Nieprzystosowaną, ubezwłasnowolnioną, obciążoną porypanym dzieciństwem. Młodą kobietę o szczególnym wyglądzie, podziurawioną kolczykami i obficie wytatuowaną. Transgenderowa, bezkompromisowa, jednym wydaje się krucha, dla drugich to kawał suki. Charakteryzując Lisbeth Salander, przytacza się zwykle słowa samego Larssona, który przyznał się do inspiracji postacią wcześniejszej narodowej świętości szwedzkiej – Pippi Langstrumpf, tylko 10 lat starszej. Spodobała się zarówno dużym już dzieciakom, które rosły z Harrym Potterem, jak i singielkom sączącym kolejne jednostki alkoholu razem z Bridget Jones. Lisbeth robi wszystko, by sprawiać wrażenie nieprzystosowanej szajbuski i – trzeba przyznać – odnosi na tym polu oszałamiające sukcesy. Gdyby nie to, że jest typem aspołecznym, to ze swoim poczuciem walki o równość i dążeniem do naprawiania krzywd pewnie w XVIII w. byłaby wolnością wiodącą lud na barykady, a w XX pierwsza wrzuciłaby stanik do ognia – jeśli oczywiście miałaby go na czym nosić. Rozwojową i, jak się okaże, dyskusyjną kwestię piersi zostawmy jednak na boku, choć i one stały się ważkim przedmiotem feministycznych rozważań. Natura dała bowiem Lisbeth mizerną postać. Los jednak wykazał minimum przyzwoitości, rekompensując niedostatki physis talentami zatrącającymi o geniusz. Salander ma to coś, a przede wszystkim wie, jak to wykorzystać. Te skomplikowane walory wzbudzają zainteresowanie mężczyzn, dla których najważniejsze jest niewidoczne dla oczu, oraz niestety chorych zwyrodnialców. – Ludziom podoba się w postaci Lisbeth to, że nie zgadza się na bycie ofiarą – mówi Noomi Rapace, odtwórczyni roli Salander w ekranizacji pierwszej części trylogii, która 6 listopada trafi do polskich kin. – Tyle razy jest krzywdzona, ale nigdy nie użala się nad sobą, tylko postanawia zostać panią sytuacji. To ona dyktuje warunki. Ale podoba się też to, że Salander odbiega od stereotypowych wizerunków detektywów mężczyzn, takich jak choćby nie mniej popularny w Szwecji bohater Henninga Mankella – Kurt Wallander, zmęczony życiem, bardziej zaawansowany wiekiem i zmagający się ze swoimi duchami przeszłości śledczy policji w Ystad. Na tle zdeptujących

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 44/2009

Kategorie: Kultura