Wikary nie miał zahamowań. Do łóżka zaciągał 14-latki. Nagie dziewięciolatki fotografował Wieczorami po osiedlu niosło się głośne tur-tur-tur po chodnikach. To ksiądz Jacek S. z grupą uczennic jeździli na rolkach. Kazał im się trzymać za ręce. Gdy jedna się potknęła – co było nieuniknione – wszystkie wpadały na siebie. Było dużo śmiechu, bo w tej kotłowaninie ksiądz łaskotał dziewczynki. Styczeń 2012 r. Do komisariatu policji w podwarszawskim miasteczku przychodzi wikariusz z kościoła garnizonowego. Znają go – to ten, co tak świetnie zajmuje się dziećmi z katechezy. – Od kilku dni ktoś mnie prześladuje – duszpasterz informuje dyżurnego oficera. Na dowód pokazuje esemesy w swoim telefonie: „Zabiję cię jak psa (…). Samochodzik masz już do wymiany frajerze”. – Boję się, że to szaleniec – denerwuje się młody ksiądz. Nim na dobre ruszyło śledztwo, duchowny przyniósł kolejny dowód nękania go – kartkę, którą znalazł za wycieraczką. Był tam zapisany numer telefonu 19-letniej Marleny, jego byłej uczennicy. – To ona mnie prześladuje – stwierdził. Z Bożą pomocą Dziewczyna przyznała się tylko do włożenia kartki – chciała, aby ksiądz Jacek się odezwał, bo od pewnego czasu jej unikał. – A dlaczego wikary wskazał właśnie panią jako swą prześladowczynię? – dziwił się policjant. – Bo chce mnie zastraszyć, zmusić do milczenia, gdyż za dużo mogłabym ujawnić. Marlena chętnie podzieliła się z funkcjonariuszem swoją wiedzą. Księdza Jacka zna od pięciu lat. Wyróżniał ją w klasie, mogła się do niego zwracać po imieniu. Kiedyś pojechali na zakupy do marketu; miał dużo toreb, pomogła mu wnieść je do mieszkania. Od progu zerwał z niej ubranie i zmusił do współżycia. Broniła się, ale miała tylko 14 lat, był silniejszy. Zagroził, że jeśli komukolwiek napomknie o tym, co się zdarzyło, zrobi z niej wariatkę. Nadal chodziła do kościoła, bo trwało przygotowanie do bierzmowania. Ksiądz prezentami opłacał jej milczenie. – Dostawałam fajne ciuchy, koleżanki mi zazdrościły. Mamie mówiłam, że to okazja z przeceny. – Wnoszenie toreb do jego kawalerki zawsze kończyło się w łóżku. Ale już nie musiał używać siły. Ja się w nim zakochałam – wyznała policjantowi. – Mówił, że zostawi Kościół i będzie moim mężem. Chodziłam do niego kilka razy w tygodniu. Żeby mnie ośmielić, podrzucał mi filmy pornograficzne. Zerwaliśmy rok temu, bo on znalazł sobie inną dziewczynę. Podczas następnego przesłuchania Marlena przyznała się do wysyłania gróźb na komórkę księdza. Chciała go nastraszyć, że poniesie karę za jej krzywdy, i sprawić, żeby się wyniósł do innej parafii. Gdy dziewczyna kolejny raz stawiła się na komisariacie, powiedziała od progu: – Nie ujawniłam wszystkiego. Pod koniec 2010 r. byłam w ciąży z Jackiem. Postanowiliśmy powiadomić o tym moich rodziców, bo ja nie miałam jeszcze 17 lat. „Załatwcie córce indywidualne nauczanie, nie powinna z brzuchem pokazywać się w szkole. Z Bożą pomocą na pewno sobie poradzicie”. Tylko tyle miał do powiedzenia. – Czy pani usunęła ciążę? – No, tak. – A chciała pani usunąć? – Nie wiem. Jacek dał 3 tys. zł na zabieg. Obiecywał, że nic się między nami nie zmieni, a potem traktował mnie jak powietrze. Wtedy zostawała u niego na noc inna dziewczynka z klasy. Nie potrafiłam z tym się pogodzić. Zawaliłam szkołę, choć wcześniej byłam prymuską, wpadłam w depresję. Rodzice Marleny potwierdzili zeznania córki. Wikary został aresztowany. Podczas rewizji zabrano telefon komórkowy podejrzanego, aby odtworzyć esemesy, jakie nadchodziły na ten numer. Ksiądz zaprzeczał, że współżył z 14-letnią dziewczynką: – Oskarżenie o molestowanie to zemsta, bo groziła jej kara za zniszczenie mi samochodu. Uprawialiśmy seks, ale dopiero gdy osiągnęła pełnoletność. To ona zainicjowała pierwsze intymne kontakty. Co do prezentów: czasem, gdy byli razem w sklepie, kupował jej coś z ubrania, bo się żaliła, że w domu na wszystkim oszczędzają. Z tych też powodów dostawała od niego drobne kwoty – 50, 100 zł. Raz dał jej 3 tys. zł na leczenie, gdyż się dowiedział, że ma anemię. O tym, że była w ciąży, słyszy po raz pierwszy. Podczas kolejnego przesłuchania ksiądz sprostował poprzednie wyjaśnienia co do podarowanych pieniędzy. Tak naprawdę nie były na leczenie anemii, lecz na ginekologa, bo się dowiedział, że płód
Tagi:
Helena Kowalik









