Armia dzieli i rządzi

Armia dzieli i rządzi

Mija rok od dymisji Mubaraka, a Egipcjanie wciąż protestują przeciwko rządom oficerów, którzy zwlekają z oddaniem władzy Nad Nilem w bólach rodzi się demokracja. Ta źle skrojona transformacja, jak nazwał ją Nathan J. Brown z Uniwersytetu George’a Waszyngtona, może się zakończyć co najwyżej powstaniem tzw. nieliberalnej demokracji. To niemłoda koncepcja. Wymyślił ją w latach 90. XX w. amerykańsko-indyjski publicysta Fareed Zakaria na określenie państw, których władze wprawdzie pochodzą z wyborów, ale na tym wątek demokratyczny się kończy. I nie chodzi tu o sukces wyborczy Braci Muzułmanów, ale o polityczne zakusy egipskich oficerów. Ich celem jest wprowadzenie takiej konstytucji, która zagwarantuje im najważniejszą pozycję w państwie. Armia reaguje na społeczne naciski z opóźnieniem. W prezencie z okazji rocznicy wybuchu rewolucji (25 stycznia 2011 r.) częściowo zniosła stan wyjątkowy, a wcześniej – pod wpływem listopadowych zamieszek – ustaliła, że wybory prezydenckie odbędą się do końca czerwca 2012 r., co wcześniej nie było pewne. Wypuściła też z więzienia Maikela Nabila Sanada, blogera, który nie szczędził armii krytyki. Tymczasem nieufna młodzież nie daje mydlić sobie oczu, choć sama nie ma zwartego programu politycznego, wykraczającego poza hasła: chleb, wolność i sprawiedliwość społeczna, o których śpiewa pieśniarz rewolucyjny Ramy Essam. Ma powstać nowa konstytucja, która ustali relacje między instytucjami w państwie i, przynajmniej tego chcą oficerowie, wyniesie armię ponad prawo. Zarówno to, jak i wyborczy sukces ugrupowań o charakterze islamskim sprawiają, że młodzi liberałowie nadal protestują. Oskarżają Braci Muzułmanów o pakt z diabłem, tj. z Najwyższą Radą Sił Zbrojnych, a tę o wszelkie zło, jakiego doświadczyli, odkąd Mubarak podał się do dymisji (11 lutego 2011 r.). Nie mają jednak dobrej passy – ich kandydat na prezydenta, Mohamed el-Baradei, oświadczył niedawno, że nie będzie się ubiegać o stanowisko głowy państwa. Sondaże nie dawały mu zresztą szans. Kto zatem zostanie nowym prezydentem Egiptu? Najprawdopodobniej ktoś związany z wojskiem. Nastroje podgrzewają tragiczne zamieszki w Port Saidzie, o które młodzi rewolucjoniści oskarżają członków ancien régime’u. 1 lutego w brutalnym starciu pseudokibiców kairskiego Ahly z ultrasami lokalnej drużyny Masry zginęło ponad 70 osób. Adel Iskandar z Uniwersytetu Georgetown obarcza odpowiedzialnością za tragedię Najwyższą Radę Sił Zbrojnych, która „albo świadomie obniżyła poziom bezpieczeństwa na meczu (służby bezpieczeństwa są pod jej kontrolą), co czyni ją współwinną, albo – nie będąc świadoma zagrożenia – nie wprowadziła odpowiednich zabezpieczeń, co czyni ją niekompetentną”. Islamiści triumfują Wybory do Zgromadzenia Ludowego trwały długo, ale szczęśliwie dobiegły końca. Wydaje się, że były w miarę uczciwe. Tak sugerują wyniki, które zaskoczyły jedynie w odniesieniu do drugiego miejsca. Zajęła je salaficka (skrajnie islamska) Partia Światła – szczególnie silna w Aleksandrii i w Górnym Egipcie. Salafici zdobyli jedną czwartą mandatów, plasując się tuż za zwycięską Partią Wolności i Sprawiedliwości. Ich lider Emad Abdel Ghaffour w wywiadzie udzielonym Al-Dżazirze tak wyjaśnia sukces ugrupowania, które rok temu raczkowało (wcześniej nie angażowali się politycznie): „Ludzie są zawiedzeni starymi partiami, a salafici cieszą się nie mniejszą popularnością niż Bracia Muzułmanie. Wynika to z faktu, że od lat pomagamy biednym. Kampania medialna przeciw nam jedynie przysporzyła nam sympatyków”. Na pytanie, jak wyobraża sobie rolę duchownych w nowym Egipcie, odpowiada: „Odrzucamy ideę rządów teokratycznych, ale będziemy się odwoływać do opinii duchownych, jeśli zajdzie taka konieczność”. Nikogo nie zdziwiło natomiast wyborcze zwycięstwo Partii Wolności i Sprawiedliwości – politycznej odnogi Braci Muzułmanów, która zdobyła 47% mandatów. Bracia to najdłużej działająca organizacja opozycyjna, która – poza wyrażaniem sprzeciwu wobec poprzednich władz i podkreślaniem przywiązania do wartości muzułmańskich – przez dziesięciolecia wyręczała państwo w pomocy potrzebującym, czym zaskarbiła sobie sympatię i lojalność milionów Egipcjan. Choć Bracia Muzułmanie za czasów Mubaraka działali nieformalnie, zdołali przeniknąć do polityki, zdobywając doświadczenie potrzebne do rządzenia. W ustawianych, aczkolwiek wielopartyjnych wyborach parlamentarnych, które odbywały się od lat 80. XX w., startowali bądź to z list innych ugrupowań, bądź jako kandydaci niezależni. W 2005 r. zdobyli nawet 88 mandatów, czyli ok. 20% miejsc w Zgromadzeniu Ludowym, co było znakomitym wynikiem jak na realia

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 06/2012, 2012

Kategorie: Świat
Tagi: Michał Lipa