Problemem numer jeden w Kościele jest niewłaściwa edukacja religijna, i to zarówno dzieci, jak i dorosłych Dr Andrzej Molenda, absolwent psychologii i religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim, pracuje w Zakładzie Socjologii i Psychologii Religii Instytutu Religioznawstwa UJ oraz jako psychoterapeuta. W kręgu jego zainteresowań znajduje się przede wszystkim problematyka relacji pomiędzy zdrowiem psychicznym a religijnością. Autor kilkudziesięciu artykułów naukowych oraz książki „Rola obrazu Boga w nerwicy eklezjogennej”. Rozmawia Tomasz Borejza Zajmuje się pan – naukowo oraz jako terapeuta – czymś, co zostało nazwane nerwicą eklezjogenną. Dla wielu osób sama nazwa może być pewnym zaskoczeniem, nowością. Zacznijmy zatem od początku. Co to jest, czym się różni od „normalnej” nerwicy? – Jest to nerwica, w której bardzo ważną rolę odgrywa religijność danego człowieka, a charakter jego przekonań religijnych umacnia patologię. W każdej nerwicy – w ujęciu psychoanalitycznym – mamy do czynienia z konfliktem wewnątrzpsychicznym. W nerwicy eklezjogennej oprócz konfliktu intrapsychicznego mamy też do czynienia z religijnym, w który są wplecione obrazy powodujące lęki, napięcia i poczucie winy. Zwykle pojawia się także specyficzny obraz Boga, srogiego, karzącego. Jak się przejawia ta forma nerwicy? W książce poświęconej temu problemowi zwrócił pan uwagę na prace, w których podkreślano rolę kłopotów pojawiających się w życiu seksualnym. Często do tego dochodzi? – Od tego się zaczęło. W ten sposób – w latach 50. ubiegłego wieku – rozpoznawał te nerwice niemiecki ginekolog i teolog Eberhard Schaetzing, który zwrócił uwagę, że wiele chrześcijańskich par ma w kontekście swojej religijności problemy ze współżyciem. Obarczył on kościelny dogmatyzm odpowiedzialnością za nerwice eklezjogenne. I rzeczywiście część z nich dotyczy seksualności. Podkreślano negatywną rolę niewłaściwej edukacji religijnej, w której duże znaczenie mają nieprawidłowości w teologii ciała. Ogromny wpływ, jaki wywarły na nią manicheizm i neoplatonizm, jest źródłem wrogiego nastawienia do seksualności, które przetrwało do dziś. Oczywiście, jak przytomnie zauważano, nie chodziło o to, że w całej nauce chrześcijańskiej wychowanie było wrogie ciału, jednak nie da się ukryć, że wiele osób wychowanych religijnie podejrzliwie patrzy na problemy cielesności. Natrętna modlitwa Wiele z nich jest wychowywanych w sposób, który powoduje, że boją się ciała i seksualności. Zresztą znajduje to źródła w jak najbardziej oficjalnym nauczaniu Kościoła. O jakich problemach ze współżyciem mówił Schaetzing? – O impotencji, oziębłości, homoseksualizmie i dewiacjach seksualnych. Gdy jednak mówimy o objawach, są one bardzo różne. Trzeba też zwrócić uwagę, że bywają ukryte. Niekiedy problemy przejawiają się bardzo spektakularnie, ale czasami ludzie cierpią, a nikt o tym nie wie. W wypadku nerwic eklezjogennych jest tak bardzo często. Jedną z manifestacji może być np. mnożenie praktyk religijnych. Chodzi o sytuacje, gdy zajmują one znaczną część dnia – dwie, trzy, cztery godziny. To forma natręctwa? Odczuwanie przymusu podejmowania różnych działań? – Mnożenie praktyk przynosi ulgę w lęku. Przynajmniej na jakiś czas. Później do jego uśmierzenia potrzebne są kolejne. Spotykałem ludzi, którzy musieli się spowiadać dwa razy dziennie, a inne praktyki religijne zajmowały znaczną część dnia. Z całą pewnością wiele osób, zwłaszcza zaangażowanych we własną wiarę, nie zgodzi się ze stwierdzeniem, że częste bywanie w kościele wynika z problemów natury psychologicznej. Powiedzą raczej, że to objaw zdrowej religijności. – Oczywiście nie zawsze w takim wypadku ten ktoś ma nerwicę. Mnożenie praktyk religijnych ponad pewną zdroworozsądkową miarę jest jednak objawem, który może na to wskazywać. Zaburzenia seksualne, natręctwa. Coś jeszcze? – Manifestacją nerwicy eklezjogennej może być też ucieczka od religijności, a nawet wrogość wobec niej i Kościoła. Atakuje się to, co powoduje poczucie winy. Objawy bywają bardzo różne. Gdzie tkwi geneza takich problemów? Wspomniał pan o określonym obrazie Boga, który mają ludzie borykający się z tym rodzajem nerwicy. – To bardzo częste. Bóg ludzi cierpiących z tego powodu jest srogi, karzący, skazujący na potępienie. Są dwa źródła takiego obrazu. Pierwsze to relacje z osobami znaczącymi z dzieciństwa… Bóg na obraz matki i ojca? – Lub innych osób ważnych dla dziecka. Według Freuda Bóg jest projekcją ojca. Późniejsze badania pozwoliły odkryć,
Tagi:
Tomasz Borejza