Mówiono mi, że moich piosenek trzeba słuchać uważnie, a podobno ludzie dzisiaj nie mają na to czasu Edyta Geppert – W niedawno wydanym albumie znajduje się zaskakująca piosenka „To się nie sprzeda, pani Geppert”. To żart, kpina czy ironiczna relacja ze spotkania z wydawcą? – Oczywiście, że to żart, ale, tak jak większość tekstów moich piosenek, bierze się z życia. Kiedy stawiałam pierwsze kroki w zawodzie często słyszałam, że dobrze śpiewam, ale jestem „nie na te czasy”. Mój sposób bycia i moje piosenki są staroświeckie. Tej „staroświecczyzny”, po pewnym czasie, sprzedano prawie milion egzemplarzy. W roku 1996, będąc po swoim trzecim opolskim grand prix u szczytu powodzenia, miałam nieszczęście podpisać kontrakt z wielką firmą fonograficzną. Zgłaszałam różne propozycje repertuarowe. W odpowiedzi nierzadko słyszałam: „Nie, to się nie sprzeda pani Edyto”. Kiedyś bardzo mnie to denerwowało, dziś już tylko śmieszy. Doszliśmy do wniosku z Piotrem (Loretzem – mężem i menedżerem, przyp. red.), że warto piosenkę na ten temat włączyć do repertuaru. – Patrząc na listę pani złotych płyt i nagród, można by sądzić, że wszystko się sprzeda, co pani zaśpiewa. – Też tak mi się wydaje, ale rzeczywistość jest taka, że w wielu, nawet dużych miastach w Polsce, nie można zobaczyć w witrynach sklepowych ani jednej mojej płyty. W mediach pojawiam się śladowo. Rozgłośnie radiowe nie puszczają moich nowych nagrań. Spotykam się z argumentacją, że moich piosenek trzeba słuchać uważnie, a podobno ludzie dzisiaj nie mają na to czasu… Telewizja też nie rozpieszcza mnie propozycjami, a jeśli już wezmę udział w jakimś programie, to zdarza się, że na antenie ukazuje się on już bez mojego udziału. Tak było niedawno z benefisami Włodzimierza Korcza i Wojciecha Młynarskiego. Ktoś gdzieś – jestem przekonana, że stało się to już na poziomie producenta – zdecydował, że jestem zbyt elitarną wykonawczynią, żeby trafić do masowego słuchacza, więc nie warto we mnie inwestować. W efekcie znalazłam się w sytuacji – jak przeczytałam o tym ostatnio w jednym z poczytnych tygodników – artysty w „zamrażarce”. Wiąże się go umową po to, żeby nie poszedł do konkurencji. – Od kiedy jest pani w „zamrażarce”? – Już nie jestem. Mój kontrakt wygasł po wydaniu trzech płyt, ale trwało to aż osiem lat. Dla artysty estradowego to wieczność. Moja sytuacja była paradoksalna. Umowa dotyczyła okresu, w którym wydam określoną ilość płyt, tymczasem moje kolejne projekty były odrzucane i w związku z tym ten okres się wydłużał. Na szczęście Piotr wynegocjował, aby moja działalność koncertowa nie wchodziła w zakres umowy. – A gdyby przestała pani dawać koncerty, tylko chciała odcinać kupony, żyć z tantiem od płyt? – Czarno to widzę. Dawniej byłam okradana przez państwo, które stworzyło kuriozalne prawo, pozwalające nie płacić wykonawcom. Potem prawo się zmieniło, ale pojawili się tzw. piraci, przestępcy zorganizowani, których państwo specjalnie gorliwie nie ściga. I nadal jestem okradana. – Nie przeżyła pani znużenia estradą? Nigdy nie chciała pani jej rzucić? – Wielokrotnie. Śpiewania i występowania w moim zawodzie jest coraz mniej. Najwięcej czasu zajmują różne spotkania, sesje zdjęciowe, wywiady prasowe, radiowe, telewizyjne. Ważny jest sponsor, firma płytowa, ważnych jest wiele innych, dziwnych rzeczy. Natomiast wykonawca schodzi do roli niemalże przedmiotu. Nie mogę się z tym pogodzić. – Czy ucząc się na Wydziale Piosenki w Szkole Muzycznej im. F. Chopina w Warszawie, nie marzyła pani o śpiewaniu w operze? Nie chciała pani przenieść się na Wydział Wokalny? – Nigdy nawet mi to przez myśl nie przeszło. Byłam wprawdzie w szkole muzycznej, ale na specyficznym wydziale. Przedmiot główny dotyczył interpretacji. Oczywiście miałam zajęcia z emisji głosu, były też zajęcia z historii muzyki, harmonii, był nadobowiązkowy fortepian, ale w niewielkim wymiarze godzin. – Jak wspomina pani siebie, młodą dziewczynę, która dopiero zaczyna naukę na Wydziale Piosenki? Jak wtedy wyobrażała sobie pani swoją przyszłość artystyczną? – W ogóle sobie nie wyobrażałam. Zupełnie o tym nie myślałam. Od dziecka śpiewałam, głównie w domu i znałam mnóstwo piosenek. Jednak nie przypuszczałam nigdy, że śpiewanie stanie się moim zawodem. Byłam przekonana, że wybiorę jakiś konkretny zawód, np. będę krawcową czy nauczycielką. Nie marzyłam o publicznym występowaniu. Mojej drodze na estradę pomógł szereg przypadków. Przypadkiem przyjechałam do Warszawy, również przypadkiem poznałam osobę,









