Oj, rozpętał!

Oj, rozpętał!

Warszawa. 07.10.2011 r. Tadeusz Chmielewski - rezyser, scenarzysta i producent filmowy. fot.Krzysztof Zuczkowski/FORUM ### ZAKAZ PUBLIKACJI W NEGATYWNYM KONTEKSCIE ###.

Smutny polski los i niezwykle pogodne komedie to w biografii Tadeusza Chmielewskiego splot nie do rozplątania „Wcale nie uważam się za klasyka. Kogoś, kto robi komedie, nie traktuje się serio. Nawet moi koledzy reżyserzy mieli do mnie żal, że zajmuję się czymś tak niepoważnym. By uważano mnie za poważnego reżysera, zrobiłem »Wierną rzekę«, która odpada od nurtu mojej twórczości. Nabzdyczyłem się i zrobiłem. W latach 70. zaczęła do nas docierać dobra kolorowa taśma, bo wcześniej, na ORWO, można było tylko jakieś szkaradzieństwa nakręcić. Chciałem zrobić »Jak rozpętałem II wojnę światową« w kolorze. Wyśmiano mnie. Nie chcieli się zgodzić, żeby z państwowej kasy zapłacić za amerykańską taśmę, by robić komedię!”, mówił Tadeusz Chmielewski w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” w 2008 r. Ale zanim do tego doszło… Przyszły reżyser urodził się w Tomaszowie Mazowieckim, ale nie był to Tomaszów z wiersza Tuwima i piosenki Demarczyk. To było miasteczko byłych włókniarzy, którym po I wojnie odpadł ogromny rosyjski rynek zbytu, pogrążając mieścinę w biedzie i smutku. Mama próbowała utrzymać rodzinę dorabianiem w jakiejś biedaprzędzalni – kiedy załoga strajkowała, mały Tadzio donosił jej obiady z domu – a tata był domokrążcą, który sprzedawał oleodruki na ścianę. Mieszkali w slamsach. Wyjście do kina było dla chłopaka świętem, z tym że nie było go stać na prawdziwy seans za 55 gr. Najwyżej na ten za 10, a i to jak okłamał mamę i nie rzucił tych groszy w niedzielę na tacę. Seans za 10 gr polegał na tym, że jakiś kombinator skupował i kleił bez ładu i składu ścinki z wybrakowanych taśm filmowych i puszczał to dzieciakom w podejrzanej budzie. Ale dla nich to było takie przeżycie, że żal im było nawet tych paru minut, które zajęłoby wysikanie się na dworze, więc siusiali pod ścianą, nie odrywając oczu od ekranu. Rodzinie poprawiło się nieco, gdy tata wstąpił do policji. Zamieszkali wtedy w pokoiku na terenie dawnej manufaktury i przez ścianę sąsiadowali z salą zebrań partii politycznych i związków zawodowych, także prób chóru, treningów gimnastyków od Sokoła i dancingiem, gdzie każda potańcówka kończyła się zbiorowym mordobiciem. Na strzały nikt nie reagował – tuż obok była strzelnica. Na wybuchy granatów też – wiadomo było, że to sierżanci z miejscowego garnizonu głuszą w ten sposób ryby w rzece. Kop od Eugeniusza Bodo Wojna oznaczała ucieczkę – tata policjant! – na wschód. W trakcie włóczęgi przelotnie zetknął się Tadzio z samym Eugeniuszem Bodo, który zaciągnął się do obsługi sanitarki i wybrał chłopaka na ordynansa od zdejmowania oficerek. Chłopiec mocno ściskał but trzymany między nogami, a bożyszcze drugą nogą napierało na jego chudą dupinę, aż noga wysunęła się z cholewy, a Tadzio wylądował na ścianie. Gehenna zaczęła się, gdy rodzina, ogołocona z resztek dobytku, wylądowała w okolicach Brześcia, na ziemi niczyjej, między frontami niemieckim i radzieckim. I każdy miejscowy chłop mógł z nimi bezkarnie robić, co chciał. Kiedy w końcu wrócili do Tomaszowa, Niemiec, który zajął całą posesję, ostrzegł, żeby nie próbowali tu przychodzić po raz drugi. Okupację Chmielewski przewegetował na posadzie ślusarza bez kwalifikacji i szmuglera nafty. Do późnej starości grozą przejmowało go wspomnienie podróży pociągiem zatłoczonym setkami podobnych jak on handlarzy, którzy nieustannie kopcili skręty, a przecież wystarczyła jedna iskra, by cały skład w sekundę zapłonął jak pochodnia. Poza tym – partyzantka. Akowska. Najpierw na miejscu, potem w Kieleckiem. Było ryzykownie, ale naprawdę niebezpiecznie zrobiło się po wojnie, gdy do domów wracali koledzy z partyzantki ludowej. I oni już wiedzieli, kogo wskazać lokalnemu UB. „Samochody UB zaczynają się pojawiać coraz częściej i nigdy nie odjeżdżają puste”, wspominał po latach reżyser. Trzeba było wiać. Scenariusz w księdze buchaltera Możliwie najdalej, więc do Szczecina. Tu od razu wkręcił się do Państwowego Urzędu Repatriacyjnego. No i zaczęły się pierwsze przymiarki do dorosłego życia. Miał zawodowo latać, ale skończyło się na kursie szybowcowym, zapisał się na Politechnikę, ale zupełnie nie rozumiał, co tam do niego mówią – nie miał przecież jeszcze matury. Jako desperado wysłał zgłoszenie do łódzkiej Filmówki, gdzie prof. Antoni Bohdziewicz przyjął go warunkowo na pierwszy rok. Zdecydowała próbka scenariuszowa, którą zanotował w poniemieckiej książce rachunkowej. Na uczelni filmowej było ciekawie, bo znalazło się tam sporo freaków. Młodziutki Wajda trzymał się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 50/2016

Kategorie: Kultura